No bo powiedz, czemu ja tak nie umiem żyć, inni umieją.
— Halina Poświatowska
Śniło mi się coś strasznego — coś, co tej nocy nie pozwalało mi nawet na chwilę uwolnienia się spod brzemienia
poczucia słabości.
Zostałem zdradzony.
Zdradzony w najokrutniejszy sposób jaki kiedykolwiek mogłem sobie
wyobrazić.
Najdrożsi mi rodzice w ułamku sekundy przestali istnieć — nie tylko
fizycznie, lecz serce, które tak wiernie było im oddane umarło dla nich na
zawsze. Jeden zdradzony sekret przechylił kielich goryczy, jedna tajemnica
zadecydowała o pragnieniu nienawiści, jedna zagadka...
Otworzyłem oczy niezaspokojony wyłącznie myślami.
Poczułem unoszący się w pokoju zapach alkoholu i cuchnący dym
papierosów. Zaciągnąłem się tym odorem głębiej ażeby odkryć jego źródło i
zrozumiałem, że byłem nim ja sam. Paląca suchość w gardle i nieznośny ból głowy
do końca utwierdził mnie w przekonaniu, że nie śniłem. Wszystko co dane mi było
poznać poprzedniego dnia nie mijało się z prawdą.
Tragiczną prawdą mojego istnienia.
Katastrofalną rzeczywistością; niszczącą, uśmiercającą…
Mnie…
…c a ł e g o.
Nigdy nie byłem kochany.
Służyłem jako przykrywka dla ludzi próbujących oszukać cały świat.
Świat, którym byli dla mnie bez reszty.
Zamrugałem szybko i podniosłem się do pozycji siedzącej, utożsamiającym
tym samym mój stan wewnętrzny z wnętrzem pomieszczenia, w którym zasnąłem.
Wszystko wokoło przypominało istne pobojowisko, a sam fakt tego
potwierdzał, że minionej nocy nie mogło wydarzyć się nic dobrego. Od zawsze
uchodziłem za swego rodzaju pedanta, a porozrzucane rzeczy, niechlujnie
ściągnięte obuwie i zgnieciona puszka po piwie obok łóżka definitywnie
przekreślały owy status.
Co mogło się takiego wydarzyć, że nie pamiętam drogi powrotnej do domu?
pomyślałem. Gdzie straciłem ostatnie godziny swojego życia… I co doprowadziło
mnie do widocznej desperacji — ucieczki w stronę alkoholu?
I jakby na zawołanie, do mojego pokoju wszedł zadowolony Itachi,
trzymając w ręku dwie szklanki wody. Jedna z nich była opróżniona do połowy — zapewne
należała właśnie do niego — a druga jakby nawoływała mnie donośnie, gdyż sam
wyciągnąłem po nią swoją dłoń.
— Ciężki poranek, braciszku? —
usłyszałem wesoły głos bruneta. — Chyba pojawiłem się w jego
najodpowiedniejszym momencie. — Mówił to podając mi równocześnie upragniony
ratunek na moje dolegliwości.
— Zapomniałeś tylko o czymś
przeciwbólowym — wymamrotałem pomiędzy kolejnymi łykami napoju.
On tylko zaśmiał się na te słowa i wyciągnął z kieszeni białe tabletki
służące uśmierzeniu mojemu cierpieniu.
— Coś mnie ominęło? — wydukałem
z siebie, spoglądając litościwym wzrokiem na brata. Miałem nadzieję, że mój
honor nie został splamiony przez durne zachowywanie się w miejscu publicznym. —
Jestem przygotowany na najgorsze — dodałem.
W odpowiedzi otrzymałem tylko donośny rechot.
— Nic nie pamiętasz? — zapytał,
a ja przecząco pokiwałem głową.
Westchnął i podniósł się z łóżka. Pozostawiając mnie wciąż w
niepewności ruszył w kierunku wyjścia, nie odwracając się ani razu.
— Obiecaj tylko — rzuciłem
szybko zanim zdążył opuścić mój pokój — że teraz już wszystko będzie na swoim
miejscu. — Zabrzmiało to jak błaganie o litość, ale miałem tylko siedemnaście
lat i daleko było mi do poważniejszego rozmysłu. Pragnąłem jedynie zaprzestać z
oszustwami, kłamstwem i niedopowiedzeniem z jego strony. Chciałem aby stał się
moim bratem.
W końcu… Lepiej późno, niż wcale.
— Zadbałem o to, braciszku. —
Czułem, że przy ostatnim słowie uśmiechnął się szeroko, czego niestety nie
mogłem dostrzec przez jego odwróconą tyłem sylwetkę. Jednakże zaraził mnie tym
niewinnym gestem, ponieważ bez żadnego wahania uwierzyłem i zaufałem jego
słowom. — Pakuj się, za kilka godzin wyjeżdżamy.
Próbowałem odszukać w wyniosłym
wzroku Itachiego choćby cienia odpowiedzi na moją niekończącą się liczbę pytań.
Jednak jego pewność siebie i rezon odpowiadały za niewidzialną zasłonę,
chroniącą za wszelką cenę jego uczuć. Gdzie podział się mój starszy brat,
najszczerszy i najprawdziwszy człowiek jakiego dane było mi poznać? Gdzie
zagubił zaufanie do mnie, przyjaźń i miłość, której ja nigdy bym mu nie
pogardził?
Straciłem go?
Jeżeli tak, to czy jest szansa,
że kiedyś go odzyskam?
Kim jesteś, Itachi?
Trwaliśmy w tej małowartościowej
ciszy, zmuszeni do rozmyślań na temat swojego wzajemnego towarzysza, pragnąc jedynie by ta chwila dobiegła już
końca. Moje serce stawało przy każdym z jego ruchów, podczas gdy ja nie byłem w
stanie drgnąć nawet o milimetr. Płuca domagały się powietrza, widząc jak znajdująca
się na przeciwko klatka piersiowa unosi się regularnie w dół i w górę, kiedy
sam całkowicie zapominałem o tej czynności.
Weź się w garść, Sasuke.
Krzyczałem w duchu najróżniejsze
przekleństwa kierowane nie tylko w stronę Itachiego, ale i własną. Tylko
dlatego, że po raz któryś z kolei brakowało mi odwagi, aby wykrzyczeć mu prawdę
w oczy; najszczerszych słów dotyczących jego masek, przeróżnych humorów jakimi
zaszczycał mnie w ostatnich dniach i głupawych wymówek na temat interesów i
spotkań. Od dłuższego czasu czułem, że są one tylko przykrywką jego prawdziwych
zachowań.
Kolejny raz nie miałem w sobie na
tyle siły, aby obwinić go za wszystko co działo się ze mną przez te lata. Za tę
obojętną postawę, którą przyjmowałem na co dzień, brak uczuć, współczucia. Za
tego ponurego i bez krzty życia Sasuke, którym stałem się tylko dlatego, że za
sprawą brata przestałem komukolwiek ufać.
Z wyjątkiem niego.
Mojego Anioła Stróża, w którego
wątpiłem coraz bardziej.
— Sasuke, Sasuke, Sasuke… — Jego głos wyrwał
mnie z rozmyślań. Wciąż siedział w tym samym miejscu, w tej samej durnowatej
pozycji nie czując się winny temu co działo się ze mną.
Przecież… Doprowadził mnie
jedynie do szaleństwa.
— Naiwny, głupiutki Sasuke. — Te słowa
nieodwracalnie będą mi się kojarzyły z dniem mojego olśnienia. Wtedy mówił do mnie
w ten sam sposób — jak do rozpuszczonego bachora, nie mającego pojęcia o Bożym
świecie. — Mówiłeś, że nic cię z nią nie łączy. — Uśmiechnął się szyderczo
biorąc do ręki leżącą na stoliku szklankę z whisky. — Nie powinieneś mnie
okłamywać.
— To nic szczególnego — zaprzeczyłem jego
domysłom.
— Doprawdy? — Uniósł w geście zdziwienia brwi,
a idiotyczny uśmiech wciąż nie schodził z jego twarzy. — Gdyby to była prawda,
nie odwiedzałbyś na cmentarzu jej zmarłej mamusi i tatusia.
— Powinieneś mi powiedzieć o tym wcześniej…
— Powinienem? — przerwał mi.
Podniósł się ze swojego miejsca i
ruszył w moim kierunku. Przez chwilę odczułem obawę przed jego kolejnym ruchem,
ale był moim bratem, nie mógł mi nic zrobić. Za obecną maską wściekłego
psychopaty wciąż ukrywał się kochający i czuły Itachi, o którym tak niewiele
wiedziałem.
Zbliżył się na odległość kilku
centymetrów od mojej twarzy, przez co wyraźnie odczuwałem zapach alkoholu w
jego oddechu. Zapewne tuż po moim wyjściu przysiadł nad butelką trunku i
degustował się nią aż do momentu mojego przyjścia. Nie przekreślałem myśli, że
w tej chwili jest kompletnie pijany, a jedynie ogarniająca go furia pozwala
trzymać mu się jeszcze na nogach.
— Chcesz mi coś zarzucić, Sasuke? — szeptał,
jakby w obawie, że ktoś znajduje się za ścianą i każde z jego słów może
wykorzystać na niekorzyść ich właściciela. — Masz do mnie o coś żal? Uważasz,
że to co robiłem dla ciebie przez ostatnie lata było złe? — Z każdą sekundą
nasilał swój głos, kończąc ostatnie zdanie niemalże krzykiem.
Nie byłem do końca pewny skąd
wzięły się u niego podobne domysły, ale może była to jedyna szansa, w której istniała
możliwość wyciągnięcia od niego czegoś więcej niż dotąd wiedziałem, dlatego
postanowiłem jej nie zmarnować.
— Nie rozumiem tylko, po co te tajemnice,
Itachi? — Najwyraźniej wybiłem go z rytmu, dostrzegając na czole kilka
nierównych zmarszczek. — Nie łatwiej było mi opowiedzieć o tym wszystkim?
Bez przerwy wpatrywał się we mnie
tym pijanym wzrokiem, tyle, że z minuty na minutę stawał się on o wiele
łagodniejszy, jakby moje pytania wprowadziły go w stan analizy i rozmysłu.
Czyżby i on ustalał w tamtej chwili hierarchie wartości; słowa brat i
szczerość, tak jak ja robiłem to wiele lat wcześniej, tyle że w obawie przed
poznaniem prawdy.
— Muszę wiedzieć, Itachi… — zacząłem jeszcze
raz, tyle że o wiele spokojniej.
Cofnął się o krok w reakcji na
moje słowa i jakby od niechcenia z powrotem usiadł na fotelu, biorąc do ręki
naczynie z alkoholem. Przez dłuższą chwile obracał je w ręku, mrużąc przy tym
oczy. Wydawało mi się, że najzwyczajniej w świecie postanowił się poddać i
jedynie czekał aż ja powielę tę czynność i opuszczę go w spokoju. I w momencie
kiedy już miałem rezygnować, pozostawić wszystko pozornemu na ogół losowi, on
westchnął głośno i na nowo wbił we mnie swój wzrok.
— Byli niewinnymi ofiarami, które niesłusznie
zostały oskarżone o czyny równe czynom naszych rodziców — mówił wyjątkowo
spokojnie, ważąc każde z wypowiedzianych słów. — Nie mam pojęcia dlaczego ich
to spotkało i z jakiego powodu zostali o to podejrzani, ale wiem jednak, że
pomimo minionych wydarzeń, nie mieli z tym nic wspólnego. Ktoś podjął zbyt
pochopną decyzję, czy też nie interesowało go szczegółowe śledztwo. — Zerknął
na wiszące nad kominkiem zdjęcie naszych dziadków, a mój wzrok powiódł za nim. —
Do dziś zastanawiam się , w końcu… Kiedy nadejdzie kolej na nas? — Otworzyłem
szerzej oczy na wzmiankę nie o nas, ale o opiekunach, których mimo wszystko
darzyłem szczerą wdzięcznością.
— Chcesz powiedzieć, że…
— Tak, Sasuke. — Przerwał mi po
raz kolejny tego dnia. — Wróciliśmy, aby odnaleźć morderców naszych rodziców,
gdyż ich kolejnym celem jesteśmy my.
Powiedział to tak spokojnie.
Niemalże wyrecytował tę wypowiedź.
Podczas gdy każde jego kolejne
słowo w moim przypadku przyczyniało się tylko do odrętwienia kończyn, ciała,
rozumu... Nie byłem w stanie się ruszyć, nie wspominając o wydobyciu ze swojej
krtani jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi.
W ciągu zaledwie kilku dni mój
poukładany i niezachwiany świat legł w gruzach, pod ciężarem niczego innego jak
tylko przeszłości.
Odwiecznej zmory, niszczącej
wszystko co stanie jej na swojej drodze.
Itachi podniósł się z miejscu i
począł kierować się na schody, co oznaczało, że jego umysł przestał racjonalnie
myśleć z powodu większej ilości alkoholu niż powinien normalnie przyjąć.
Jeszcze kilkanaście minut wcześniej spodziewałem się usłyszeć coś zupełnie
innego. Coś co będzie dotyczyło jedynie bezbronnej Sakury i jej małej córeczki,
tymczasem jedyne czego udało mi się dowiedzieć to to, że ktoś pragnie mojej
śmierci.
Mojej i brata.
I kiedy myślałem, że ten dzień
nie może być już gorszy, starszy Uchiha z należytą gracją dobił kolejne
gwoździe do ogromnej, wypełnionej do połowy trumny:
— Twoja różowa przyjaciółka, będzie następna.
Wspominałem coś o Sakurze?
A niech cię, przeklęty losie.
Wiedziałem, że muszę coś
postanowić; niezależnie od tego co podpowiadało mi serce. Jedyne co trzymało
mnie przy zdrowych myślach, był fakt, że Itachi trzyma nad wszystkim żelazną
rękę i ani mnie, ani jemu nic nie grozi. Jednakże… Czy moje życie miało aż tak
wysoką cenę, aby ratować go nade wszystko? Gdzieś pomiędzy skrawkami
natarczywych myśli o przeżyciu, pojawiała się ni stąd ni zowąd różowowłosa
dziewczyna, o soczyście zielonych oczach. Prócz niej, przed oczyma stawało
także niewinne dziecko, któremu zapewne również groziło niebezpieczeństwo.
Czyżbym przestał się liczyć… Dla
siebie?
Gdzie jesteś Sasuke i co się z tobą dzieje?
Chciałem uciec. Wrócić do
alkoholu, kobiet i tańca; do miejsca gdzie po głowie nie szwendały się analizy
i przemyślenia, gdzie nie miałem czasu na myśl, na jej chęć. Itachi przywiódł
mnie do tego miasta, jakby obawiał się, że zagrożenie może pojawić się w każdym
miejscu. Nie przemyślał mojej reakcji, nie zastanowił się nad moim chcę, a jedynie nad tym co powinienem.
A może… Co on powinien.
Tuż po wyjściu z domu moje nogi same poniosły
mnie do przydrożnego baru, w którym w mgnieniu oka zamówiłem podwójną whisky z
lodem. Pragnąłem przestać. Z całych sił marzyłem, aby ta przeszłość na zawsze
zostawiła mnie w spokoju i pozwoliła na normalne życie.
Wszystko co choćby w najmniejszym
stopniu miało z nią coś wspólnego trzymało się mnie z całych sił. Nie tylko
osoby, wspomnienia, czy też miejsca, ale każde z uczuć odżywało niemiłosiernie
niszcząc mnie od środka. Przyjaźń, miłość… Wracały do mnie jak za machnięciem
różdżki, zapominając, że od bardzo dawna stały się dla mnie obce.
Czułem na sobie spojrzenia innych
gości tej speluny, i choć zapewne nie wydałem im się całkiem obcy, dla mnie nie
wyróżniali się niczym szczególnym, co mogłoby pomóc mi w ich zidentyfikowaniu.
Te same zamglone spojrzenia mężczyzn spotykałem w każdym odwiedzonym barze w
przeszłości. Dostrzegałem w nich niepewność, zainteresowanie, a nawet obawę
przed zbliżającymi się kłopotami. Tego dnia było tak samo — barman z
podejrzliwym wzrokiem zabrał ode mnie banknot za dwie zaległe szklanki
alkoholu. Nie wiem w jaki sposób udało mu się wydać resztę, skoro nawet na
niego nie zerknął, wciąż wbijając we mnie parę wyłupiastych oczu.
Cieszyło mnie to.
Cholernie dobrze bawiłem się
widząc ich przerażenie. Sprawiało mi to tak wielką radość, że zamówiłem
następną kolejkę, byleby tylko jeszcze tam zostać. Byleby móc jeszcze trochę
się zabawić.
Wokół kręciło się sporo kobiet,
które zapewne marzyły tylko o tym, abym upił się do nieprzytomności i
wykorzystał je w każdy możliwy sposób.
Nie tylko one.
Zerkając na każdą, wyobrażałem
sobie w myślach co mógłbym z nią robić i w jak wielką rozkosz ją wprowadzić.
Pragnąłem każdej z osobna, i na każdą z nich miałem taką samą chęć; żadna z
nich nie różniła się od drugiej. Były takie same; nieprzyzwoite i zepsute.
Zupełnie jak świat, w którym przyszło nam egzystować… Bo jakże możemy nazwać to
życiem, skoro nic nie dzieje się za naszą sprawą, a jedynie parszywego
przeznaczenia.
— Sasuke Uchiha!
Gdzieś niedaleko, z czyiś ust
wyrwał się głośny krzyk nawołujący moje imię.
Tak, czy nie?
Bez najmniejszego problemu; nawet
nie zerknąwszy na jego posiadacza, rozpoznałem owy głos. Należał on do
najbardziej natarczywego i nieznośnego człowieka, jakie dane mi było poznać w
tym znośnie krótkim życiu.
Pytanie odnosiło się jednak do
prawdziwości jego bytu w tym samym miejscu, do którego i mnie przywiodło. Co
jeżeli był tylko zjawą napastującą moją duszę? Wzywającą do nawrócenia, do
wyznania wszelkich win?
— Naruto Uzumaki — odezwałem się kiedy
przysiadł tuż obok z opróżnionym do połowy kuflem piwa. — Udało ci się do mnie
dotrzeć.
Zmrużyłem oczy dopatrując się w
jego sylwetce charakterystycznych szczegółów wyróżniających go spośród podróbek
produkowanych przez mój umysł. W obawie przed pomyłką uniosłem swoją rękę, aby
bez podejrzeń, przyjacielsko poklepać go po ramieniu — tym samym wyzbywając się
wszelkich niepewności.
Patrzył na mnie roztargniony,
zapewne zastanawiając się o co tak właściwie mi chodziło. Zarówno w wypowiedzi,
jak i w mimice i gestykulacji. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach dotarło do
niego, że kilka godzin wcześniej miał pojawić się w moim domu i zabrać na —
podobną do odbywanej przez nas w tamtej chwili — rozrywkę.
— Wybacz przyjacielu — zaczął pewnie — ale
wiedziałem, że spodziewasz się o wiele ważniejszych gości. — Przerwał, jakby
opamiętał się, że wypowiedział o kilka słów za dużo.
Zatem wiedział, że odwiedziła
mnie policja.
— Wieści szybko się rozchodzą w tej mieścinie —
wymamrotałem pomiędzy upijaniem whisky. Może nawet byłem w tamtym momencie
wściekły, może nawet na tyle, aby komuś przywalić, ale nie mogłem nikogo winić
za postępowanie brata. Gdyby nie on i jego podstępy nie bylibyśmy o nic podejrzewani,
a w zaistniałym układzie nie mogliśmy liczyć na cień wyrozumiałości. — Czyżbyś
znał także szczegóły wspomnianej wizyty?
Westchnął głośno opróżniając
swoją szklankę i zamawiając kolejną machnięciem ręki w stronę barmana. Nie
odezwał się słowem póki nie dostał jej w swoje ręce i nie upił kolejnych łyków,
jakby w ten sposób łagodząc poczucie winy.
Tylko dlaczego prawda zawsze
wydaje się taka trudna?
— Nie zrozum mnie źle, Sasuke — powiedział już
z uśmiechem na twarzy, chcąc przez to złagodzić napięcie wytworzone między
nami. — Hinata, to moja dobra przyjaciółka — rzucił, nie spuszczając ze mnie
swojego wzroku, a ja dopiero wtedy zrozumiałem dlaczego jej imię wydawało mi
się takie znajome. Naruto wspominał o niej podczas spotkania w domu Sakury, co
oznaczało, że to zdarzenie dotarło i do niej. — Wiadomo, że ogranicza ją
tajemnica zawodowa, ale skoro dotyczyło to ciebie, nie mogłem jej nie
przekonywać, musiałem wiedzieć, aby w razie czego ci pomóc.
— Nie potrzebuje pomocy twojej, ani nikogo
innego — odparłem z nowo budzącą się we mnie wściekłością. Chciałem się upić,
byleby tylko nie zapamiętać nic z jego bełkotu o litości i wzajemnym wsparciu. —
Poradzę sobie z tym razem z Itachim.
— Nie bądź śmieszny, Sasuke. Tutaj nie jesteś
sam — przerwał, uważnie mi się przyglądając. Jakby chciał mieć pewność, że go
słucham, a żadne z jego słów nie umknie moim uszom. — Masz mnie, Sakurę,
Shikamaru i całą resztę. Nigdy o tobie nie zapomnieliśmy.
Zaśmiałem się pod nosem,
przenosząc oczy na ladę baru. W głębi duszy myślałem tylko o tym, aby wyśmiać
go tak podle, aby już nigdy nie pojawił się przed moim nosem. Był żałosny.
Postanowiłem milczeć, co jakiś
czas rzucając memu towarzyszowi pełne niechęci spojrzenie. Nie kazałem się mu
wynosić, nie miałem sił, ani chęci na sprzeczki, które mogłyby skończyć się dla
nas obojga wyrzuceniem z baru, który w tamtym momencie wydawał się jedynym
ratunkiem. Każde inne wspomniane z przeszłości miejsce po czwartej z kolei
szklance rozgrzewającego napoju kojącego zszargane nerwy, nijak miało się do
obecnego — napawającego dziwnym i niezrozumiałym spokojem. Oboje siedzieliśmy w
zupełniej ciszy, przerywając ją jedynie kolejnymi zamówieniami, a każdy jakby
czekał, aż ten drugi najzwyczajniej w świecie w końcu położy się pod ladą i
odpłynie. W głębi duszy pragnąłem, aby to blondyn okazał się słabszym ogniwem,
a wtedy bez żadnych skrupułów zaprosiłbym do zabawy jedną z napalonych brunetek
błąkających się wśród stolików. Dokładnie widziałem jak spoglądały na nas
spragnionym wzrokiem nowej przygody, która leżała na wyciągnięcie ich rąk.
Czekały tylko na odpowiednią chwilę, w której nie będziemy w stanie już niczego
odwieść.
Osobiście, nie odmówiłbym przed
całą tą zawartością alkoholu wlanego do mojego organizmu. Ograniczenie stanowił
wkurzający blondyn, który następnego dnia z pewnością doniósłby o wszystkim
cudownej różowowłosej, która mogłaby w sumie zjawić się w tamtym momencie i
zastąpić każdą z możliwie dostępnych kobiet.
Sakura.
Moja Wisienka.
Moja c u d o w n a.
— Zgubiłeś coś? — Pytanie.
Byłem całkowicie przekonany, że
tuż obok mojego ucha zadźwięczało melodyjne pytanie, w dodatku skierowane w
moją stronę. Ten szept nie mógł zwracać się do nikogo innego, zbyt intensywnie
odczuwałem zapach jego właściciela.
A raczej właścicielki.
Odwróciłem się gwałtownie
natrafiając na parę piwnych oczu, wiercących w skrawkach mojego ciała ogromne
dziury. Czułem się nagi. Obnażony z wszelkiej godności i dumy, jakie posiadałem
jeszcze kilka godzin temu, zamawiając pierwszą kolejkę.
Na mojej twarzy wystąpił grymas
bólu.
— Pytałam, czy… — ten sam głos przebił się
przez barierę mojej podświadomości i wprawił w to samo nieprzyjemne
zaskoczenie. Nie byłem w stanie dosłyszeć reszty zdania, intensywnie skupiając
się na jej dużych, nakreślonych czerwoną szminką ustach. Bez przerwy poruszała
nimi, jak w jakimś amoku, a ja tylko chciałem sprawdzić jak smakują. Nie
interesowało mnie co chciała mi zakomunikować, ani to co miała w tamtym
momencie na sobie. Równie dobrze, mogłaby być naga, a ja i tak interesowałbym
się tylko jedną z kategorii, której podlegała.
— Podejdź. — Udało mi się wykrztusić z siebie
tylko tyle, aby po trzech sekundach bezpiecznie wpić się w te wymalowane wargi.
Nie poczułem słodkiej truskawki,
ani mięty — uderzyły we mnie jak burza smaki piw i papierosów. Obyło się bez
wypełniającego ciepła — zakrztusiłem się przez moment, powstrzymując siebie
przed wymiotami. Sam nie wiem dlaczego uczepiłem się tych szczegółów, skoro
całe moje ciało wydzielało podobne zapachy. Jednak kiedy jej język wręcz
penetrował moje usta, nie powstrzymałem się przed oderwaniem jej od siebie.
Zatrzymała się na tyle daleko, abym choć na chwilę miał okazję zaczerpnąć
świeższego powietrza, lecz na tyle blisko, że nie zapowiadało się na jej
odejście.
Wymusiłem uśmiech na swojej twarzy,
aby nie zniechęcić jej jeszcze bardziej. Tej nocy nie mogłem zostać sam, zmory
przeszłości udusiłyby mnie w śnie.
Odwróciłem głowę, przypominając
sobie o niebieskookim kompanie, który w najlepsze podziwiał zaistniałą scenkę.
Nie dostrzegłem w wyrazie jego twarzy niechęci, ale podobnie jak ja wystąpił na
niej ból, który nie wydawał się u niego nowym doświadczeniem.
Przymknąłem powieki zapominając o
widoku sprzed chwili. O wszystkich tych niepotrzebnych sentymentach, którymi
zaśmiecałem swoje myśli. O przeszłości, która pomimo wszelkich starań wciąż
podąża moim śladem, o Itachim, mojej matce, ojcu… Tuż obok stała nieznajoma dla
mnie kobieta, która nieświadoma wagi roli, której odegra w moim życiu, mogła na
zawsze zatrzymać ciąg niepowodzeń, którymi sam gnębiłem siebie ostatnio.
Stanowiła klucz do niedawno zamkniętych drzwi mojego wyzbytego z uczuć życia, w
którym pomimo minionych dni czułem się najlepiej. Teraz wystarczył tylko jeden
gest, aby zachęcić ją do starej—nowej podróży, a następnie porzucić ją na jednym
z rozstajów, aby podążyć dalej — w kierunku lepszej, nieznanej przygody.
Otworzyłem oczy, bezceremonialnie
wbijając je w swoją partnerkę wieczoru. Uśmiech nie schodził zarówno z jej, jak
i mojej twarzy — a oba te gesty mogły świadczyć tylko o jednej ważnej rzeczy.
Nie liczył się już Naruto,
zdradzający jutro pikantne szczegóły naszej schadzki zapomnianej przeze mnie…
Sakurze.
Gardło piekło mnie
niemiłosiernie, lecz miałem przeczucie, że gdy tylko je otworzę, aby zawołać o
pomoc ból będzie jeszcze większy. Dlatego przez następne kilka sekund wciąż
leżałem z zamkniętymi oczyma, starając się za wszelką cenę opanować łupanie w
głowie, przypominające uderzenia wielkiego młota. Jednak hałas był na tyle
nieznośny, abym postanowił uchylić odrobinę powieki, zajmując tym samym moje
myśli czymś zupełnie nowym; byleby tylko ten potworny dźwięk nie dudnił w tej
pustej głowie. Ale kiedy tylko ochrona w postaci cienkiej warstwy skóry
zniknęła, musiałem pomóc sobie ręką, osłaniając się przed oślepiającym i
stanowczo przyprawiającym o ból światłem słonecznym. Na nowo zacisnąłem oczy
przerażony efektami zbyt długiego napawania się promieniami zwiastującymi
poranek. Odczekałem kilka minut, aby po raz kolejny zmierzyć się z ogarniającym
zmęczeniem i słabością ciała. Nim jednak uniosłem ciężką głowę i przystąpiłem
do próby uniesienia swojego ciała rozejrzałem się wokół, w celu określenia
swojej pozycji. Dopiero po dobrych kilku chwilach, z niemałym wysiłkiem
podniosłem się do pozycji siedzącej, chowając twarz w swoich dłoniach.
Nie pamiętałem zupełnie nic z minionej
nocy, a pobyt w całkowicie obcym miejscu nie pomógł mi w przypomnieniu sobie
czegokolwiek.
Znajdowałem się w niewielkim
pokoju, w kolorze jasnej zieleni. Było w nim tylko łóżko i średniej wielkości
szafa, zdobiona w każdym z rogów. Uważnie przyjrzałem się tym detalom, mając
cień nadziei, że naprowadzą mnie na jakiś trop. Dostrzegłem tylko jedno
podwójne okno, które długi czas nie było myte i dwoje drzwi — jedne wyjściowe,
drugie możliwe, że prowadzące do niewielkiej łazienki.
Zwlokłem się z niewygodnego
posłania, ciężkim krokiem zmierzając w stronę wspomnianego pomieszczenia, a tam
wlewając w siebie tyle wody ile zdołał zmieścić mój żołądek — pragnąc w ten
sposób zaspokoić to diabelskie pragnienie, towarzyszące mi od przebudzenia.
Kolejny krok stanowiła ucieczka z
tego miejsca — pełna gracji, nie wzbudzająca podejrzeń. Wydarzenia z
wczorajszego wieczoru wiły się w głowie, przykryte warstwą grubej, gęstej mgły,
aż do samego momentu, kiedy niespodziewanie urwał mi się film. Cokolwiek
wydarzyło się kilka godzin wcześniej, w tej chwili nie miało szczególnego
znaczenia. Liczyło się tylko apogeum odstawionego przedstawienia, w którym
grzebię swoją namiętność i całą relację z dawną—zapomnianą przyjaciółką i
odnawiam się, odradzam z popiołów.
Przemyłem twarz, pochylając się
nad brudną umywalką, w której zalegały się kłęby czarnych, grubych włosów,
przyprawiających mnie o mdłości. Przenosząc wzrok wyżej, nie napotkałem nic
lepszego, a jedynie zmęczoną, naznaczoną bólem twarz będącą świadectwem
strasznej przeszłości… O której miałem zapomnieć.
Wyrwałem się z pomieszczenia,
jakby miało mnie opętać tam coś złowieszczego i w biegu zabrałem wszystkie
swoje rzeczy, które wyłapało moje oko. Nie miałem ochoty pozostawać w tym brudnym
miejscu ani sekundy dłużej, tym bardziej, że w każdej chwili mogła pojawić się
jakaś nieproszona osoba. Nie potrzebowałem kolejnych powodów, aby stamtąd
uciec, a więc wyszedłem ostatni raz omiatając wzrokiem pomieszczenie.
Na pierwszy rzut oka wąski korytarz,
na którym się znalazłem także nie wydał mi się znajomy, a wiszące na ścianach
przerażające obrazy martwej natury nie pomagały mi w poprawie samopoczucia.
Czułem jakbym znalazł się na samym dnie tej dziwnej hierarchii
społecznościowej, która miała tu miejsce, a lud wyznawców nienawiści wobec
mojej rodziny rozporządził wygnanie mnie do tego chlewu.
Obym się mylił i przeżył.
Ta myśl — chyba jako jedyna —
trzymała mnie przy życiu w drodze do wyjścia. Skrzypiące schody, rechot
staruszki i cicha melodia rodem z horroru wprawiła mnie w jeszcze większą
niepewność. W końcu… Zawsze mogłem mieć rację, świat od dłuższego czasu
ewoluuje w stronę dziwactwa.
Ostatni stopień wydał
najgłośniejszy dźwięk, przez co kilka par oczu zwróciło swoje spojrzenia na
moją potarganą postać. Dobrze zdawałem sobie sprawę ze swojego wyglądu;
wymiętej koszuli, luźno wyłożonej ze spodni, zmierzwionych włosów i cuchnącego
oddechu. Każdy głupi domyślił się, że nie wiem nawet, że żyję i postanowili dać
mi spokój. Ja jednak dostrzegłem pierwszą kolorową lampkę palącą się na granicy
mojej świadomości. Nowe pomieszczenie do którego wkroczyłem, wydało mi się jak
najbardziej znajome, a barman stojący za ladą poprzedniego dnia na pewno
wyciągnął ode mnie grubą gotówkę.
Upiłem się. Z N O W U.
Taki najwyraźniej jest los każdego z Uchihów.
— Wiedziałem, że przyda ci się kompan —
usłyszałem, a przez myśl przeszło mi, że może wciąż śpię — w cierpieniu. —
Koszmary z rana wróciły ze dwojoną siłą. Jakaś nieznana mi, nadprzyrodzona siła
mściła się na mnie za wszelkie złe występki, których dopuściłem się w trakcie
tego krótkiego życia.
— Odbija ci?
Zachowałem się nieprzyjacielsko,
ale nigdy nie zaliczał się do tak wysokiej grupy ludzi, których dane było mi
poznać. Zresztą kilkanaście godzin wcześniej obiecałem sobie zerwać z wszelką
udawaną uprzejmością i życzliwymi gestami, od których zbierało mi się na
mdłości. Rzygałem tą dobrocią i zamartwianiem się o drugiego człowieka, kiedy w
rzeczywistości tylko chciało się go dobić.
— Jak zawsze błyskotliwy — rzucił i bez
zaproszenia wszedł do środka, w najlepsze rozgaszczając się na kanapie przed
telewizorem.
Jakiś czas temu udało mi się
dotrzeć do domu i bezpiecznie położyć w swoim mięciutkim i pachnącym lawendą łóżku.
Pragnąłem chwili dla siebie, w której odetchnę po nieprzyjemnych doznaniach i
pijackiej nocy, wciąż przypominającej o sobie pragnieniem i bólem głowy. I w
chwili błogiego uniesienia pod postacią słodkiego snu i uwolnienia się spod
pasma nieszczęść poranka usłyszałem natarczywy dzwonek do drzwi. Sam nie wiem
dlaczego od razu nie wpadłem na pomysł zignorowania go i dalszemu oddaniu się
czynności… Może powodem była ostatnia wizyta policji, w której…
Policja — komisariat — samo p o ł
u d n i e.
— Która jest godzina? — zapytałem bardziej
samego siebie niż wpatrzonego we mnie Naruto. Jak obłąkany kręciłem się wokół
własnej osi w poszukiwania zegara, zegarka czy czegokolwiek innego co zdradzi
mi pożądany przeze mnie sekret.
— Przed dwunastą — usłyszałem i zauważyłem jak
blondyn chowa aparat do kieszeni swoich spodni. Chciałem udusić go
własnoręcznie za tę postawę oazy spokoju, ale nie był niczemu winny. No, może
gdyby wczoraj nie dołączył do mnie w uporaniu się z bezsilnością, nie upiłbym
się do takiego stanu i pamiętałbym co się wydarzyło.
To nie miało jednak znaczenia.
Liczyły się zeznania, które powinny stanowić tylko odhaczone zadanie do
wykonania w życiu, a nie wciąż znajdować się na liście rzeczy do zrobienia.
— Musisz mi pomóc dostać się na komisariat —
wyrecytowałem, bezzwłocznie biorąc do ręki lekkie nakrycie i w tym samym czasie
ubierając pierwsze z brzegu buty. Rozejrzałem się jeszcze za portfelem i
kierującym się do mnie Naruto, który mimo napiętej sytuacji ociągał się
niemiłosiernie. — Rusz się — ostrzegłem, mierząc jego powolne ruchy przy
wychodzeniu.
Nie wiem jak to możliwe, że był w
stanie prowadzić samochód, ale nie miało to większego znaczenia, kiedy stanowił
jedyny ratunek w tamtym momencie. Gdyby nie ta wiekowa fura i silnik na ropę
jeszcze długo czekałbym na zamówioną taksówkę. W tej dziurze każdy miał na
wszystko czas i nikt nie odczuwał potrzeby na wykonanie niektórych czynności w
stanowczo krótszej chwili, niż zwykle udawało im się wykonać. Jednakże miałem
to w głębokim poważaniu, kiedy zatrzasnąłem za sobą drzwi tego niebieskiego
trupa, a po przekręceniu kluczyków powoli i z hukiem ruszył do przodu. Liczyłem
wyłącznie na to, że kilka minut spóźnienia, przed którymi w żaden sposób nie
mogłem już uciec, nie wpłyną na negatywne rozpatrzenie mojej osoby. W końcu…
przesłuchania to czysta formalność, zero nieprzyjemności…
Prawda?
— Jak się pan nazywa? — usłyszałem pytanie z
ust szarowłosego mężczyzny, który poprzedniego dnia odwiedził mnie w moim
własnym domu. Nie rozumiałem dlaczego zadaje mi to oczywiste pytanie i to w
dodatku tak ponurym i podejrzliwym tonem. Ledwo udało mi się przeprosić go za
spóźnienie, a już wydawało mi się, że powinienem ponowić tę próbę; tym razem
jednak nie wiedziałem za co będę prosił o wybaczenie.
— Sasuke Uchiha — wyjąkałem, nie spodziewając
się, że w moim głosie odnajdę tyle niepewności co do obecnego stanowiska, w
którym przyszło mi utknąć.
Kakashi zerknął na mnie wyłapując
owy strach, a w jego oku dostrzegłem jakby błysk tryumfu. Szaleńcza radość
tańczyła niczym ogień w spojrzeniu, którym świdrował mnie na wylot. Miał mnie w
garści. Wiedział o tym.
Najgorsze, że ja również.
A przecież jeszcze nic nie udało
mu się ze mnie wyciągnąć.
— Ile masz lat, Sasuke? — zapytał, a jego nos
znów utkwił między papierami znajdującymi się na stoliku tuż przed nim.
Widziałem, że ciągle w nich czegoś szukał, jakby dopiero w tamtym momencie
ustalał strategię swoich poczynań i wciąż nie wiedział jak odpowiednio mnie
podejść.
— Dwadzieścia osiem — odpowiedziałem. Miałem
tylko jeden cel — chronić Itachiego. Bez względu na to jak wiele miał wspólnego
z tymi wszystkimi zabójstwami, był ostatnią bliską mi osobą, której mogłem
zaufać. Tylko to liczyło się w obecnym życiu. On i jego przetrwanie. Abym i ja
przetrwał. Z nim. Razem.
Kolejna wypowiedź z ust mojego
oprawcy nie padała dłuższą chwilę. Jakby chciał w taki sposób doprowadzić mnie
do obłędu i wtedy w spokoju zapytać o wszystkie brakujące elementy układanki,
nad którą pastwił się — a może to ona się pastwiła — przez ostatnie lata.
Westchnął głośno i wreszcie
odłożył plik kartek na brzeg stolika. Następnie wygodnie rozsiadł się na swoim
fotelu, zakładając jedną nogę na drugą i zaczął gwizdać. Rozszerzyłem z
niedowierzenia oczy, starając się rozszyfrować jego tok myślenia. Trzymał mnie
w niepewności, napawał mnie nią, wypełniał. Chciał czuć w unoszącym się
powietrzu krople potu spływające po możliwych częściach ciała. Chciał widzieć
drżące dłonie, które na całe szczęście jeszcze nie poddały się tym poczynaniom
i pragnął abym wiedział, że nie wygram.
Zawsze wygrywam.
Nie mogłem poddać się tak łatwo
jego taktyce, dlatego rozejrzałem się wokoło aby móc skupić uwagę na czymś
zupełnie innym niż przebiegły wzrok aspiranta Hatake. Szczerze powiedziawszy
zupełnie inaczej wyobrażałem sobie pokój przesłuchań; zawsze widziałem go podobnego
do scen z kryminałów oglądanych późnymi wieczorami — szare ściany, lustro
weneckie, stół i dwa krzesła. Natomiast ja znalazłem się w przytulnym
pomieszczeniu, z dużym oknem za sobą, czajnikiem elektrycznym na półeczce po
swojej lewej stronie, masą teczek i segregatorów. Wszystko wyglądało tak jakby
to było biuro mojego prześladowcy.
— Herbaty, kawy?
Zerwałem się w miejscu i na nowo
skierowałem całą swoją uwagę na jedyną żywą osobę w tym pokoju prócz mnie.
— Nie, dziękuję — wyszeptałem, jakbym do końca
nie był pewny, czy to co usłyszałem nie było tylko wytworem mojej wyobraźni.
Kakashi cmoknął na tę odpowiedź i westchnął ze zrezygnowania. Chyba nie
spodziewał się po mnie aż tak namacalnego lęku.
— Opowiedz mi o tym, co wydarzyło się 4 lipca
2004 roku. Gdzie byłeś tamtego dnia? Co robiłeś? — Zmrużyłem oczy na dźwięk
tych słów — nie dlatego, że wyczułem w tym ukryty kontekst — ale dlatego, że
musiałem mocno wytężyć umysł, aby przypomnieć sobie tamte wydarzenia. Od
poznania prawdy, nie wracałem do lat, w których wspomnienie o rodzicach było
tak żywe. Chciałem nie tylko zapomnieć o nich, ale na stałe wymazać z pamięci
fakt, że kiedykolwiek istnieli.
Oparłem się zgrabnie o poręcz
krzesła i skrzyżowałem ręce na swojej piersi.
— Nie spotkałem się z nimi tamtego dnia,
jeżeli o to pan pyta — rzuciłem od niechcenia, aby skończył z pytaniami
dotyczącymi przeszłości, a przeszedł do tych ważniejszych — dzisiejszych.
— Gdzie byłeś i co robiłeś 4 lipca 2004 roku? —
Podniósł głos, prostując się na swoim miejscu.
To był znak, że nie odpuści, a ja
zacząłem żałować, że zgodziłem się na ten cyrk. Na co była mi ta przejażdżka,
skoro na nowo muszę odkopywać przeszłość? Grzebać w niej i przeżywać te
wszystkie niewyobrażalnie ciężkie chwile na nowo?
Czwarty lipca…
— Wstałem, ubrałem się, załatwiłem potrzeby w
toale…
— Uważa pan, że to jest zabawne? — Hatake
przerwał mi wstrząśnięty moją wyliczanką. Czego się spodziewał? Że z samego
rana wykradłem się z domu po tajemniczą truciznę, która zabiła moich rodziców,
następnie zrobiłem im gorącą kawę i kiedy nikt nie patrzył wlałem całą
zawartość substancji? Dlaczego ludzie wyglądający na rzetelnych i kompetentnych
zwykle okazują się całkowitymi nieudacznikami? — Śmiem podejrzewać, że wiesz o
wiele więcej niż to okazujesz, a jednak wciąż milczysz. Boisz się? Ktoś ci
groził? Kogo ochraniasz?
To jakaś kolejna taktyka, która
miałaby wprowadzić zamieszanie w moich myślach?
— Nie wiem dokąd pan zmierza… — wymamrotałem
nie spuszczając wzroku z prześladowcy tuż przede mną. Nawet nie wiem kiedy
odległość pomiędzy naszymi twarzami tak bardzo się zmniejszyła. Kakashi niemal
stykał się z moim nosem, mocno zaciskając dłonie na krawędziach stolika. Udało
mi się wyprowadzić go z równowagi — jeden zero dla zakładnika.
— Kto zabił Uchiha Fugaku i Mikoto?
—Jeszcze do wczoraj nie wiedziałem, że to było
morderstwo — odpowiedziałem na jego krzyk.
— Kto jest w to zamieszany?
Cisza. Nie miałem najmniejszego
pojęcia o co mu chodzi i dlaczego pyta mnie o rzeczy, z którymi nie mam nic
wspólnego.
— Czy tym kimś jest Itachi Uchiha?
— To zniesławienie — zaatakowałem z tą samą
siłą co on. Nie miał prawa wyciągać tak pochopnych wniosków w stronę osoby
spokrewnionej z zamordowanymi, a ja nie miałem już innego wyjścia jak tylko
odpowiadać na te jego głupie pytania, aby na nowo nie zaczął czegoś
podejrzewać. — Tamtego dnia musiałem wstać trochę wcześniej, bo obiecałem
Sakurze, że jeszcze z samego rana pójdziemy razem do biblioteki nadrobić
zaległy referat z historii — zacząłem nieśmiało, nie wzbudzając podejrzeń
stałem się potulny jak baranek. Sam byłem zdziwiony, że wracając do tych
wspomnień z taką łatwością jestem w stanie je opisać. — Jak już wcześniej
wspomniałem — ubrałem się, zjadłem i wyszedłem z domu. Rodzice jeszcze wtedy
spali…
— Widziałeś ich leżących w łóżku, czy to tylko
twoje podejrzenia? — Po raz kolejny mi przerwał, tym razem o wiele
spokojniejszym głosem.
— Nie pakowałem się z butami do czyjejś
sypialni, jeżeli o to panu chodzi — mówiłem ze skwaszoną miną — ale to była o
wiele wcześniejsza pora, niż ta, w której zwykle się budzili.
— Czyli nie masz żadnej pewności, że tamtego
ranka byli w domu?
— To śmieszne — wyrzuciłem z siebie na jednym
tchu nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami. — Szuka pan dziury w
całym, czyż to nie nadinterpretacja wydarzeń?
Zamyślił się na chwilę,
podpierając swój podbródek na otwartej dłoni. Po chwili zapisał kilka słów na
jednej z kartek leżących przed nim i wrócił wzrokiem na mnie.
— Kontynuuj.
— Miałem taki zwyczaj, że zawsze czekałem na
nią przed bramką…
— Na nią?
— Na Sakurę. — Uzupełniłem swoją wypowiedź,
mierząc go wzrokiem. W końcu kilka minut wcześniej wspominałem o niej, a on nie
miał żadnych pytań. Dlaczego
zainteresował się tym teraz? — Zjawiała się zwykle kilka minut po mnie —
mówiłem, a mój wzrok mimowolnie powędrował na dłonie. Dokładnie ten moment
wrócił do mnie jak bumerang, na nowo otwierając świeżo zagojone rany i
wywołując nie smutek, lecz dziecięcą radość. — Zawsze wychodziła z domu w ten
sam sposób — wystawiając pierwsze lewą, a następnie prawą nogę. Jakby to była
żelazna zasada, których zawsze sumiennie przestrzegała. Schody pokonywała
jednym skokiem, cicho się przy tym śmiejąc. Niesforne kosmyki jej różowych
włosów zawsze wydostawały się ze spiętego wysoko końskiego ogona. Narzekała na
to bez przerwy; że nie może nad nimi zapanować, że okiełznanie ich graniczy z
cudem. — Zaśmiałem się pod nosem, zapominając, że przygląda mi się ktokolwiek. W
tamtej chwili byłem zupełnie w innym miejscu, w innym czasie. Na nowo stałem
się siedemnastoletnim Sasuke, który pięć razy w tygodniu zwlekał się z łóżka
tylko po to, żeby różowowłosa przyjaciółka nie wydzierała się na niego, że
znowu zasnął. Tym chłopcem, który martwił się tylko o zaległe prace domowe,
zbyt długą grzywkę i kilka pryszczy na nosie. Chciałem wrócić do tych lat, w
których nie zmagałem się z dojrzalszymi problemami, z samotnością… — W drodze
do szkoły nie spotkało nas nic nadzwyczajnego, w bibliotece napisaliśmy referat,
a na lekcjach jak zwykle udało mi się złapać jedynkę, a Sakurze kolejną szóstkę
do kolekcji. Zawsze była taka perfekcyjna, niezastąpiona, najlepsza. Wkurzało
mnie to — rzuciłem i nareszcie spojrzałem na policjanta. Nie spuszczał ze mnie
oczu, starając się nawet nie mrugać, aby czasami nie przeoczyć jakiegoś ważnego
ruchu w mojej mimice, który zdradzałby mnie, że kłamię.
Ale ja nie kłamałem.
Wszystkie te ciepłe uczucia,
które wypełniły mnie aż po same czubki palców, były jak najbardziej autentyczne
i niepodważalne. Wyczuwałem je w otaczającym mnie powietrzu, w przedzierającym
się przez rolety słońcu — nie mogłem myśleć inaczej o tej dziewczynce
irytującej wszystkich, kiedy nieustannie zgłaszała się na lekcji i wymądrzała
przed każdym z nauczycieli. Stanowiła część mojego życia, która już po wieki
będzie przeze mnie nienawidzona i kochana równocześnie. Ta część stanowiła
więzienie, z którego tak naprawdę nigdy nie uda mi się uciec. Próby wymknięcia
się z niego, nieustannie będą kończyć się na powrocie.
— Przez całe siedem lekcji nikt do mnie nie
zadzwonił i nikt nie wysłał żadnej wiadomości, która chociażby uprzedziła mnie
przed tragicznym finałem dnia. Beztrosko wracaliśmy z Sakurą do domu,
zatrzymując się w kawiarni, gdzie mieliśmy zwyczaj kupować lody pistacjowe.
Nigdy za nimi nie przepadałem — ciągnąłem ten szczegół, zastanawiając się
równocześnie dlaczego nigdy nie kupiłem tej cholernej czekolady, tylko w kółko
męczyłem się z pistacją — ale ona je ubóstwiała. Może to pana zdziwić, ale
kiedy wchodziliśmy do środka, w jej oczach pojawiał się istny obłęd —
zobrazowałem to rękami nakreślając wydłużenie jej gałek ocznych, a następnie
się zaśmiałem.
Trwałem tak kilka chwil,
wspominając jej malinowe usta, co nuż oblizywane przez nią samą. Jak niemowlę
wyrywała z rąk kelnera swój rożek i kiedy znajdowaliśmy się na zewnątrz zwykle
był on już pusty.
Teraz pamiętam.
Moje lody nigdy nie były moje. One zawsze należały tylko do niej.
— Rozstaliśmy się przy furtce, ale krocząc ku
drzwiom szliśmy ramię w ramię rozdzieleni jedynie czerwonką bramką. Zawsze
odprowadzałem ją swoim wzrokiem, w obawie, że te kilka centymetrów może jeszcze
coś zmienić. — Zmieniłem nagle swój ton, z roześmianego i szczęśliwego
dzieciaka, na ponurego gbura, którym się stałem. — Moje kilka centymetrów
zmieniło bardzo wiele. — Wbiłem w Hatake nienawistny wzrok, jakby to on był
winny zaburzeniu mojej harmonii. — Te kilka centymetrów sprawiło, że dotarłem
do miejsca, w którym nigdy nie powinienem się znaleźć. Do salonu, który
zamienił się w hodowlę umundurowanych przybyszy i rozdzierających pytań: Gdzie byłeś? Jak się czujesz? —
naśladowałem przygłupów z jakiegoś szpitala dla obłąkanych. — Nie wiem jak to
się stało, że nie zauważyłem radiowozów przed moim domem i tego całego
zamieszania jakie działo się w środku.
— Byłeś zbyt szczęśliwy.
— Szczęśliwy? — powtórzyłem za nim,
zastanawiając się nad znaczeniem tych słów.
Byłem szczęśliwy kiedy wyszedłem
z domu, w bibliotece, na lekcjach, w kawiarni. Wszędzie tam gdzie towarzyszyła
mi jedyna osoba, której wtedy powierzałem swoje sekrety, z którą mogłem robić
najdziwniejsze rzeczy i której ufałem. Szczęście w tym więzieniu dawała mi
Sakura.
— Chyba ma pan rację — przytaknąłem. —
Szczęście mnie zaślepiło, sprawiło, że moje zmysły nie działały na pełnych
obrotach. Każdy mój dzień był do siebie tak odrażająco podobny, że nie miałem
prawa zauważyć nic dziwnego w zachowaniu rodziców. Nie dostrzegałem żadnej
skazy, czy defektu w tym jakże szczęśliwym życiu. — Przerwałem na chwilę, aby
na nowo zanalizować swoją obecną sytuację. Jeżeli to Sakura była całym moim
szczęściem, to czy nie jest ona winna temu co się stało? I nagle zaśmiałem się
szyderczo dochodząc do pewnych wniosków. Śmiało przybliżyłem się do Kakashiego,
który oczekiwał na zakończenie tej historii. — Szczęście stało się moim katem —
stwierdziłem jednomyślnie głosem niezrównoważonego psychicznie. — Czy to nie
zabawne?
~~~
Od autorki: PIĘĆ MIESIĘCY.
P I Ę Ć M I E S I Ę C Y.
Sama nie wiem jak to się stało,
dlaczego to się stało i co się przyczyniło do tego, że tak się stało. Może to
Szkocja - ukochane Aberdeen, za którym tęsknię każdego dnia. Może mój ukochany,
z którym chcę spędzać wszystkie wolne chwile. Może to ten cholerny angielski, z
którym męczę się i męczę, chociaż nie wiem, czego nie wiem... jeszcze. A może
to ten zakichany licencjat, z idiotycznym tematem, którego nigdy nie
chciałam...
Wiem, że niewiele osób teraz tu
zaglądnie. Nie zdziwiłabym się gdyby to niewiele oznaczało nic. W końcu sama
jestem sobie winna. Jednak chciałabym podkreślić, że nigdy nie zapomniałam o
moich ukochanych opowiadaniach, o moim ukochanym opowiadaniu.
Wszędzie jestem na bieżąco i od
teraz zacznę w końcu się odzywać i chwalić w niebiosa, że mogę się schować przy
takich talentach jakie się spotyka.
Dziękuję Pani Mayako za cudowny
szablon, którym wciąż nie mogę się nacieszyć. Wykonała kawał dobrej roboty,
całkowicie przekraczając moje oczekiwania. :)
Co do rozdziału to jest nudny,
niesprawdzony... ale taki miał być od początku. Lubię zajmować się uczuciami
Sasuke, jego wyobraźnią, jego przeszłością. Musicie mi to wybaczyć...
Do następnego!!
JA WCIĄŻ TU JESTEM! :D
OdpowiedzUsuńTak tylko chciałam przypomnieć i podnieść na duchu xd
A rozdział, mimo że mało dynamiczny, podobał mi się i czekam na następny <3
Powodzenia z angielskim! I z pisaniem licencjatu! (Jak to dobrze, że jestem dopiero w gimnazjum...)
Pozdrowionka!
Shori
Nie celebruj tak tego szablonu, bo on na to tak bardzo nie zasługuje! xD
OdpowiedzUsuńCzekałam na Ciebie, naprawdę. Rzadko to robię, jak ktoś przestaje pisać etc. Po prostu odpuszczam, zapominam, nie chce mi się. Ale na Ciebie czekałam. Często tu zaglądałam, wierząc, że może jednak coś dodałaś i zdążę to przeczytać, zanim ogłosisz, że wróciłaś. Nawet nie wiesz, jak mi się japa cieszyła, gdy zobaczyłam wczoraj w telefonie, że na tym blogu pojawił się nowy wpis! Tylko trochę zabalowałam, więc odpuściłam czytanie, by niczego nie przeoczyć. xD
Jak zwykle cudowne opisy wewnętrznych uczuć, rozterek. Itachi mocno mnie zaskoczył wiadomością, że teraz przyszła kolej na nich. Trochę się martwię, że to opowiadanie zakończy się jakoś tragicznie, ale będę po cichutku wierzyć, że jednak nie. :D Szkoda mi rodziców Sakury - jeżeli naprawdę zginęli przez przypadek to naprawdę smutne, no kurde. ;__;
Moja wisienka. jeeej, jakie to było słodkieee. :D Trochę mnie wkurzył tym, że się całował z inną. Ale karą był stres podczas ucieczki. :D
Co do przesłuchania, bez kitu, tak samo jak Sasuke zawsze myślałam, że wnętrze pomieszczenia, w którym przesłuchuje się ludzi, wygląda jak w CSI czy NCIS. xD A potem zostałam sama wezwana na przesłuchanie i okazało się, że siedziałam w zwykłym biurze. xDDDDDDD
Fajnie rozegrana sytuacja z przesłuchaniem, to jak Sasuke wracał wspomnieniami do Sakury i szczegółów ze spotkań z nią. To było takie strasznie nostalgiczne. :)
Mam nadzieję, że w następnym rozdziale będzie nieco więcej Sakury ;>
Buziaki Anja! Cholernie cieszę się, że do nas wróciłaś. :3
Pozdrawiam i duuużo, dużo weny! :)