środa, 2 grudnia 2015

- 8 -


No bo powiedz, czemu ja tak nie umiem żyć, inni umieją.
— Halina Poświatowska




Śniło mi się coś strasznego —  coś, co tej nocy nie pozwalało mi  nawet na chwilę uwolnienia się spod brzemienia poczucia słabości.
Zostałem zdradzony.
Zdradzony w najokrutniejszy sposób jaki kiedykolwiek mogłem sobie wyobrazić.
Najdrożsi mi rodzice w ułamku sekundy przestali istnieć — nie tylko fizycznie, lecz serce, które tak wiernie było im oddane umarło dla nich na zawsze. Jeden zdradzony sekret przechylił kielich goryczy, jedna tajemnica zadecydowała o pragnieniu nienawiści, jedna zagadka...
Otworzyłem oczy niezaspokojony wyłącznie myślami.
Poczułem unoszący się w pokoju zapach alkoholu i cuchnący dym papierosów. Zaciągnąłem się tym odorem głębiej ażeby odkryć jego źródło i zrozumiałem, że byłem nim ja sam. Paląca suchość w gardle i nieznośny ból głowy do końca utwierdził mnie w przekonaniu, że nie śniłem. Wszystko co dane mi było poznać poprzedniego dnia nie mijało się z prawdą.
Tragiczną prawdą mojego istnienia.
Katastrofalną rzeczywistością; niszczącą, uśmiercającą…
Mnie…
…c a ł e g o.
Nigdy nie byłem kochany.
Służyłem jako przykrywka dla ludzi próbujących oszukać cały świat. Świat, którym byli dla mnie bez reszty.
Zamrugałem szybko i podniosłem się do pozycji siedzącej, utożsamiającym tym samym mój stan wewnętrzny z wnętrzem pomieszczenia, w którym zasnąłem.
Wszystko wokoło przypominało istne pobojowisko, a sam fakt tego potwierdzał, że minionej nocy nie mogło wydarzyć się nic dobrego. Od zawsze uchodziłem za swego rodzaju pedanta, a porozrzucane rzeczy, niechlujnie ściągnięte obuwie i zgnieciona puszka po piwie obok łóżka definitywnie przekreślały owy status.
Co mogło się takiego wydarzyć, że nie pamiętam drogi powrotnej do domu? pomyślałem. Gdzie straciłem ostatnie godziny swojego życia… I co doprowadziło mnie do widocznej desperacji — ucieczki w stronę alkoholu?
I jakby na zawołanie, do mojego pokoju wszedł zadowolony Itachi, trzymając w ręku dwie szklanki wody. Jedna z nich była opróżniona do połowy — zapewne należała właśnie do niego — a druga jakby nawoływała mnie donośnie, gdyż sam wyciągnąłem po nią swoją dłoń.
 — Ciężki poranek, braciszku? — usłyszałem wesoły głos bruneta. — Chyba pojawiłem się w jego najodpowiedniejszym momencie. — Mówił to podając mi równocześnie upragniony ratunek na moje dolegliwości.
 — Zapomniałeś tylko o czymś przeciwbólowym — wymamrotałem pomiędzy kolejnymi łykami napoju.
On tylko zaśmiał się na te słowa i wyciągnął z kieszeni białe tabletki służące uśmierzeniu mojemu cierpieniu.
 — Coś mnie ominęło? — wydukałem z siebie, spoglądając litościwym wzrokiem na brata. Miałem nadzieję, że mój honor nie został splamiony przez durne zachowywanie się w miejscu publicznym. — Jestem przygotowany na najgorsze — dodałem.
W odpowiedzi otrzymałem tylko donośny rechot.
 — Nic nie pamiętasz? — zapytał, a ja przecząco pokiwałem głową.
Westchnął i podniósł się z łóżka. Pozostawiając mnie wciąż w niepewności ruszył w kierunku wyjścia, nie odwracając się ani razu.
 — Obiecaj tylko — rzuciłem szybko zanim zdążył opuścić mój pokój — że teraz już wszystko będzie na swoim miejscu. — Zabrzmiało to jak błaganie o litość, ale miałem tylko siedemnaście lat i daleko było mi do poważniejszego rozmysłu. Pragnąłem jedynie zaprzestać z oszustwami, kłamstwem i niedopowiedzeniem z jego strony. Chciałem aby stał się moim bratem.
W końcu… Lepiej późno, niż wcale.
 — Zadbałem o to, braciszku. — Czułem, że przy ostatnim słowie uśmiechnął się szeroko, czego niestety nie mogłem dostrzec przez jego odwróconą tyłem sylwetkę. Jednakże zaraził mnie tym niewinnym gestem, ponieważ bez żadnego wahania uwierzyłem i zaufałem jego słowom. — Pakuj się, za kilka godzin wyjeżdżamy.


Próbowałem odszukać w wyniosłym wzroku Itachiego choćby cienia odpowiedzi na moją niekończącą się liczbę pytań. Jednak jego pewność siebie i rezon odpowiadały za niewidzialną zasłonę, chroniącą za wszelką cenę jego uczuć. Gdzie podział się mój starszy brat, najszczerszy i najprawdziwszy człowiek jakiego dane było mi poznać? Gdzie zagubił zaufanie do mnie, przyjaźń i miłość, której ja nigdy bym mu nie pogardził?
Straciłem go?
Jeżeli tak, to czy jest szansa, że kiedyś go odzyskam?
Kim jesteś, Itachi?
Trwaliśmy w tej małowartościowej ciszy, zmuszeni do rozmyślań na temat swojego wzajemnego towarzysza,  pragnąc jedynie by ta chwila dobiegła już końca. Moje serce stawało przy każdym z jego ruchów, podczas gdy ja nie byłem w stanie drgnąć nawet o milimetr. Płuca domagały się powietrza, widząc jak znajdująca się na przeciwko klatka piersiowa unosi się regularnie w dół i w górę, kiedy sam całkowicie zapominałem o tej czynności.
Weź się w garść, Sasuke.
Krzyczałem w duchu najróżniejsze przekleństwa kierowane nie tylko w stronę Itachiego, ale i własną. Tylko dlatego, że po raz któryś z kolei brakowało mi odwagi, aby wykrzyczeć mu prawdę w oczy; najszczerszych słów dotyczących jego masek, przeróżnych humorów jakimi zaszczycał mnie w ostatnich dniach i głupawych wymówek na temat interesów i spotkań. Od dłuższego czasu czułem, że są one tylko przykrywką jego prawdziwych zachowań.
Kolejny raz nie miałem w sobie na tyle siły, aby obwinić go za wszystko co działo się ze mną przez te lata. Za tę obojętną postawę, którą przyjmowałem na co dzień, brak uczuć, współczucia. Za tego ponurego i bez krzty życia Sasuke, którym stałem się tylko dlatego, że za sprawą brata przestałem komukolwiek ufać.
Z wyjątkiem niego.
Mojego Anioła Stróża, w którego wątpiłem coraz bardziej.
 — Sasuke, Sasuke, Sasuke… — Jego głos wyrwał mnie z rozmyślań. Wciąż siedział w tym samym miejscu, w tej samej durnowatej pozycji nie czując się winny temu co działo się ze mną.
Przecież… Doprowadził mnie jedynie do szaleństwa.
 — Naiwny, głupiutki Sasuke. — Te słowa nieodwracalnie będą mi się kojarzyły z dniem mojego olśnienia. Wtedy mówił do mnie w ten sam sposób — jak do rozpuszczonego bachora, nie mającego pojęcia o Bożym świecie. — Mówiłeś, że nic cię z nią nie łączy. — Uśmiechnął się szyderczo biorąc do ręki leżącą na stoliku szklankę z whisky. — Nie powinieneś mnie okłamywać.
 — To nic szczególnego — zaprzeczyłem jego domysłom.
 — Doprawdy? — Uniósł w geście zdziwienia brwi, a idiotyczny uśmiech wciąż nie schodził z jego twarzy. — Gdyby to była prawda, nie odwiedzałbyś na cmentarzu jej zmarłej mamusi i tatusia.
 — Powinieneś mi powiedzieć o tym wcześniej…
 — Powinienem? — przerwał mi.
Podniósł się ze swojego miejsca i ruszył w moim kierunku. Przez chwilę odczułem obawę przed jego kolejnym ruchem, ale był moim bratem, nie mógł mi nic zrobić. Za obecną maską wściekłego psychopaty wciąż ukrywał się kochający i czuły Itachi, o którym tak niewiele wiedziałem.
Zbliżył się na odległość kilku centymetrów od mojej twarzy, przez co wyraźnie odczuwałem zapach alkoholu w jego oddechu. Zapewne tuż po moim wyjściu przysiadł nad butelką trunku i degustował się nią aż do momentu mojego przyjścia. Nie przekreślałem myśli, że w tej chwili jest kompletnie pijany, a jedynie ogarniająca go furia pozwala trzymać mu się jeszcze na nogach.
 — Chcesz mi coś zarzucić, Sasuke? — szeptał, jakby w obawie, że ktoś znajduje się za ścianą i każde z jego słów może wykorzystać na niekorzyść ich właściciela. — Masz do mnie o coś żal? Uważasz, że to co robiłem dla ciebie przez ostatnie lata było złe? — Z każdą sekundą nasilał swój głos, kończąc ostatnie zdanie niemalże krzykiem.
Nie byłem do końca pewny skąd wzięły się u niego podobne domysły, ale może była to jedyna szansa, w której istniała możliwość wyciągnięcia od niego czegoś więcej niż dotąd wiedziałem, dlatego postanowiłem jej nie zmarnować.
 — Nie rozumiem tylko, po co te tajemnice, Itachi? — Najwyraźniej wybiłem go z rytmu, dostrzegając na czole kilka nierównych zmarszczek. — Nie łatwiej było mi opowiedzieć o tym wszystkim?
Bez przerwy wpatrywał się we mnie tym pijanym wzrokiem, tyle, że z minuty na minutę stawał się on o wiele łagodniejszy, jakby moje pytania wprowadziły go w stan analizy i rozmysłu. Czyżby i on ustalał w tamtej chwili hierarchie wartości; słowa brat i szczerość, tak jak ja robiłem to wiele lat wcześniej, tyle że w obawie przed poznaniem prawdy.
 — Muszę wiedzieć, Itachi… — zacząłem jeszcze raz, tyle że o wiele spokojniej.
Cofnął się o krok w reakcji na moje słowa i jakby od niechcenia z powrotem usiadł na fotelu, biorąc do ręki naczynie z alkoholem. Przez dłuższą chwile obracał je w ręku, mrużąc przy tym oczy. Wydawało mi się, że najzwyczajniej w świecie postanowił się poddać i jedynie czekał aż ja powielę tę czynność i opuszczę go w spokoju. I w momencie kiedy już miałem rezygnować, pozostawić wszystko pozornemu na ogół losowi, on westchnął głośno i na nowo wbił we mnie swój wzrok.
 — Byli niewinnymi ofiarami, które niesłusznie zostały oskarżone o czyny równe czynom naszych rodziców — mówił wyjątkowo spokojnie, ważąc każde z wypowiedzianych słów. — Nie mam pojęcia dlaczego ich to spotkało i z jakiego powodu zostali o to podejrzani, ale wiem jednak, że pomimo minionych wydarzeń, nie mieli z tym nic wspólnego. Ktoś podjął zbyt pochopną decyzję, czy też nie interesowało go szczegółowe śledztwo. — Zerknął na wiszące nad kominkiem zdjęcie naszych dziadków, a mój wzrok powiódł za nim. — Do dziś zastanawiam się , w końcu… Kiedy nadejdzie kolej na nas? — Otworzyłem szerzej oczy na wzmiankę nie o nas, ale o opiekunach, których mimo wszystko darzyłem szczerą wdzięcznością.
 — Chcesz powiedzieć, że…
 — Tak, Sasuke. — Przerwał mi po raz kolejny tego dnia. — Wróciliśmy, aby odnaleźć morderców naszych rodziców, gdyż ich kolejnym celem jesteśmy my.
Powiedział to tak spokojnie.
Niemalże wyrecytował tę wypowiedź.
Podczas gdy każde jego kolejne słowo w moim przypadku przyczyniało się tylko do odrętwienia kończyn, ciała, rozumu... Nie byłem w stanie się ruszyć, nie wspominając o wydobyciu ze swojej krtani jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi.
W ciągu zaledwie kilku dni mój poukładany i niezachwiany świat legł w gruzach, pod ciężarem niczego innego jak tylko przeszłości.
Odwiecznej zmory, niszczącej wszystko co stanie jej na swojej drodze.
Itachi podniósł się z miejscu i począł kierować się na schody, co oznaczało, że jego umysł przestał racjonalnie myśleć z powodu większej ilości alkoholu niż powinien normalnie przyjąć. Jeszcze kilkanaście minut wcześniej spodziewałem się usłyszeć coś zupełnie innego. Coś co będzie dotyczyło jedynie bezbronnej Sakury i jej małej córeczki, tymczasem jedyne czego udało mi się dowiedzieć to to, że ktoś pragnie mojej śmierci.
Mojej i brata.
I kiedy myślałem, że ten dzień nie może być już gorszy, starszy Uchiha z należytą gracją dobił kolejne gwoździe do ogromnej, wypełnionej do połowy trumny:
 — Twoja różowa przyjaciółka, będzie następna.
Wspominałem coś o Sakurze?
A niech cię, przeklęty losie.


Wiedziałem, że muszę coś postanowić; niezależnie od tego co podpowiadało mi serce. Jedyne co trzymało mnie przy zdrowych myślach, był fakt, że Itachi trzyma nad wszystkim żelazną rękę i ani mnie, ani jemu nic nie grozi. Jednakże… Czy moje życie miało aż tak wysoką cenę, aby ratować go nade wszystko? Gdzieś pomiędzy skrawkami natarczywych myśli o przeżyciu, pojawiała się ni stąd ni zowąd różowowłosa dziewczyna, o soczyście zielonych oczach. Prócz niej, przed oczyma stawało także niewinne dziecko, któremu zapewne również groziło niebezpieczeństwo.
Czyżbym przestał się liczyć… Dla siebie?
Gdzie jesteś Sasuke i co się z tobą dzieje?
Chciałem uciec. Wrócić do alkoholu, kobiet i tańca; do miejsca gdzie po głowie nie szwendały się analizy i przemyślenia, gdzie nie miałem czasu na myśl, na jej chęć. Itachi przywiódł mnie do tego miasta, jakby obawiał się, że zagrożenie może pojawić się w każdym miejscu. Nie przemyślał mojej reakcji, nie zastanowił się nad moim chcę, a jedynie nad tym co powinienem.
A może… Co on powinien.
 Tuż po wyjściu z domu moje nogi same poniosły mnie do przydrożnego baru, w którym w mgnieniu oka zamówiłem podwójną whisky z lodem. Pragnąłem przestać. Z całych sił marzyłem, aby ta przeszłość na zawsze zostawiła mnie w spokoju i pozwoliła na normalne życie.
Wszystko co choćby w najmniejszym stopniu miało z nią coś wspólnego trzymało się mnie z całych sił. Nie tylko osoby, wspomnienia, czy też miejsca, ale każde z uczuć odżywało niemiłosiernie niszcząc mnie od środka. Przyjaźń, miłość… Wracały do mnie jak za machnięciem różdżki, zapominając, że od bardzo dawna stały się dla mnie obce.
Czułem na sobie spojrzenia innych gości tej speluny, i choć zapewne nie wydałem im się całkiem obcy, dla mnie nie wyróżniali się niczym szczególnym, co mogłoby pomóc mi w ich zidentyfikowaniu. Te same zamglone spojrzenia mężczyzn spotykałem w każdym odwiedzonym barze w przeszłości. Dostrzegałem w nich niepewność, zainteresowanie, a nawet obawę przed zbliżającymi się kłopotami. Tego dnia było tak samo — barman z podejrzliwym wzrokiem zabrał ode mnie banknot za dwie zaległe szklanki alkoholu. Nie wiem w jaki sposób udało mu się wydać resztę, skoro nawet na niego nie zerknął, wciąż wbijając we mnie parę wyłupiastych oczu.
Cieszyło mnie to.
Cholernie dobrze bawiłem się widząc ich przerażenie. Sprawiało mi to tak wielką radość, że zamówiłem następną kolejkę, byleby tylko jeszcze tam zostać. Byleby móc jeszcze trochę się zabawić.
Wokół kręciło się sporo kobiet, które zapewne marzyły tylko o tym, abym upił się do nieprzytomności i wykorzystał je w każdy możliwy sposób.
Nie tylko one.
Zerkając na każdą, wyobrażałem sobie w myślach co mógłbym z nią robić i w jak wielką rozkosz ją wprowadzić. Pragnąłem każdej z osobna, i na każdą z nich miałem taką samą chęć; żadna z nich nie różniła się od drugiej. Były takie same; nieprzyzwoite i zepsute. Zupełnie jak świat, w którym przyszło nam egzystować… Bo jakże możemy nazwać to życiem, skoro nic nie dzieje się za naszą sprawą, a jedynie parszywego przeznaczenia.
 — Sasuke Uchiha!
Gdzieś niedaleko, z czyiś ust wyrwał się głośny krzyk nawołujący moje imię.
Tak, czy nie?
Bez najmniejszego problemu; nawet nie zerknąwszy na jego posiadacza, rozpoznałem owy głos. Należał on do najbardziej natarczywego i nieznośnego człowieka, jakie dane mi było poznać w tym znośnie krótkim życiu.
Pytanie odnosiło się jednak do prawdziwości jego bytu w tym samym miejscu, do którego i mnie przywiodło. Co jeżeli był tylko zjawą napastującą moją duszę? Wzywającą do nawrócenia, do wyznania wszelkich win?
 — Naruto Uzumaki — odezwałem się kiedy przysiadł tuż obok z opróżnionym do połowy kuflem piwa. — Udało ci się do mnie dotrzeć.
Zmrużyłem oczy dopatrując się w jego sylwetce charakterystycznych szczegółów wyróżniających go spośród podróbek produkowanych przez mój umysł. W obawie przed pomyłką uniosłem swoją rękę, aby bez podejrzeń, przyjacielsko poklepać go po ramieniu — tym samym wyzbywając się wszelkich niepewności.
Patrzył na mnie roztargniony, zapewne zastanawiając się o co tak właściwie mi chodziło. Zarówno w wypowiedzi, jak i w mimice i gestykulacji. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach dotarło do niego, że kilka godzin wcześniej miał pojawić się w moim domu i zabrać na — podobną do odbywanej przez nas w tamtej chwili — rozrywkę.
 — Wybacz przyjacielu — zaczął pewnie — ale wiedziałem, że spodziewasz się o wiele ważniejszych gości. — Przerwał, jakby opamiętał się, że wypowiedział o kilka słów za dużo.
Zatem wiedział, że odwiedziła mnie policja.
 — Wieści szybko się rozchodzą w tej mieścinie — wymamrotałem pomiędzy upijaniem whisky. Może nawet byłem w tamtym momencie wściekły, może nawet na tyle, aby komuś przywalić, ale nie mogłem nikogo winić za postępowanie brata. Gdyby nie on i jego podstępy nie bylibyśmy o nic podejrzewani, a w zaistniałym układzie nie mogliśmy liczyć na cień wyrozumiałości. — Czyżbyś znał także szczegóły wspomnianej wizyty?
Westchnął głośno opróżniając swoją szklankę i zamawiając kolejną machnięciem ręki w stronę barmana. Nie odezwał się słowem póki nie dostał jej w swoje ręce i nie upił kolejnych łyków, jakby w ten sposób łagodząc poczucie winy.
Tylko dlaczego prawda zawsze wydaje się taka trudna?
 — Nie zrozum mnie źle, Sasuke — powiedział już z uśmiechem na twarzy, chcąc przez to złagodzić napięcie wytworzone między nami. — Hinata, to moja dobra przyjaciółka — rzucił, nie spuszczając ze mnie swojego wzroku, a ja dopiero wtedy zrozumiałem dlaczego jej imię wydawało mi się takie znajome. Naruto wspominał o niej podczas spotkania w domu Sakury, co oznaczało, że to zdarzenie dotarło i do niej. — Wiadomo, że ogranicza ją tajemnica zawodowa, ale skoro dotyczyło to ciebie, nie mogłem jej nie przekonywać, musiałem wiedzieć, aby w razie czego ci pomóc.
 — Nie potrzebuje pomocy twojej, ani nikogo innego — odparłem z nowo budzącą się we mnie wściekłością. Chciałem się upić, byleby tylko nie zapamiętać nic z jego bełkotu o litości i wzajemnym wsparciu. — Poradzę sobie z tym razem z Itachim.
 — Nie bądź śmieszny, Sasuke. Tutaj nie jesteś sam — przerwał, uważnie mi się przyglądając. Jakby chciał mieć pewność, że go słucham, a żadne z jego słów nie umknie moim uszom. — Masz mnie, Sakurę, Shikamaru i całą resztę. Nigdy o tobie nie zapomnieliśmy.
Zaśmiałem się pod nosem, przenosząc oczy na ladę baru. W głębi duszy myślałem tylko o tym, aby wyśmiać go tak podle, aby już nigdy nie pojawił się przed moim nosem. Był żałosny.
Postanowiłem milczeć, co jakiś czas rzucając memu towarzyszowi pełne niechęci spojrzenie. Nie kazałem się mu wynosić, nie miałem sił, ani chęci na sprzeczki, które mogłyby skończyć się dla nas obojga wyrzuceniem z baru, który w tamtym momencie wydawał się jedynym ratunkiem. Każde inne wspomniane z przeszłości miejsce po czwartej z kolei szklance rozgrzewającego napoju kojącego zszargane nerwy, nijak miało się do obecnego — napawającego dziwnym i niezrozumiałym spokojem. Oboje siedzieliśmy w zupełniej ciszy, przerywając ją jedynie kolejnymi zamówieniami, a każdy jakby czekał, aż ten drugi najzwyczajniej w świecie w końcu położy się pod ladą i odpłynie. W głębi duszy pragnąłem, aby to blondyn okazał się słabszym ogniwem, a wtedy bez żadnych skrupułów zaprosiłbym do zabawy jedną z napalonych brunetek błąkających się wśród stolików. Dokładnie widziałem jak spoglądały na nas spragnionym wzrokiem nowej przygody, która leżała na wyciągnięcie ich rąk. Czekały tylko na odpowiednią chwilę, w której nie będziemy w stanie już niczego odwieść.
Osobiście, nie odmówiłbym przed całą tą zawartością alkoholu wlanego do mojego organizmu. Ograniczenie stanowił wkurzający blondyn, który następnego dnia z pewnością doniósłby o wszystkim cudownej różowowłosej, która mogłaby w sumie zjawić się w tamtym momencie i zastąpić każdą z możliwie dostępnych kobiet.
Sakura.
Moja Wisienka.
Moja c u d o w n a.
 — Zgubiłeś coś? — Pytanie.
Byłem całkowicie przekonany, że tuż obok mojego ucha zadźwięczało melodyjne pytanie, w dodatku skierowane w moją stronę. Ten szept nie mógł zwracać się do nikogo innego, zbyt intensywnie odczuwałem zapach jego właściciela.
A raczej właścicielki.
Odwróciłem się gwałtownie natrafiając na parę piwnych oczu, wiercących w skrawkach mojego ciała ogromne dziury. Czułem się nagi. Obnażony z wszelkiej godności i dumy, jakie posiadałem jeszcze kilka godzin temu, zamawiając pierwszą kolejkę.
Na mojej twarzy wystąpił grymas bólu.
 — Pytałam, czy… — ten sam głos przebił się przez barierę mojej podświadomości i wprawił w to samo nieprzyjemne zaskoczenie. Nie byłem w stanie dosłyszeć reszty zdania, intensywnie skupiając się na jej dużych, nakreślonych czerwoną szminką ustach. Bez przerwy poruszała nimi, jak w jakimś amoku, a ja tylko chciałem sprawdzić jak smakują. Nie interesowało mnie co chciała mi zakomunikować, ani to co miała w tamtym momencie na sobie. Równie dobrze, mogłaby być naga, a ja i tak interesowałbym się tylko jedną z kategorii, której podlegała.
 — Podejdź. — Udało mi się wykrztusić z siebie tylko tyle, aby po trzech sekundach bezpiecznie wpić się w te wymalowane wargi.
Nie poczułem słodkiej truskawki, ani mięty — uderzyły we mnie jak burza smaki piw i papierosów. Obyło się bez wypełniającego ciepła — zakrztusiłem się przez moment, powstrzymując siebie przed wymiotami. Sam nie wiem dlaczego uczepiłem się tych szczegółów, skoro całe moje ciało wydzielało podobne zapachy. Jednak kiedy jej język wręcz penetrował moje usta, nie powstrzymałem się przed oderwaniem jej od siebie. Zatrzymała się na tyle daleko, abym choć na chwilę miał okazję zaczerpnąć świeższego powietrza, lecz na tyle blisko, że nie zapowiadało się na jej odejście.
Wymusiłem uśmiech na swojej twarzy, aby nie zniechęcić jej jeszcze bardziej. Tej nocy nie mogłem zostać sam, zmory przeszłości udusiłyby mnie w śnie.
Odwróciłem głowę, przypominając sobie o niebieskookim kompanie, który w najlepsze podziwiał zaistniałą scenkę. Nie dostrzegłem w wyrazie jego twarzy niechęci, ale podobnie jak ja wystąpił na niej ból, który nie wydawał się u niego nowym doświadczeniem.
Przymknąłem powieki zapominając o widoku sprzed chwili. O wszystkich tych niepotrzebnych sentymentach, którymi zaśmiecałem swoje myśli. O przeszłości, która pomimo wszelkich starań wciąż podąża moim śladem, o Itachim, mojej matce, ojcu… Tuż obok stała nieznajoma dla mnie kobieta, która nieświadoma wagi roli, której odegra w moim życiu, mogła na zawsze zatrzymać ciąg niepowodzeń, którymi sam gnębiłem siebie ostatnio. Stanowiła klucz do niedawno zamkniętych drzwi mojego wyzbytego z uczuć życia, w którym pomimo minionych dni czułem się najlepiej. Teraz wystarczył tylko jeden gest, aby zachęcić ją do starej—nowej podróży, a następnie porzucić ją na jednym z rozstajów, aby podążyć dalej — w kierunku lepszej, nieznanej przygody.
Otworzyłem oczy, bezceremonialnie wbijając je w swoją partnerkę wieczoru. Uśmiech nie schodził zarówno z jej, jak i mojej twarzy — a oba te gesty mogły świadczyć tylko o jednej ważnej rzeczy.
Nie liczył się już Naruto, zdradzający jutro pikantne szczegóły naszej schadzki zapomnianej przeze mnie… Sakurze.


Gardło piekło mnie niemiłosiernie, lecz miałem przeczucie, że gdy tylko je otworzę, aby zawołać o pomoc ból będzie jeszcze większy. Dlatego przez następne kilka sekund wciąż leżałem z zamkniętymi oczyma, starając się za wszelką cenę opanować łupanie w głowie, przypominające uderzenia wielkiego młota. Jednak hałas był na tyle nieznośny, abym postanowił uchylić odrobinę powieki, zajmując tym samym moje myśli czymś zupełnie nowym; byleby tylko ten potworny dźwięk nie dudnił w tej pustej głowie. Ale kiedy tylko ochrona w postaci cienkiej warstwy skóry zniknęła, musiałem pomóc sobie ręką, osłaniając się przed oślepiającym i stanowczo przyprawiającym o ból światłem słonecznym. Na nowo zacisnąłem oczy przerażony efektami zbyt długiego napawania się promieniami zwiastującymi poranek. Odczekałem kilka minut, aby po raz kolejny zmierzyć się z ogarniającym zmęczeniem i słabością ciała. Nim jednak uniosłem ciężką głowę i przystąpiłem do próby uniesienia swojego ciała rozejrzałem się wokół, w celu określenia swojej pozycji. Dopiero po dobrych kilku chwilach, z niemałym wysiłkiem podniosłem się do pozycji siedzącej, chowając twarz w swoich dłoniach.
Nie pamiętałem zupełnie nic z minionej nocy, a pobyt w całkowicie obcym miejscu nie pomógł mi w przypomnieniu sobie czegokolwiek.
Znajdowałem się w niewielkim pokoju, w kolorze jasnej zieleni. Było w nim tylko łóżko i średniej wielkości szafa, zdobiona w każdym z rogów. Uważnie przyjrzałem się tym detalom, mając cień nadziei, że naprowadzą mnie na jakiś trop. Dostrzegłem tylko jedno podwójne okno, które długi czas nie było myte i dwoje drzwi — jedne wyjściowe, drugie możliwe, że prowadzące do niewielkiej łazienki.
Zwlokłem się z niewygodnego posłania, ciężkim krokiem zmierzając w stronę wspomnianego pomieszczenia, a tam wlewając w siebie tyle wody ile zdołał zmieścić mój żołądek — pragnąc w ten sposób zaspokoić to diabelskie pragnienie, towarzyszące mi od przebudzenia.
Kolejny krok stanowiła ucieczka z tego miejsca — pełna gracji, nie wzbudzająca podejrzeń. Wydarzenia z wczorajszego wieczoru wiły się w głowie, przykryte warstwą grubej, gęstej mgły, aż do samego momentu, kiedy niespodziewanie urwał mi się film. Cokolwiek wydarzyło się kilka godzin wcześniej, w tej chwili nie miało szczególnego znaczenia. Liczyło się tylko apogeum odstawionego przedstawienia, w którym grzebię swoją namiętność i całą relację z dawną—zapomnianą przyjaciółką i odnawiam się, odradzam z popiołów.
Przemyłem twarz, pochylając się nad brudną umywalką, w której zalegały się kłęby czarnych, grubych włosów, przyprawiających mnie o mdłości. Przenosząc wzrok wyżej, nie napotkałem nic lepszego, a jedynie zmęczoną, naznaczoną bólem twarz będącą świadectwem strasznej przeszłości… O której miałem zapomnieć.
Wyrwałem się z pomieszczenia, jakby miało mnie opętać tam coś złowieszczego i w biegu zabrałem wszystkie swoje rzeczy, które wyłapało moje oko. Nie miałem ochoty pozostawać w tym brudnym miejscu ani sekundy dłużej, tym bardziej, że w każdej chwili mogła pojawić się jakaś nieproszona osoba. Nie potrzebowałem kolejnych powodów, aby stamtąd uciec, a więc wyszedłem ostatni raz omiatając wzrokiem pomieszczenie.
Na pierwszy rzut oka wąski korytarz, na którym się znalazłem także nie wydał mi się znajomy, a wiszące na ścianach przerażające obrazy martwej natury nie pomagały mi w poprawie samopoczucia. Czułem jakbym znalazł się na samym dnie tej dziwnej hierarchii społecznościowej, która miała tu miejsce, a lud wyznawców nienawiści wobec mojej rodziny rozporządził wygnanie mnie do tego chlewu.
Obym się mylił i przeżył.
Ta myśl — chyba jako jedyna — trzymała mnie przy życiu w drodze do wyjścia. Skrzypiące schody, rechot staruszki i cicha melodia rodem z horroru wprawiła mnie w jeszcze większą niepewność. W końcu… Zawsze mogłem mieć rację, świat od dłuższego czasu ewoluuje w stronę dziwactwa.
Ostatni stopień wydał najgłośniejszy dźwięk, przez co kilka par oczu zwróciło swoje spojrzenia na moją potarganą postać. Dobrze zdawałem sobie sprawę ze swojego wyglądu; wymiętej koszuli, luźno wyłożonej ze spodni, zmierzwionych włosów i cuchnącego oddechu. Każdy głupi domyślił się, że nie wiem nawet, że żyję i postanowili dać mi spokój. Ja jednak dostrzegłem pierwszą kolorową lampkę palącą się na granicy mojej świadomości. Nowe pomieszczenie do którego wkroczyłem, wydało mi się jak najbardziej znajome, a barman stojący za ladą poprzedniego dnia na pewno wyciągnął ode mnie grubą gotówkę.
Upiłem się. Z N O W U.
 Taki najwyraźniej jest los każdego z Uchihów.


 — Wiedziałem, że przyda ci się kompan — usłyszałem, a przez myśl przeszło mi, że może wciąż śpię — w cierpieniu. — Koszmary z rana wróciły ze dwojoną siłą. Jakaś nieznana mi, nadprzyrodzona siła mściła się na mnie za wszelkie złe występki, których dopuściłem się w trakcie tego krótkiego życia.
 — Odbija ci?
Zachowałem się nieprzyjacielsko, ale nigdy nie zaliczał się do tak wysokiej grupy ludzi, których dane było mi poznać. Zresztą kilkanaście godzin wcześniej obiecałem sobie zerwać z wszelką udawaną uprzejmością i życzliwymi gestami, od których zbierało mi się na mdłości. Rzygałem tą dobrocią i zamartwianiem się o drugiego człowieka, kiedy w rzeczywistości tylko chciało się go dobić.
 — Jak zawsze błyskotliwy — rzucił i bez zaproszenia wszedł do środka, w najlepsze rozgaszczając się na kanapie przed telewizorem.
Jakiś czas temu udało mi się dotrzeć do domu i bezpiecznie położyć w swoim mięciutkim i pachnącym lawendą łóżku. Pragnąłem chwili dla siebie, w której odetchnę po nieprzyjemnych doznaniach i pijackiej nocy, wciąż przypominającej o sobie pragnieniem i bólem głowy. I w chwili błogiego uniesienia pod postacią słodkiego snu i uwolnienia się spod pasma nieszczęść poranka usłyszałem natarczywy dzwonek do drzwi. Sam nie wiem dlaczego od razu nie wpadłem na pomysł zignorowania go i dalszemu oddaniu się czynności… Może powodem była ostatnia wizyta policji, w której…
Policja — komisariat — samo p o ł u d n i e.
 — Która jest godzina? — zapytałem bardziej samego siebie niż wpatrzonego we mnie Naruto. Jak obłąkany kręciłem się wokół własnej osi w poszukiwania zegara, zegarka czy czegokolwiek innego co zdradzi mi pożądany przeze mnie sekret.
 — Przed dwunastą — usłyszałem i zauważyłem jak blondyn chowa aparat do kieszeni swoich spodni. Chciałem udusić go własnoręcznie za tę postawę oazy spokoju, ale nie był niczemu winny. No, może gdyby wczoraj nie dołączył do mnie w uporaniu się z bezsilnością, nie upiłbym się do takiego stanu i pamiętałbym co się wydarzyło.
To nie miało jednak znaczenia. Liczyły się zeznania, które powinny stanowić tylko odhaczone zadanie do wykonania w życiu, a nie wciąż znajdować się na liście rzeczy do zrobienia.
 — Musisz mi pomóc dostać się na komisariat — wyrecytowałem, bezzwłocznie biorąc do ręki lekkie nakrycie i w tym samym czasie ubierając pierwsze z brzegu buty. Rozejrzałem się jeszcze za portfelem i kierującym się do mnie Naruto, który mimo napiętej sytuacji ociągał się niemiłosiernie. — Rusz się — ostrzegłem, mierząc jego powolne ruchy przy wychodzeniu.
Nie wiem jak to możliwe, że był w stanie prowadzić samochód, ale nie miało to większego znaczenia, kiedy stanowił jedyny ratunek w tamtym momencie. Gdyby nie ta wiekowa fura i silnik na ropę jeszcze długo czekałbym na zamówioną taksówkę. W tej dziurze każdy miał na wszystko czas i nikt nie odczuwał potrzeby na wykonanie niektórych czynności w stanowczo krótszej chwili, niż zwykle udawało im się wykonać. Jednakże miałem to w głębokim poważaniu, kiedy zatrzasnąłem za sobą drzwi tego niebieskiego trupa, a po przekręceniu kluczyków powoli i z hukiem ruszył do przodu. Liczyłem wyłącznie na to, że kilka minut spóźnienia, przed którymi w żaden sposób nie mogłem już uciec, nie wpłyną na negatywne rozpatrzenie mojej osoby. W końcu… przesłuchania to czysta formalność, zero nieprzyjemności…
Prawda?


 — Jak się pan nazywa? — usłyszałem pytanie z ust szarowłosego mężczyzny, który poprzedniego dnia odwiedził mnie w moim własnym domu. Nie rozumiałem dlaczego zadaje mi to oczywiste pytanie i to w dodatku tak ponurym i podejrzliwym tonem. Ledwo udało mi się przeprosić go za spóźnienie, a już wydawało mi się, że powinienem ponowić tę próbę; tym razem jednak nie wiedziałem za co będę prosił o wybaczenie.
 — Sasuke Uchiha — wyjąkałem, nie spodziewając się, że w moim głosie odnajdę tyle niepewności co do obecnego stanowiska, w którym przyszło mi utknąć.
Kakashi zerknął na mnie wyłapując owy strach, a w jego oku dostrzegłem jakby błysk tryumfu. Szaleńcza radość tańczyła niczym ogień w spojrzeniu, którym świdrował mnie na wylot. Miał mnie w garści. Wiedział o tym.
Najgorsze, że ja również.
A przecież jeszcze nic nie udało mu się ze mnie wyciągnąć.
 — Ile masz lat, Sasuke? — zapytał, a jego nos znów utkwił między papierami znajdującymi się na stoliku tuż przed nim. Widziałem, że ciągle w nich czegoś szukał, jakby dopiero w tamtym momencie ustalał strategię swoich poczynań i wciąż nie wiedział jak odpowiednio mnie podejść.
 — Dwadzieścia osiem — odpowiedziałem. Miałem tylko jeden cel — chronić Itachiego. Bez względu na to jak wiele miał wspólnego z tymi wszystkimi zabójstwami, był ostatnią bliską mi osobą, której mogłem zaufać. Tylko to liczyło się w obecnym życiu. On i jego przetrwanie. Abym i ja przetrwał. Z nim. Razem.
Kolejna wypowiedź z ust mojego oprawcy nie padała dłuższą chwilę. Jakby chciał w taki sposób doprowadzić mnie do obłędu i wtedy w spokoju zapytać o wszystkie brakujące elementy układanki, nad którą pastwił się — a może to ona się pastwiła — przez ostatnie lata.
Westchnął głośno i wreszcie odłożył plik kartek na brzeg stolika. Następnie wygodnie rozsiadł się na swoim fotelu, zakładając jedną nogę na drugą i zaczął gwizdać. Rozszerzyłem z niedowierzenia oczy, starając się rozszyfrować jego tok myślenia. Trzymał mnie w niepewności, napawał mnie nią, wypełniał. Chciał czuć w unoszącym się powietrzu krople potu spływające po możliwych częściach ciała. Chciał widzieć drżące dłonie, które na całe szczęście jeszcze nie poddały się tym poczynaniom i pragnął abym wiedział, że nie wygram.
Zawsze wygrywam.
Nie mogłem poddać się tak łatwo jego taktyce, dlatego rozejrzałem się wokoło aby móc skupić uwagę na czymś zupełnie innym niż przebiegły wzrok aspiranta Hatake. Szczerze powiedziawszy zupełnie inaczej wyobrażałem sobie pokój przesłuchań; zawsze widziałem go podobnego do scen z kryminałów oglądanych późnymi wieczorami — szare ściany, lustro weneckie, stół i dwa krzesła. Natomiast ja znalazłem się w przytulnym pomieszczeniu, z dużym oknem za sobą, czajnikiem elektrycznym na półeczce po swojej lewej stronie, masą teczek i segregatorów. Wszystko wyglądało tak jakby to było biuro mojego prześladowcy.
 — Herbaty, kawy?
Zerwałem się w miejscu i na nowo skierowałem całą swoją uwagę na jedyną żywą osobę w tym pokoju prócz mnie.
 — Nie, dziękuję — wyszeptałem, jakbym do końca nie był pewny, czy to co usłyszałem nie było tylko wytworem mojej wyobraźni. Kakashi cmoknął na tę odpowiedź i westchnął ze zrezygnowania. Chyba nie spodziewał się po mnie aż tak namacalnego lęku.
 — Opowiedz mi o tym, co wydarzyło się 4 lipca 2004 roku. Gdzie byłeś tamtego dnia? Co robiłeś? — Zmrużyłem oczy na dźwięk tych słów — nie dlatego, że wyczułem w tym ukryty kontekst — ale dlatego, że musiałem mocno wytężyć umysł, aby przypomnieć sobie tamte wydarzenia. Od poznania prawdy, nie wracałem do lat, w których wspomnienie o rodzicach było tak żywe. Chciałem nie tylko zapomnieć o nich, ale na stałe wymazać z pamięci fakt, że kiedykolwiek istnieli.
Oparłem się zgrabnie o poręcz krzesła i skrzyżowałem ręce na swojej piersi.
 — Nie spotkałem się z nimi tamtego dnia, jeżeli o to pan pyta — rzuciłem od niechcenia, aby skończył z pytaniami dotyczącymi przeszłości, a przeszedł do tych ważniejszych — dzisiejszych.
 — Gdzie byłeś i co robiłeś 4 lipca 2004 roku? — Podniósł głos, prostując się na swoim miejscu.
To był znak, że nie odpuści, a ja zacząłem żałować, że zgodziłem się na ten cyrk. Na co była mi ta przejażdżka, skoro na nowo muszę odkopywać przeszłość? Grzebać w niej i przeżywać te wszystkie niewyobrażalnie ciężkie chwile na nowo?
Czwarty lipca…
 — Wstałem, ubrałem się, załatwiłem potrzeby w toale…
 — Uważa pan, że to jest zabawne? — Hatake przerwał mi wstrząśnięty moją wyliczanką. Czego się spodziewał? Że z samego rana wykradłem się z domu po tajemniczą truciznę, która zabiła moich rodziców, następnie zrobiłem im gorącą kawę i kiedy nikt nie patrzył wlałem całą zawartość substancji? Dlaczego ludzie wyglądający na rzetelnych i kompetentnych zwykle okazują się całkowitymi nieudacznikami? — Śmiem podejrzewać, że wiesz o wiele więcej niż to okazujesz, a jednak wciąż milczysz. Boisz się? Ktoś ci groził? Kogo ochraniasz?
To jakaś kolejna taktyka, która miałaby wprowadzić zamieszanie w moich myślach?
 — Nie wiem dokąd pan zmierza… — wymamrotałem nie spuszczając wzroku z prześladowcy tuż przede mną. Nawet nie wiem kiedy odległość pomiędzy naszymi twarzami tak bardzo się zmniejszyła. Kakashi niemal stykał się z moim nosem, mocno zaciskając dłonie na krawędziach stolika. Udało mi się wyprowadzić go z równowagi — jeden zero dla zakładnika.
 — Kto zabił Uchiha Fugaku i Mikoto?
 —Jeszcze do wczoraj nie wiedziałem, że to było morderstwo — odpowiedziałem na jego krzyk.
 — Kto jest w to zamieszany?
Cisza. Nie miałem najmniejszego pojęcia o co mu chodzi i dlaczego pyta mnie o rzeczy, z którymi nie mam nic wspólnego.
 — Czy tym kimś jest Itachi Uchiha?
 — To zniesławienie — zaatakowałem z tą samą siłą co on. Nie miał prawa wyciągać tak pochopnych wniosków w stronę osoby spokrewnionej z zamordowanymi, a ja nie miałem już innego wyjścia jak tylko odpowiadać na te jego głupie pytania, aby na nowo nie zaczął czegoś podejrzewać. — Tamtego dnia musiałem wstać trochę wcześniej, bo obiecałem Sakurze, że jeszcze z samego rana pójdziemy razem do biblioteki nadrobić zaległy referat z historii — zacząłem nieśmiało, nie wzbudzając podejrzeń stałem się potulny jak baranek. Sam byłem zdziwiony, że wracając do tych wspomnień z taką łatwością jestem w stanie je opisać. — Jak już wcześniej wspomniałem — ubrałem się, zjadłem i wyszedłem z domu. Rodzice jeszcze wtedy spali…
 — Widziałeś ich leżących w łóżku, czy to tylko twoje podejrzenia? — Po raz kolejny mi przerwał, tym razem o wiele spokojniejszym głosem.
 — Nie pakowałem się z butami do czyjejś sypialni, jeżeli o to panu chodzi — mówiłem ze skwaszoną miną — ale to była o wiele wcześniejsza pora, niż ta, w której zwykle się budzili.
 — Czyli nie masz żadnej pewności, że tamtego ranka byli w domu?
 — To śmieszne — wyrzuciłem z siebie na jednym tchu nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami. — Szuka pan dziury w całym, czyż to nie nadinterpretacja wydarzeń?
Zamyślił się na chwilę, podpierając swój podbródek na otwartej dłoni. Po chwili zapisał kilka słów na jednej z kartek leżących przed nim i wrócił wzrokiem na mnie.
 — Kontynuuj.
 — Miałem taki zwyczaj, że zawsze czekałem na nią przed bramką…
 — Na nią?
 — Na Sakurę. — Uzupełniłem swoją wypowiedź, mierząc go wzrokiem. W końcu kilka minut wcześniej wspominałem o niej, a on nie miał żadnych pytań. Dlaczego zainteresował się tym teraz? — Zjawiała się zwykle kilka minut po mnie — mówiłem, a mój wzrok mimowolnie powędrował na dłonie. Dokładnie ten moment wrócił do mnie jak bumerang, na nowo otwierając świeżo zagojone rany i wywołując nie smutek, lecz dziecięcą radość. — Zawsze wychodziła z domu w ten sam sposób — wystawiając pierwsze lewą, a następnie prawą nogę. Jakby to była żelazna zasada, których zawsze sumiennie przestrzegała. Schody pokonywała jednym skokiem, cicho się przy tym śmiejąc. Niesforne kosmyki jej różowych włosów zawsze wydostawały się ze spiętego wysoko końskiego ogona. Narzekała na to bez przerwy; że nie może nad nimi zapanować, że okiełznanie ich graniczy z cudem. — Zaśmiałem się pod nosem, zapominając, że przygląda mi się ktokolwiek. W tamtej chwili byłem zupełnie w innym miejscu, w innym czasie. Na nowo stałem się siedemnastoletnim Sasuke, który pięć razy w tygodniu zwlekał się z łóżka tylko po to, żeby różowowłosa przyjaciółka nie wydzierała się na niego, że znowu zasnął. Tym chłopcem, który martwił się tylko o zaległe prace domowe, zbyt długą grzywkę i kilka pryszczy na nosie. Chciałem wrócić do tych lat, w których nie zmagałem się z dojrzalszymi problemami, z samotnością… — W drodze do szkoły nie spotkało nas nic nadzwyczajnego, w bibliotece napisaliśmy referat, a na lekcjach jak zwykle udało mi się złapać jedynkę, a Sakurze kolejną szóstkę do kolekcji. Zawsze była taka perfekcyjna, niezastąpiona, najlepsza. Wkurzało mnie to — rzuciłem i nareszcie spojrzałem na policjanta. Nie spuszczał ze mnie oczu, starając się nawet nie mrugać, aby czasami nie przeoczyć jakiegoś ważnego ruchu w mojej mimice, który zdradzałby mnie, że kłamię.
Ale ja nie kłamałem.
Wszystkie te ciepłe uczucia, które wypełniły mnie aż po same czubki palców, były jak najbardziej autentyczne i niepodważalne. Wyczuwałem je w otaczającym mnie powietrzu, w przedzierającym się przez rolety słońcu — nie mogłem myśleć inaczej o tej dziewczynce irytującej wszystkich, kiedy nieustannie zgłaszała się na lekcji i wymądrzała przed każdym z nauczycieli. Stanowiła część mojego życia, która już po wieki będzie przeze mnie nienawidzona i kochana równocześnie. Ta część stanowiła więzienie, z którego tak naprawdę nigdy nie uda mi się uciec. Próby wymknięcia się z niego, nieustannie będą kończyć się na powrocie.
 — Przez całe siedem lekcji nikt do mnie nie zadzwonił i nikt nie wysłał żadnej wiadomości, która chociażby uprzedziła mnie przed tragicznym finałem dnia. Beztrosko wracaliśmy z Sakurą do domu, zatrzymując się w kawiarni, gdzie mieliśmy zwyczaj kupować lody pistacjowe. Nigdy za nimi nie przepadałem — ciągnąłem ten szczegół, zastanawiając się równocześnie dlaczego nigdy nie kupiłem tej cholernej czekolady, tylko w kółko męczyłem się z pistacją — ale ona je ubóstwiała. Może to pana zdziwić, ale kiedy wchodziliśmy do środka, w jej oczach pojawiał się istny obłęd — zobrazowałem to rękami nakreślając wydłużenie jej gałek ocznych, a następnie się zaśmiałem.
Trwałem tak kilka chwil, wspominając jej malinowe usta, co nuż oblizywane przez nią samą. Jak niemowlę wyrywała z rąk kelnera swój rożek i kiedy znajdowaliśmy się na zewnątrz zwykle był on już pusty.
Teraz pamiętam.
Moje lody nigdy nie były moje. One zawsze należały tylko do niej.
 — Rozstaliśmy się przy furtce, ale krocząc ku drzwiom szliśmy ramię w ramię rozdzieleni jedynie czerwonką bramką. Zawsze odprowadzałem ją swoim wzrokiem, w obawie, że te kilka centymetrów może jeszcze coś zmienić. — Zmieniłem nagle swój ton, z roześmianego i szczęśliwego dzieciaka, na ponurego gbura, którym się stałem. — Moje kilka centymetrów zmieniło bardzo wiele. — Wbiłem w Hatake nienawistny wzrok, jakby to on był winny zaburzeniu mojej harmonii. — Te kilka centymetrów sprawiło, że dotarłem do miejsca, w którym nigdy nie powinienem się znaleźć. Do salonu, który zamienił się w hodowlę umundurowanych przybyszy i rozdzierających pytań: Gdzie byłeś? Jak się czujesz? — naśladowałem przygłupów z jakiegoś szpitala dla obłąkanych. — Nie wiem jak to się stało, że nie zauważyłem radiowozów przed moim domem i tego całego zamieszania jakie działo się w środku.
 — Byłeś zbyt szczęśliwy.
 — Szczęśliwy? — powtórzyłem za nim, zastanawiając się nad znaczeniem tych słów.
Byłem szczęśliwy kiedy wyszedłem z domu, w bibliotece, na lekcjach, w kawiarni. Wszędzie tam gdzie towarzyszyła mi jedyna osoba, której wtedy powierzałem swoje sekrety, z którą mogłem robić najdziwniejsze rzeczy i której ufałem. Szczęście w tym więzieniu dawała mi Sakura.
 — Chyba ma pan rację — przytaknąłem. — Szczęście mnie zaślepiło, sprawiło, że moje zmysły nie działały na pełnych obrotach. Każdy mój dzień był do siebie tak odrażająco podobny, że nie miałem prawa zauważyć nic dziwnego w zachowaniu rodziców. Nie dostrzegałem żadnej skazy, czy defektu w tym jakże szczęśliwym życiu. — Przerwałem na chwilę, aby na nowo zanalizować swoją obecną sytuację. Jeżeli to Sakura była całym moim szczęściem, to czy nie jest ona winna temu co się stało? I nagle zaśmiałem się szyderczo dochodząc do pewnych wniosków. Śmiało przybliżyłem się do Kakashiego, który oczekiwał na zakończenie tej historii. — Szczęście stało się moim katem — stwierdziłem jednomyślnie głosem niezrównoważonego psychicznie. — Czy to nie zabawne?


~~~


Od autorki: PIĘĆ MIESIĘCY.
P I Ę Ć  M I E S I Ę C Y.
Sama nie wiem jak to się stało, dlaczego to się stało i co się przyczyniło do tego, że tak się stało. Może to Szkocja - ukochane Aberdeen, za którym tęsknię każdego dnia. Może mój ukochany, z którym chcę spędzać wszystkie wolne chwile. Może to ten cholerny angielski, z którym męczę się i męczę, chociaż nie wiem, czego nie wiem... jeszcze. A może to ten zakichany licencjat, z idiotycznym tematem, którego nigdy nie chciałam...
Wiem, że niewiele osób teraz tu zaglądnie. Nie zdziwiłabym się gdyby to niewiele oznaczało nic. W końcu sama jestem sobie winna. Jednak chciałabym podkreślić, że nigdy nie zapomniałam o moich ukochanych opowiadaniach, o moim ukochanym opowiadaniu.
Wszędzie jestem na bieżąco i od teraz zacznę w końcu się odzywać i chwalić w niebiosa, że mogę się schować przy takich talentach jakie się spotyka.
Dziękuję Pani Mayako za cudowny szablon, którym wciąż nie mogę się nacieszyć. Wykonała kawał dobrej roboty, całkowicie przekraczając moje oczekiwania. :)
Co do rozdziału to jest nudny, niesprawdzony... ale taki miał być od początku. Lubię zajmować się uczuciami Sasuke, jego wyobraźnią, jego przeszłością. Musicie mi to wybaczyć...


Do następnego!!



2 komentarze:

  1. JA WCIĄŻ TU JESTEM! :D
    Tak tylko chciałam przypomnieć i podnieść na duchu xd
    A rozdział, mimo że mało dynamiczny, podobał mi się i czekam na następny <3
    Powodzenia z angielskim! I z pisaniem licencjatu! (Jak to dobrze, że jestem dopiero w gimnazjum...)
    Pozdrowionka!
    Shori

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie celebruj tak tego szablonu, bo on na to tak bardzo nie zasługuje! xD
    Czekałam na Ciebie, naprawdę. Rzadko to robię, jak ktoś przestaje pisać etc. Po prostu odpuszczam, zapominam, nie chce mi się. Ale na Ciebie czekałam. Często tu zaglądałam, wierząc, że może jednak coś dodałaś i zdążę to przeczytać, zanim ogłosisz, że wróciłaś. Nawet nie wiesz, jak mi się japa cieszyła, gdy zobaczyłam wczoraj w telefonie, że na tym blogu pojawił się nowy wpis! Tylko trochę zabalowałam, więc odpuściłam czytanie, by niczego nie przeoczyć. xD

    Jak zwykle cudowne opisy wewnętrznych uczuć, rozterek. Itachi mocno mnie zaskoczył wiadomością, że teraz przyszła kolej na nich. Trochę się martwię, że to opowiadanie zakończy się jakoś tragicznie, ale będę po cichutku wierzyć, że jednak nie. :D Szkoda mi rodziców Sakury - jeżeli naprawdę zginęli przez przypadek to naprawdę smutne, no kurde. ;__;
    Moja wisienka. jeeej, jakie to było słodkieee. :D Trochę mnie wkurzył tym, że się całował z inną. Ale karą był stres podczas ucieczki. :D
    Co do przesłuchania, bez kitu, tak samo jak Sasuke zawsze myślałam, że wnętrze pomieszczenia, w którym przesłuchuje się ludzi, wygląda jak w CSI czy NCIS. xD A potem zostałam sama wezwana na przesłuchanie i okazało się, że siedziałam w zwykłym biurze. xDDDDDDD
    Fajnie rozegrana sytuacja z przesłuchaniem, to jak Sasuke wracał wspomnieniami do Sakury i szczegółów ze spotkań z nią. To było takie strasznie nostalgiczne. :)
    Mam nadzieję, że w następnym rozdziale będzie nieco więcej Sakury ;>

    Buziaki Anja! Cholernie cieszę się, że do nas wróciłaś. :3
    Pozdrawiam i duuużo, dużo weny! :)

    OdpowiedzUsuń

CREATED BY
Mayako