Jak,
do licha, mogłam czegoś tak strasznie pragnąć i nie pragnąć zarazem?
— Cora Carmack
Mierzyliśmy się wzrokiem, jakbyśmy oboje znajdowali się
na kwadratowym ringu, gdzie liczy się tylko to, który szybciej obije temu
drugiemu gębę. Miałem na to niewyobrażalną ochotę — tak po prostu wstać i dać
mu porządnie w ryj, aby jakoś odreagować te wnioski do których udało mi się
dojść po jedenastu latach. Jednak, gdybym potem nie został skuty i zapewne
zatrzymany na dwadzieścia cztery lub czterdzieści osiem godzin za pobicie
policjanta, on mógłby zrobić to samo, a świat na nowo by zwariował. Prawo to
tylko przykrywka dla myśli. Ktoś wpadł na genialny pomysł pozwalania im na
wybujałą fantazję, dzięki której wielu ma okazję się spełnić, nie ważne, że w
tak ubogi intelektualnie sposób. Może wydawać się to dziwne z perspektywy osoby
obojętnej na krzywdę drugiego — nieznanego człowieka, ale Kakashi najwidoczniej
zmagał się z podobnymi problemami. I jedyne co było wtedy w stanie mnie
zainteresować, to powód jego pragnienia dania mi w pysk. Może i jemu życie nie
ułożyło się wygodnie; żona zdradzająca go w każdej możliwej do tego chwili,
dzieci zadające się z nieodpowiednimi ludźmi, a on sam uwięziony za biurkiem,
zamiast zajmować się jakimś konkretnym śledztwem w terenie. W końcu.. Kto
powiedział, że tylko ja miałem mieć w życiu pod górkę?
Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos odsuwanego krzesła. Mimo,
że nie spuszczałem mojego prześladowcy z oczu, nie dostrzegłem momentu w którym
wstał i podszedł do okna tuż za mną. Stał tam, z założonymi na plecach rękoma i
wzdychał co kilka sekund załamany swoim obecnym stanowiskiem.
— Opowiedz
mi o tej dziewczynie — zaczął, nie zmieniając miejsca. — Kim była dla waszej
rodziny, jakie łączyły was relacje?
Nim z moich ust wyrwały się
słowa, zawahałem się nad odpowiedzią. Czy zadał to pytanie tylko formalnie,
jakby niewiele mogło zmienić, ale wymagały tego procedury, czy wpisał ją na
listę podejrzanych morderców?
— Była moją przyjaciółką.
— Była? — przerwał mi, odwracając się
równocześnie w moją stronę.
Nie widziałem go, ale dzięki
cieniom padającym na stolik doskonale mogłem oszacować jego postawę. Z
niewyjaśnionych przyczyn postanowił bardziej zainteresować się moim stosunkiem co
do Sakury.
— Dokładnie to powiedziałem — była —
odpowiedziałem z tą samą stanowczością co on, aby nie mógł zauważyć mojego
zawahania, mojej niepewności, niestabilności… — Nasi rodzice również się
przyjaźnili.
Poruszył się gwałtownie.
Wiedziałem, że to zainteresuje go
najbardziej. Pojawili się nowi podejrzani. Potencjalni zabójcy moich rodziców —
z niesamowitym alibi mocnych i stabilnych relacji. Złapał przynętę, którą
zarzuciłem — celowo odciągając Itachiego od szemranego grona.
Zajął swoje poprzednie miejsce,
ale nie zaszczycił mnie żadnym komentarzem, czy chociażby spojrzeniem. Usiadł
bokiem, lewą rękę kładąc na stół, a drugą bawił się długopisem. Musiał zmienić
taktykę, aby mnie zaskoczyć. Ale to ja odkryłem dziury w tym przesłuchaniu… Od
jedenastu lat żadne z podejrzeń nie padło w stronę państwa Haruno. Byli czyści,
nietknięci, wolni. Bez znaczenia był dla mnie fakt, że nie żyją. Liczyła się
Sakura, której ktoś najwyraźniej musiał pomóc. Ktoś te kilkanaście lat temu
całkowicie odsunął ich od sprawy, dokonał czegoś niemożliwego, a jedyną osobą,
która przyszła mi do głowy był nie kto inny jak sam Uchiha Itachi.
Wieczna zagadka mojego życia.
— Spotykaliśmy się z nimi na sobotnich
piknikach, niedzielnych obiadach, czy wieczornych kolacjach w trakcie tygodnia —
zacząłem swoją wypowiedź, nie doczekując się żadnej reakcji ze strony Hatake. —
Z biegiem czasu stali się dla nas jak rodzina — Itachi tak naprawdę nigdy ich
nie tolerował, ale nie mogłem się przejęzyczyć tym samym rzucając na niego cień
niejasności — my dla nich tak samo.
W mgnieniu oka doczekałem się
ciągu konwersacji, którą przez te kilkadziesiąt sekund zdążył zaplanować
policjant.
— Nie zaprzeczasz więc, że doskonale znali ich
rozkład dnia? Ulubione miejsca, godziny pracy, przyjaciół?
— Nie zaprzeczę — przytaknąłem z nikłym
uśmiechem tryumfu.
Plan — dosłownie wymyślony na
poczekaniu — z każdą chwilą nabierał barw. Wszystkie zawiłości zostały
skierowane na dwójkę nieżyjących już osób, co dawało tylko formalne dokończenie
sprawy, w której nikt więcej już nie ucierpi.
— Mam w takim razie rozumieć, że bez wątpienia
mogli być zamieszani w zabójstwo Twoich rodziców?
— To nigdy nie wyszło z moich ust —
wyszczerzyłem się ironicznie, chowając w tym zdaniu dwuznaczność jakiej się
zapewne spodziewał.
Pokiwał głową w dół i w górę,
jakby dając tym samym zgodę. Tylko na co? Na wolność moich myśli? Wyrażania
własnych opinii, domysłów?
Wiedziałem jedno — znajdowałem
się na wygranej pozycji, a dotarcie do mety na pierwszej pozycji było tylko
kwestią czasu. Hatake potrzebował jeszcze tylko kilku argumentów, dzięki którym
zaakceptuje moją teorię i doprowadzi to rozkoszne śledztwo do końca.
Wystarczyło w końcu jeszcze tylko kilka zeznań, które ani by nie potwierdziły,
ani nie zaprzeczyły, podpis, akceptacja i jesteśmy w domu.
— Czy wyglądam na idiotę? — ton jego głosu nie
przypominał już tego potulnego i zgadzającego się na wszystko. Brzmiał raczej
jak okrzyk do boju na śmierć i życie. — Chcesz tymi kurewsko kretyńskimi
wypowiedziami doprowadzić do tego abym wyszedł z siebie? Chcesz? — Patrzyłem na
niego z istnym niedowierzeniem, czekając tylko na definitywny cios, po którym
nie miałem najmniejszych szans się podnieść. — Pytałem czy chcesz?! — krzyknął
po raz kolejny nie doczekując się reakcji z mojej strony.
— Nie rozumiem — tylko tyle byłem w stanie z
siebie wydusić, tylko tym dwóm słowom w jakiś sposób udało się przejść przez
moje gardło i wydostać się na powierzchnię. Reszta jakby sama wzywała do
odwrotu siebie nawzajem.
— Czego można tu nie zrozumieć? — zapytał,
podnosząc się z miejsca i zbliżając do mnie na niebezpieczną odległość. — Tego,
że w najbardziej niejednoznaczny sposób na jaki mogłeś się wysilić chciałeś
obarczyć winą dwoje zamordowanych dziesięć lat temu ludzi? Czy bardziej
niejasne jest dla ciebie to, że w moich oczach stajesz się pierwszą osobą do
przyskrzynienia za ukrywanie prawdziwego zabójcy? Może nie tylko twoich
rodziców, ale i rodziców tej biednej, zgwałconej dziewczyny?
Déjà vu.
To określenie takiego odczucia,
że przeżywana sytuacja wydarzyła się już kiedyś w przeszłości. W moim przypadku
była to całkiem niedaleka przeszłość, bowiem liczyła coś około dwudziestu
czterech godzin, a może nawet mniej. Wtedy też o ścianki mojego mózgu odbijało
się tylko jedno wyłapane słowo, spomiędzy masy innych wydukanych przez
agresywnego Hatake.
Z g w a ł c o n e j
Czy on na pewno miał na myśli
Sakurę?
Moją Sakurę?
— To jest jakiś popieprzony kabaret, do
cholery? — Nie wytrzymałem. Chyba tylko tak mogę wytłumaczyć samego siebie w
tamtej sytuacji, kiedy zrównałem się wzrostem z moim oprawcą i niemalże
zabijałem go wzrokiem. Ktoś robił sobie ze mnie mało zabawne żarty; żarty,
które nie śmieszyły mnie zupełnie. — Gdzie ta ukryta kamera? Hm? A może masz
dla mnie jeszcze jakieś nowości? W końcu co to za sensacja dowiedzieć się o
rzekomym morderstwie rodziców i jeszcze zgwałceniu mojej przyjaciółki.
— Twierdziłeś, że nią była — przerwał mi
ostentacyjnie unosząc brew.
— W dupie mam to co mówiłem — zbliżyłem się do
niego jeszcze bardziej, śmiało wytykając go swoim palcem wskazującym. — W dupie
mam to co ci zrobiłem, że doprowadzasz mnie do takiego obłędu i w dupie mam to
co za chwile mi powiesz. — Wycofałem się, aby ściągnąć z wieszaka swoją
marynarkę. — Wychodzę.
— Nie skończyłem.
— Ale ja tak. — I aby nadać temu zakończeniu
głębszej nuty, pożegnalnie trzasnąłem za sobą drzwiami.
To był już chyba trzeci papieros,
którego odpalałem wracając z komisariatu do domu. Sam nie wiem kogo chciałem w
tamtym momencie zabić w pierwszej kolejności: Kakashiego, za to, że w tak nagły
i bezuczuciowy sposób przekazał mi przerażające informacje dotyczące Haruno i
jak się domyślałem życia małej Ayi. Czy może Naruto, który z pewnością znał
całą prawdę od podstaw, i mimo zapewnień o naszej jakże głębokiej przyjaźni nie
wyjawił mi choćby strzępka tajemnicy. Zostawała jeszcze pokrzywdzona Sakura,
której te wspomnienia mogły nie chcieć wymknąć się z czarnej, zapomnianej
otchłani na dnie podświadomości. Ona mogła zginąć jako ostatnia z wymienionych
osób, ale ze względu na naszą długoletnią znajomość i ukrywanie czegoś o tak
wysokiej randze, nie mogła ominąć ją zasłużona kara. Powinna cierpieć. Tak samo
jak ja kilkadziesiąt minut temu, kiedy nie miałem najmniejszego pojęcia co ze
sobą zrobić i jak się zachować. Dopiero niedaleko domu otrząsnąłem się z tej
chorej historii i doznałem oświecenia na myśl o Hatake, którego zostawiłem na
pastwę losu, pewny konsekwencji.
Zatrzymałem się przed bramką, aby
w spokoju dopalić papierosa i ochłonąć na dobre. To był taki kulminacyjny
moment, w którym przypomniałem sobie o blondynie sterczącym na komendzie — w
końcu kazałem mu na siebie zaczekać. O Itachim, który nie miał pojęcia o moich
zeznaniach i w końcu o tym sukinsynie, który śmiał tknąć moją Sakurę.
Ta myśl nie przestawała wyżerać
mnie od środka. Była jak pasożyt, żywiąca się mną z niebywałą szybkością i
starannością godną chirurga. Krok po kroku obezwładniała moje ciało i umysł,
aby zostawić po sobie jak największe znamię. O tym właśnie mówiła Haruno, kiedy
wypomniała mi mój brak zainteresowania nią, odtrącenie i zapomnienie… Podczas
gdy ona była na każde z moich zawołań, ja nie stawiłem się w najgorszym
momencie jej zwykle szczęśliwego życia. Oboje cierpieliśmy równie tak samo, ale
to mi wydawało się, że przeklęty los czyni mnie najnieszczęśliwszym człowiekiem
na Ziemi.
Jestem potworem. Ta myśl pożarła mnie całego.
Dni mijały, pełne doby umykały
gdzieś niedaleko mojego ciała, minuty wydawały się dość niewidoczne, ale i one
pozostawały tak samo delikatne jak godziny, które duszy nie śmiały nawet tknąć.
Znajdowałem się obok tego wszystkiego co miało miejsce w ciągu ostatniego
tygodnia. Gdzieś z boku, jakby niewidzialny, nieuchwytny, zapomniany. Przez
kogo? Może nawet i przez samego siebie, skoro nie potrafiłem zrobić niczego co
podpowiadał mi rozum. Najpierw chciałem stać się tym samym pozbawionym empatii
facetem, aby później przypomnieć sobie o sercu i krzywdzie. To zupełnie jakby
postawić mnie bez Sakury, i Sakurę ze mną. Bez niej nie istniało żadne z moich
uczuć. Bez niej nie mogło być tego wrażliwego Sasuke, który pragnął śmierci
każdego kto przyczyniłby się do jej krzywdy. Bez niej nie oddychałem, nie
mogłem się skupić, nie chciałem…
Wspominałem, że minęło już tyle
dni? Tak? A każdy z osobna odpowiadał nowo poznanej kobiecie w tym samym barze,
w którym raz na zawsze zapragnąłem zerwać z więzami jakie wiele lat temu
połączyły mnie i Haruno. I to dzięki nim wciąż odnosiłem wrażenie, że stoję w
miejscu, że nie robię tego czego ode mnie oczekują, że jestem na przekór…
Sobie, Itachiemu i Naruto.
Tak, Naruto.
— Długo masz jeszcze zamiar mnie olewać? —
usłyszałem pytanie w tym samym momencie, w którym podświadomość kazała mi
wrócić do rzeczywistości. — Kim ona była?
— Ona?
— Ta brunetka, która przed chwilą wychodziła z
twojego domu?
— Koleżanką — odpowiedziałem z najbardziej
ironicznym uśmiechem na jaki było mnie stać po tak wyczerpującej nocy.
Mogłem powiedzieć mu całą prawdę
i tym samym uwolnić się od kolejnych natrętnych pytań z jego strony, ale nie
chciałem sprawiać mu tej satysfakcji. Tajemnice smakowały przecież tak
rozkosznie. Napawałem się jego niewiedzą, domysłami, wyobraźnią. W tej pustej,
ale niezwykle zawziętej głowie kłębiły się pokłady rozumu, którego niestety nie
potrafił jeszcze wykorzystywać. Chciał dobrze — wiedziałem o tym — ale nie mogłem
pozwolić sobie na błędy, na kolejne poszlaki, zobowiązania.
— Sporo ich masz, nie zaprzeczę — rzucił,
niedbale siadając na kanapie w moim salonie.
Chwała wszystkiemu co żyło, że
Itachiego nie było w domu i nie suszył mi głowy tym, że ten człowiek w trybie
natychmiastowym ma opuścić jego dom. W końcu budynek, w którym przyszło mi
sypiać, jeść i załatwiać swoje potrzeby, po części należał także do mnie.
— Ty za to masz najwyraźniej sporo wolnego
czasu, skoro zawracasz mi ciągle głowę — oznajmiłem zaczepnie, tłumiąc gdzieś w
sobie myśl podobną do myśli brata.
— Martwiłem się o ciebie, od tygodnia nie
dawałeś znaku życia.
No tak.
Zapomniałem, że przestałem
odbierać od niego telefony po powrocie z komendy i że w sumie to olałem
pozostałą część świata, na którą nie miałem już ochoty spoglądać. Ukradkiem
docierałem do baru, upijałem się i zabierałem ze sobą coś na deser. Nawet
jeżeli miałem okazję na kogoś się natknąć, kończyło się to zbyciem i odejściem.
Po cóż mi przyjaciele?
Wzdrygnąłem się na te słowa.
— Sakura też się martwiła.
Czy ja naprawdę prosiłem o tak wiele?
To była właściwa riposta na jego
odpowiedź — Sakura. A raczej jej brak.
Chciałem się w końcu uwolnić od
jej imienia, od tego co robiła, co myślała, gdzie była, z kim do jasnej cholery
miała ochotę się pieprzyć.
— Jak widzisz — obróciłem się ostentacyjnie
wokół własnej osi — wszystko ze mną w porządku. — I okręciłem się w końcu w
stronę barku, aby sięgnąć po coś co wyrzuci ją z moich myśli, co zakaże tym
myślom błądzić w jej kierunku, zbliżać się do niej, zapragnąć jej na nowo…
Opanuj się, Sasuke. Jednym haustem wypiłem całą zawartość szklanki
z whisky, którą ledwo co zdążyłem napełnić.
— Komu chcesz zrobić na złość? Mnie? Sakurze? —
Naruto zaczął swoje filozoficzne wywody, aby wzbudzić we mnie poczucie winy.
Tylko, że moje sumienie było jak najbardziej czyste, nieużywane… — A może
sobie? Tylko zastanawia mnie, do czego to doprowadzi.
— Bezsensu…
— Co dla ciebie niby jest bezsensu? — przerwał
mi. — To, że wracasz po jedenastu latach, do swojej rodzinnej miejscowości,
gdzie wychowałeś się, zaprzyjaźniłeś, zakochałeś — rozszerzyłem oczy słysząc tę
wyliczankę, ale on nawet tego nie zauważył — i jak gdyby nic zapominasz o tym?
Może i masz wszystko w dupie — to miasto, mnie, Shikamaru, te wszystkie
puszczalskie szmaty — zatrzymał się na chwilę, uważnie obserwując wyraz mojej
twarzy — ale co takiego zrobiła ci ona?
— Okłamała mnie.
Powiedziałem to tak… Łatwo. Tak,
to doskonałe określenie. Nie miałem żadnych oporów w szybkim wyrzuceniu z
siebie prawdy. Jakbym zrzucał z siebie przeogromny ciężar i nagle stał się taki
lekki, wolny i pusty.
— Okłamała? — wstał z sofy i ruszył w moim
kierunku. — To wszystko? Nienawidzisz jej, bo cię okłamała?
Miałem ochotę mu przywalić, za
bagatelizowanie tak poważnej postawy, tak poważnego wykroczenia… i tego, że z
taką szybkością stwierdził, że jej nienawidzę.
Nienawidziłem tego, że wciąż mnie
przy sobie zatrzymywała. Że przyciągała mnie w ten dziwny, niewytłumaczalny
sposób. Że działała na mnie tak wyraźnie, tak żywo, tak szybko… Że wszystko co
pozostało jeszcze z dawnego Sasuke, wołała za nią, krzyczało o pomstę, o
ratunek, o uczucie…
— Nie zrozumiesz — wysyczałem przez zęby.
— W takim razie mi wytłumacz! — krzyknął, a ja
straciłem w jednej chwili całą pewność siebie. — Wytłumacz mi tę waszą chorą
relację, w której to zawsze ona musi być pokrzywdzona.
— Nie porównuj mnie do tego chorego sukinsyna,
który śmiał ją… — zagalopowałem się. Wiedziałem, że się zdradziłem, że
przekroczyłem pewną granicę, która była niewidzialna dla każdego mieszkańca
tego miasta.
Uzumaki zmrużył oczy, a wszystkie
słowa utknęły mu gdzieś w przełyku. Złość jaka rozżarzyła się w jego wnętrzu,
nagle wygasła. Widziałem to w oczach, które nieustannie mnie lustrowały, od
stóp do głowy.
— Skąd ty…
— Wiem — wszedłem mu w słowo, doskonale zdając
sobie sprawę, że nie ma już odwrotu, że może w końcu uda mi się poznać prawdę.
Dokładnie tę prawdę, którą chciałem wyprzeć, bo ona na nowo przybliży mnie do
Haruno. Do mojego nemezis duszy. Nieustannego, wiecznego… — Liczę jednak, że
zdradzisz mi szczegóły.
— Zapomnij.
I jakby chciał dosadnie dać mi to
do zrozumienia, zaczął kroczyć ku drzwiom.
— Jeżeli ty mi nie opowiesz, zrobi to ona.
W taki oto sposób zarzucało się
wędkę — powoli, z dystansu, z rozmachem. Najpierw trzeba zaczekać, sprawdzić
czy wszystko jest takie jakie być powinno, następnie odszukać odpowiednie
miejsce, o które można się zaczepić, od którego można zacząć, aby w końcu
rzucić i czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Moja przynęta znajdowała się już pod
wodą, a dokładniej w jego myślach, w jego sercu, które na samą myśl o kolejnym
cierpieniu przyjaciółki — pękało na milion kawałków.
— Nie ośmielisz się — powiedział, odwracając
się do mnie przodem.
— Nie będę musiał się starać. — Wzruszyłem ramionami,
sięgając po kolejną szklankę alkoholu. — Dobrowolnie odda mi skrawek swoich
wspomnień, na nowo rozdrapując ledwo co zagojone rany i przeżywając wszystko od
początku.
— Nie masz serca.
— Bardzo możliwe.
— Nawet dla niej? — zapytał, ale to pytanie
nie należało do tych zwyczajnych, rzucanych na prawo i lewo. Ono miało
charakter podchodu, zrzucenia maski, zdradzenia się.
— Nawet dla niej.
Pomimo wysiłku i jadu jakiego
wkładałem w każde wypowiedziane słowo, nie poznałem prawdy. Straciłem jednak człowieka,
który jako jeden z niewielu pragnął mojego dobra. Kompana, który liczył na moje
nawrócenie, na wkroczenie w nową przyszłość — bez złości i krzywd. Tylko, że ja
już nie potrafiłem inaczej. Podświadomie izolowałem się od świata, w obawie, że
ktoś na nowo sprawi, że przestanę wierzyć. Nie marzyłem o widowisku, gronie
oddanych mi znajomych, czy kobiecie, której w niewyjaśniony sposób uda się mnie
pokochać. Łaknąłem whisky, seksu i wolności. Tylko te trzy rzeczy dawały mi
upragnioną błogość, z dala od niewypartej przeszłości i od kolejnych
rozczarowań.
Nawet Itachi powoli stawał się
dla mnie obcym człowiekiem. Wciąż osnuty był aurą sekretów, a żadne z jego
wyjaśnień nie miało już sensu. W końcu, skoro ktoś chciał mnie zabić, czy też
jego, to dlaczego nie zauważyłem jeszcze nic podejrzanego? Dlaczego nikt do
mnie nie strzelał, nie próbował porwać, czy udusić? Miał do tego wiele okazji,
w których upojony alkoholem zapominałem, że w ogóle istnieję. Odsłoniony na
każde możliwe sposoby stawałem się żywą tarczą, do której wystarczyło tylko
wycelować i pociągnąć za spust. Wszystko skończyłoby się tak samo szybko, jak
się zaczęło.
Szok, niedowierzenie i w końcu
akceptacja.
Kim stałem się w całej tej
historii?
Odrażającym draniem; niszczącym,
palącym, przynoszącym jedynie ból… Czy tak? Kto wie, czy jedna wcześniejsza
sekunda nie mogła zadecydować o całej przyszłości? Jedna zmieniona decyzja?
Jedno przemyślane zdanie? Jeden gest, słowo… Mogłem zrobić wiele. Wstać, kupić
bukiet najładniejszych kwiatów w najlepszej kwiaciarni w mieście, butelkę
słodkiego czerwonego wina, z rocznikiem godnym jej osoby, zapukać, wejść i
przeprosić za to, że jestem. Nie za to kim, czym i jakim, lecz za to, że
musiała mnie poznać. Jednak, ja tylko stałem, wpatrując się w okno jej mieszkania,
z ledwo co odpalonym papierosem w dłoni i liczyłem przelatujące obok budynku
ptaki. Ile minęło już czasu? Chyba straciłem rachubę gdzieś pomiędzy
dziesiątymi minutami, a może to były już godziny? Czwarta i piąta? Siódma?
Nie ważne.
Już nic nie miało znaczenia.
Liczyłem się ja, kosz na śmieci i
te cholerne ptaki, które starały się w jakiś sposób mnie zmylić.
Zaraz, który to już… Myśli wciąż krążyły wokół tych chorych liczb,
które powoli przejmują władzę nad naszym życiem, lecz serce jak gdyby nic
postanowiło wykonywać zupełnie inną czynność, kiedy powiewające we wszystkie
strony różowe włosy pojawiły się na horyzoncie. Nogi same wyrwały się do biegu,
dłoń pozbyła się zbędnego przedmiotu, a usta wykrzywiły w nieznośnym dla mnie
uśmiechu. Gdzie podziewa się mój mózg? Lecz
zanim zdążyła dotrzeć do niego moja prośba, poczułem zapach lawendy i
truskawek.
— Sasuke?
Zauważyła mnie.
— Co ty tutaj robisz?
Dopiero teraz odzyskałem kontrolę
nad swoimi nogami, które tym razem marzyły tylko o ucieczce. Nie one. Ja tego
pragnąłem. Chciałem odpalić kolejnego papierosa, przeklinając siebie, że nie
skończyłem poprzedniego i stać dalej obok kosza na śmieci, z którego wydzielał
się ten nieprzyjemny zapach, w ogóle nie przypominający truskawki ani lawendy.
— Sasuke?
— Nie masz ochoty na spacer? — zapytałem, ale
sam nie wierzyłem, że to zdanie wyszło z moich ust. Byłem pełen sprzeczności,
niewytłumaczalnych myśli i uczuć, które wzajemnie się przekrzykiwały i walczyły
o to, kto okaże się lepszy.
— Właśnie wybierałam się z Ayą do parku,
możesz iść z nami — odpowiedziała tak spokojnie, jakby od samego początku
spodziewała się, że nie spędzi tego popołudnia samotnie. Czy wiedziała, że ją
obserwuję? Że czekam na to spotkanie, na to, aby ją ujrzeć, dotknąć, zapragnąć
bardziej niż kilka sekund temu? Czy wiedziała? — Co Ty na to, Sasuke?
— Chętnie.
Uśmiechnęła się, chwytając rączkę
małej dziewczynki, której wcześniej nie udało mi się zauważyć. Ona również nie
zaszczyciła mnie żadnym spojrzeniem, jakby nie akceptowała mojej obecności,
jakby stwarzała dla niej zagrożenie. Dla niej i jej matki.
Z perspektywy czasu wierzę, że
miała rację i gdyby nie ograniczający jej wiek, w którym w końcu miałaby coś do
powiedzenia, na pewno dalsza część dnia potoczyłaby się inaczej. Jednakże nie
miała prawa nic powiedzieć, zaprzeczyć i przede wszystkim unieszczęśliwić
swojej rodzicielki. Komuż innemu miałaby sprawić radość, jak nie jedynej
osobie, którą kochała?
Kiedy przemierzaliśmy odległość
dzieląca nas od celu zastanawiałem się czy wie. Czy malutka, bezbronna Aya
zdaje sobie sprawę z tego w jaki sposób została poczęta i jaką krzywdę
wyrządzili jej mamie? Z tego co udało mi się wywnioskować z rozmowy z Naruto
miała dziesięć lat, a więc ta potworna sytuacja musiała wydarzyć się tuż po
moim wyjeździe. Dlaczego to okrutne nieszczęście musiało spotkać jedyną dobrą
osobę na tym świecie? Jedyną, która była wtedy prawdziwa, która nikomu nie
zagrażała…
Nikomu prócz Itachiemu. Niesforna myśl przemknęła po mojej głowie,
ale natychmiast się jej pozbyłem odcinając się od tych nieludzkich wspomnień.
— Widziałaś się może ostatnio z Naruto? —
wyrzuciłem, gdy znaleźliśmy się na miejscu, a dziewczynka zniknęła na jednej z
oddalonych o kilka metrów huśtawek. Zapytałem ją o to chcąc wybadać grunt pod
swoimi stopami. Kto wie, czy ten nieznośny blondyn nie zdążył jej czasem
uprzedzić o tej rozmowie, a może napomknął coś na temat odwiedzających mnie
kobiet i mojego lekkomyślnego podejścia do życia. To mogłoby przekreślić moje
szanse na poznanie prawdy, a tego bym sobie nie wybaczył.
Spojrzała na mnie, przymrużając
delikatnie oczy, co wydało mi się ciemnym, głoszącym porażkę znakiem, ale po
sekundzie na jej twarzy na nowo zakwitł uśmiech, a zielone oczy ponownie
rozbłysły radosnym blaskiem.
— Wpadł do mnie kilka dni temu, zadając to
samo pytanie — wyszczerzyła się bardziej, pokazując szereg białych i prostych
zębów, o które od zawsze dbała. — To jakaś zabawa, czy nieformalny układ? —
Pokiwałem przecząco głową, zarażając się tym samym jej uśmiechem. — W każdym
razie, nie chcę brać w tym udziału. Mam wystarczająco dużo rzeczy na głowie, a
bycie pośredniczką to już przesada. — Rozłożyła się wygodnie na ławce,
opierając łokcie na kolanach i pozwalając rękom spokojnie zwisać pomiędzy
rozłożonymi nogami. Ta postawa nijak miała się do typowo kobiecej, ale Sakura
od zawsze była inna. Z dala od popularności, widowiska, bycia w centrum uwagi.
Nie przypominam sobie by kiedykolwiek wspominała o jakimś chłopaku, który stał
się jej obiektem westchnień, o koleżance, która namówiła ją na używanie czerwonej
pomadki do ust, czy wydłużającego rzęsy tuszu — cokolwiek to znaczy i jaki
miałoby efekt.
Taka była moja Sakura i cieszyło
mnie, że choć ta część nie umarła z biegiem lat.
— Nic z tych rzeczy — odpowiedziałem. — Kierowała
mną czysta ciekawość i oficjalna grzeczność.
— Nic się nie zmieniłeś. — Nie spuszczała ze
mnie swojego wzroku, uważnie obserwując każdy z moich gestów i zmian w mimice
twarzy. — Wciąż arogancki i zuchwały.
— Myślałem, że wspominasz mnie trochę cieplej —
mrugnąłem porozumiewawczo, a na jej twarzy wykwitł soczysty rumieniec. Nie
odwróciła jednak wzroku, co świadczyło o jej odwadze. Cholernej odwadze, która
tym razem to mnie wprowadziła w zakłopotanie. — Tylko ciebie nie udało mi się
wymazać ze wspomnień z tym miastem. — Sam nie wiem dlaczego to powiedziałem,
ale w chwili kiedy wypowiedziałem ostatnie słowo całe męstwo gdzieś ze mnie
wyparowało, a jej miejsce zastąpił wstyd i upokorzenie.
Z jakiego powodu? Z czyjego
powodu?
Uczuć, czy Sakury?
— Rozumiem, że to komplement — zaznaczyła, ale
mnie nie udało się już odpowiedzieć.
Chciałem w jakiś sposób
nakierować tę rozmowę, tak aby sprawić jej jak najmniej bólu. Tak, aby po
powrocie do domu nie wypłakiwała się w poduszkę, a malutka Aya nie
znienawidziła mnie jeszcze bardziej. Świat, w którym przyszło mi istnieć
wypełniony był moimi wrogami, nie przyjaciółmi. Potrzebowałem w nim choćby
jednej osoby, która sprawiłaby, że uśmiechnę się tak jak w tamtym momencie i
zapomnę, że jestem gościem, cholernym dłużnikiem i w końcu nadejdzie mój czas,
aby odejść, aby wszystko zwrócić — nie mając tak naprawdę już zupełnie nic,
prócz przeszłości.
Moja przeszłość nie należała do
najlepszych.
— Chciałbyś porozmawiać o ostatnim wydarzeniu?
Nie patrzyła na mnie, lecz na
swoją córkę zbiegającą z huśtawki i zajmującą miejsce obok jakiegoś chłopca na
okrągłej karuzeli. To pytanie musiało dręczyć ją już od dawna — jej dłonie
zaciśnięte były w pięści, a stopy wciąż podskakiwały w miejscu. Można było
czytać z niej jak z otwartej księgi, podczas gdy mnie ta sytuacja wręcz bawiła.
Seks z nią wydawał się tylko kolejną przygodą, rozdziałem w mojej długiej
historii spisywanej pocałunkami i pieszczotami, podczas gdy dla niej mogło
oznaczać coś zupełnie przeciwnego — filar, początek, nadzieję. Żadnej z tych
rzeczy nie miałem jej do zaoferowania.
— Płakałaś? — To pytanie także należało do
tych, które bardziej się oznajmia niż chce coś więcej dowiedzieć. Pomimo
sprzecznych relacji jakie wytworzyły się pomiędzy mną, a Haruno, nie mogłem
wymazać ze swojej pamięci jej krzyków i łez, które w dziwny i niewytłumaczalny
sposób poruszyły moje serce.
— Nie panuję nad tym — oznajmiła dalej
przypatrując się poczynaniom córki — siła koszmarów jest ode mnie silniejsza.
— Koszmarów, czy wspomnień? — Zwróciłem na
siebie jej uwagę, dając tym pytaniem do zrozumienia, że wiem. Że nie musi już
przede mną ukrywać prawdy i że w tamtej chwili jestem tylko po to, aby jej
wysłuchać, abym mógł nadrobić te lata cierpienia, w których nie było mnie przy
niej.
— Nie ma dla mnie różnicy, czy dzieje się to w
śnie, czy na jawie — mówiła to z przeraźliwie wyczuwalnym smutkiem i
przerażeniem, a kryształowe łzy jakby bez wyrażenia przez nią zgody wolno
spływały po obu policzkach — za każdym razem jest tym samym piekłem.
Oboje znajdowaliśmy się na tej
samej ścieżce, zupełnie jak te kilkanaście lat wcześniej. Nie istniał już ten
świat pełen zła i ludzi równie złych, ta przeszłość, w której zaznała tej
męczarni i teraźniejszości pełnej niedomówień i kłamstw. Staliśmy tam ramie w
ramie, gdzie nie było litości, a współczucie, gdzie brak było łez, a ich
miejsce zajmowały słowa. Jednak nie te puste, bez życia, a te pełne uczuć i
wsparcia, którym chciałem ją obdarować. Choćby i ostatni raz.
— Znowu cię skrzywdziłem? — Zadałem to pytanie
tylko dlatego, że byłem pewien, że zaprzeczy. Że tak jak zawsze stanie w mojej
obronie jak najdzielniejszy mąż i oczyści mnie z wszelkich zarzutów.
Usłyszałem jednak cichy chichot,
przy którym schowała swoją twarz w burzy różowych włosów.
— Ty naprawdę nic się nie zmieniłeś — mamrotała
pomiędzy kolejnymi wdechami, nie mogąc złapać powietrza w tym spazmatycznym
śmiechu — wciąż ślepy i głupiutki.
— Nie rozumiem. — Zmrużyłem oczy, czekając na
jakiekolwiek wyjaśnienia.
— Wcale mnie to nie dziwi — stwierdziła,
ocierając łzy — sam nie byłem pewien czy były to jeszcze te wywołane smutkiem,
czy radością. — Nigdy nie zauważyłeś tego co do ciebie czuję.
— Czujesz?
Chyba rzeczywiście byłem głupi.
Zadawałem najgłupsze pytania na
świecie.
— Kochałam cię, Sasuke — podzieliła się ze mną
— zawsze cię kochałam. Jak jakaś chora wariatka. — Pokręciła głową na prawo i
lewo. — Myślałam, że w końcu dorośniesz, że i ty coś do mnie poczujesz, że mnie
zauważysz…
— Nie wiedziałem…
Idiota. Wiedziałeś.
— Ten pocałunek, to było jak spełnienie
najskrytszych marzeń. — Nie słuchała mnie, ale dalej kontynuowała swoje
wyznania. — Jakby już nigdy nie miało spotkać mnie nic złego. — W końcu
spojrzała na mnie, a jej oczy ponownie posmutniały. — Byłam pewna, że
zostaniesz, że nie odejdziesz, że nie zostawisz mnie samej — przerwała tylko na
chwilę, aby zaczerpnąć powietrza — z tą koszmarnie ciężką miłością, którą
musiałam dźwigać zupełnie sama, bez twojej pomocy. Pomyliłam się.
— Decyzja nie należała do mnie.
— Właśnie, że należała! — krzyknęła podnosząc
się z miejsca i stając krok dalej, tyłem do mnie. — Tylko ty mogłeś ją zmienić,
mogłeś postąpić inaczej, zostać ze mną. Może wtedy nie wydarzyłoby się nic
złego, mogłabym żyć normalnie, szczęśliwie, nie budząc się co noc zalana potem.
— Westchnęła głośno, odwracając się do mnie przodem. — Jednak wtedy nie byłabym
najszczęśliwszą matką na ziemi. Co w tym wszystkim jest sprawiedliwe, Sasuke?
Nie odpowiedziałem.
Nawet nie wiedziałem, co mógłbym
powiedzieć w takiej sytuacji. Czy coś co byłoby w stanie ją pocieszyć, czy
raczej coś co wyglądałoby jak rada, przestroga, chęć wyciągnięcia pomocnej
ręki?
Nie odpowiedziałem.
A ona tylko przeszywała mnie
swoim pogrążonym w żałobie wzrokiem, w którym widziałem tylko chęć śmierci.
Najbardziej chciała umrzeć i uwolnić się od tych więzów krępujących całe jej
ciało. Żyła w klatce, na granicy szczęścia i smutku. Walczyła pomiędzy
największym z pragnień, a zwykłym obowiązkiem jakim była matczyna miłość. Z
nienawiści i zbrodni, zrodziło się nowe życie, które niczemu nie było winne, a
które potrzebowało tego samego ratunku.
— Kocham ją jak nikogo innego — odwróciła się
w kierunku karuzeli, na której w najlepsze bawiła się Aya — i nie wyobrażam
sobie tych ostatnich lat bez jej obecności, ale nigdy nie zapomnę dlaczego tu
jest. Nigdy nie wymarzę z pamięci tamtego dnia, w którym ktoś zażyczył sobie
jej pobytu w moim życiu. — Słyszałem jak jej głos drży, a nos nieustannie
walczy z kolejną dawką szlochu. — Te czarne włosy wywołują u mnie odrazę,
dlaczego nie mogły być w kolorze moich? Albo ten ponury wyraz twarzy, rzadko
pojawiający się uśmiech, skrytość… Gdyby nie jej oczy, nie wiem czy byłabym w
stanie ją zaakceptować. — Z powrotem usiadła na ławeczkę, tym razem o wiele
bliżej mnie niż wcześniej. — To taki czynnik, który pozwala mi czuć, że ona też
jest moja, że nie należy tylko do niego…
— Jesteś silniejsza niż myślałem.
Prychnęła, zakładając za ucho
kosmyk włosów. Dzięki temu mogłem zauważyć jej ironiczny uśmiech i to jak
walczy z samą sobą, aby nie poddać się zupełnie, aby wyjść z tego boju w
całości i być silniejszą przy następnym starciu.
— Tylko ci się wydaje. — Nie śmiałem przerwać
tej ciszy, która zapadła między nami. Tej która zapanowała wokół nas — kiedy
silniki samochodów straciły na swojej mocy, ptakom odebrano głos, a wiatr
przestał się bawić gałęziami drzew. Ta chwila należała do tych, w których jedna
osoba czuje wszystko to, co szarga tą drugą. Odczuwałem to ze zdwojoną siłą —
żal, upokorzenie i bezsilność na wszystko co ją spotkało. Została postawiona w
sytuacji bez wyjścia, bez drogi ucieczki, choćby tej ewakuacyjnej. Musiała
wziąć się w garść nie dlatego, że pogodziła się z tym zajściem, ale dla tej
jedynej osoby, która nie była niczemu winna. — Spójrz na nas, Sasuke — zaczęła
na nowo — oboje mamy po dwadzieścia osiem lat, jesteś sam i czujesz się z tym
wygodnie, mieszkasz z bratem, ja jestem beznadziejnie zakochana, mam córkę.
Jedyne co nas łączy to brak rodziców i przeszłość. Gdybym naprawdę była silna
nie wpuściłabym cię tamtej nocy, nie pozwoliłabym ci burzyć tego muru, który
udało mi się zbudować w ciągu jedenastu lat. — Zaśmiała się, a ja zacząłem
zastanawiać się co wywołuje ten odruch; ja, czy może ona sama chce w ten sposób
zatuszować swoją paplaninę, pozbyć się poczucia winy, że zdradza się na każdym
kroku? — Wiesz, że gdyby nie tamta noc, byłbyś moim pierwszym mężczyzną w
życiu?
Popatrzyłem na nią jak na
wariatkę i nie wiedzieć czemu w głowie liczyłem ile kobiet udało mi się wpuścić
do swojego życia. Kolejne twarze doprowadzały mnie do obłędu, a liczby po raz wtóry
tego dnia zaczęły decydować o mnie samym i o tym co wydarzy się później. Z
każdym kolejnym wspomnianym pocałunkiem traciłem rachubę, a każde pijaństwo
niszczyło cały słupek obliczeń.
— Zawsze o tym marzyłam — przerwała moje
dodawanie i odejmowanie, mnożenie i dzielenie każdej z kobiet, czy była wtedy
jedna, czy może cztery w jedną noc. Nie pamiętałem już żadnych ust, dlaczego? — Zawsze chciałam być tylko
twoja, tylko dla ciebie. Teraz kiedy jesteśmy dorośli nie mam już nic do
stracenia, aby wyznać ci całą prawdę.
Chciałem w jakiś sposób przerwać
ten dziwaczny monolog, w którym nas uwięziła, ale nie byłem w stanie sprawić
jej kolejnego bólu. To była taka chwila, w której musiała wyrzucić z siebie
wszystkie tajemnice skrywane w sercu. Kiedy potrzebowała dać upust swoim
emocjom, przed którymi się powstrzymywała i do których nie miała okazji.
— Zrobiłabym dla ciebie wszystko.
Musiałem to jakoś zakończyć — tę
dwuznaczną sytuację, w której tak naprawdę nic nie było do końca wyjaśnione, a
niedopowiedzenia niczym ćmy wokół światła krążyły nad naszymi głowami.
— Nie dawaj mi tego, czego tak bardzo pragnę —
przerwałem i ująłem jej dłoń w swoje, przez co chciałem dodać jej trochę otuchy
— a czego ja nie mogę ci dać.
Nie mogłem jej okłamywać, trzymać
w dalszej niepewności i pozwolić jej żyć przez kolejne lata ze złudną nadzieją,
że znowu wrócę i że znów pojawi się szansa na niemożliwe.
— Pozwól mi spróbować, obiecuję, że…
— Mamo!
Pomimo całego świństwa, jakie
przydarzyło się w moim dzieciństwie, istniała gdzieś jakaś tajemnicza siła,
która ratowała mnie z podobnych opresji. Ktoś lub coś czuwało nade mną, a może
i nad tą druga osobą, aby nie popełniła największego błędu w swoim życiu.
Nie mogę zaprzeczyć, że nie
łaknąłem niczego innego jak tylko kolejnej nocy przy różowowłosej piękności,
ale ze względu na jej status w moim sercu, nie mogłem pozwolić na wyrządzenie
jej krzywd. I tak doznała ich wystarczająco wiele, jak na tak krótką
egzystencję.
— Mamo! — Malutka Aya biegła w naszą stronę,
co chwilę potykając się o wystające korzenie drzew. — Mamo! Chodźmy już do domu
— wydukała, doskakując do rodzicielki i tuląc ją w swoich drobniutkich
ramionach.
Po raz pierwszy mogłem przyjrzeć
jej się uważniej i zauważyć szczegóły, o których wspominała Haruno.
Kruczoczarne włosy dziewczynki nijak miały się do żywego różu włosów jej matki.
Jednak tak jak wspominała Sakura, oczy bez wątpienia świadczyły o ich
pokrewieństwie. Soczysta zieleń tęczówek rozgrzewała moje serce, nadawała mu
dziwnie przyjemnego rytmu, przez co naszła mnie ochoty na przytulenie tej
niewinnej istotki, która w tamtym momencie również lustrowała moją twarz. Nie
zaszczyciła mnie uśmiechem, ani przelotną iskierką życzliwości. Czułem jakby
nie patrzyła na mnie, a przeze mnie. Do środka, w głąb mojego jestestwa, mojej
zszarganej i nieczystej duszy, która powinna znajdować się jak najdalej od jej
matki. Haruno miała rację — Aya pełna była tajemnic, nieodkrytych lądów, wysp
jej humorów i myśli. Całkowite przeciwieństwo przyjaciółki, jaką znałem.
— Już idziemy kochanie. — Objęła ją jeszcze
mocniej, szczelnie zamykając w swoich ramionach i wraz z nią uniosła się do
góry. — Idziesz z nami? — zwróciła się do mnie, ale ja nie byłem w stanie nawet
na nią spojrzeć, gdzieś głęboko we mnie zostało zasiane ziarno niepewności i
wewnętrzny strach sparaliżował każdą z kończyn.
— Zostanę jeszcze.
— Pamiętaj o tym co ci powiedziałam — ucichła,
przerzucając Ayę na jeden bok — wszystko.
Pokiwałem głową, ale nie
słyszałem już jej oddalających się kroków, ani rozmowy z małą czarnowłosą
dziewczynką, która stała się jedynym obiektem moich myśli. To nieznane mi
uczucie, kiedy zapragnąłem bliskości tej małej osóbki i dziwne wrażenie, że
znam ją o wiele lepiej niż mi się wydawało, sprawiło, że w mojej głowie
pojawiło się kolejne — drażniące, kłujące, swędzące mnie — pytanie.
Kim jesteś, Ayo?
Nie byłem pewien co ze sobą
zrobić, które z wyjść było najbardziej odpowiednie, i które z nich pociągnęłoby
jak najmniej odpowiedzialności. Sakura miała rację — jako dwudziestoośmioletni
facet, posiadałem jedynie samotność i brata. Te dwa wymienione składniki
przeczyły sobie wzajemnie, ale w żaden sposób nie można byłoby ich połączyć.
Itachi wciąż pozostawał w moich myślach, bez przerwy na tej samej pozycji, ale
jej filary stopniowo ulegały zniszczeniu. Każde kolejne kłamstwo, którym mnie
karmił decydowało o nowym odłamku niknącym gdzieś w czeluściach zapomnienia.
Tak, dokładnie.
Zapomnienie odpowiadało
najlepszej ucieczce. Tylko w jaki sposób zapomnieć najlepiej? O nim, sekretach,
o sobie? Gdzie odnaleźć upragniony raj, w którym już nikt nie będzie w stanie
mi zagrozić? Gdzie przestanę istnieć; ja, dusza i serce? Zastanawiałem się
gdzie jestem w tej chwili… Skoro nie chciałem być teraz i również nie odpowiadało mi tutaj, to czy to miejsce,
w którym mógłbym się znaleźć — w którym marzyłem by się znaleźć — istniało
gdziekolwiek?
Zrób to, Sasuke. Podpowiedziałem samemu sobie i zrobiłem to.
Zadzwoniłem na ten cholerny dzwonek pod numerem sześćdziesiąt dwa, o pieprzonej
dwudziestej trzeciej, kiedy połowa miasta już dawno pogasiła swoje światła i
zasnęła. I ja chciałem tej nocy zasnąć, z dala od ponurych zmor, nocnych marek
i pałętających się po kątach duchów przeszłości. Pragnąłem zamknąć oczy i
odpłynąć tam, gdzie nikt nie narzuci mi mojego chcę, lubię i nienawidzę, toleruję i nie znoszę. Za
dnia smutek koił moją codzienność, w której utknąłem. Jednakże tej nocy
przyjemnie byłoby znaleźć się z dala od muszę
— czuć na karku świeży powiew odczuć, napawać się łaknieniami, oddalić od
siebie obowiązki… odpowiedzialność.
— Sasuke?
Mógłbym rozpocząć wszystko tak
jak ostatnim razem — najzwyczajniej w świecie wzbudzić w niej poczucie winy, a
następnie wykorzystać w najwygodniejszy sposób. Jednak tym razem widziałem ją w
innych kolorach. Nie była tą niewinną i kruchą Sakurą, lecz skrzywdzoną i
walczącą kobietą, dzięki której czułem, że nigdy nie jest za późno, aby coś
zmienić. Wszystko co teraz kłębiło się w jej głowie, nawet w drobnych
szczegółach nie odbiegało od mojego imienia. Miała je wypisane na twarzy, na
ustach i ciele, które pragnęło mnie uszczęśliwić — zrobić dla mnie wszystko,
bylebym został, bylebym już nigdy więcej jej nie opuścił.
Kim jesteś, Sakuro? Skoro potrafisz tak długo mnie zatrzymać…
— Nie mogłem być dzisiaj sam — wyszeptałem
tak, aby usłyszała to tylko nasza dwójka. Wiem, że nikogo nie było wtedy na
klatce schodowej, ale prześladowało mnie dziwne przeczucie, że ktoś może
jeszcze zburzyć mój idealny plan — plan odnalezienia właściwej ścieżki. — Nie
mogłem błądzić w nieskończoność, Sakuro.
— Sasuke — usłyszałem i zrozumiałem, że
jeszcze nikt z takim oddaniem nie wypowiadał mojego imienia. Jakby było dla
niej świętością godną czci i uwielbienia, które kryło się w jej oczach.
Kochała mnie — nieprzerwanie,
bezinteresownie, na zawsze.
Mnie — plugawego drania, który
tylko chciał ją wykorzystać. Wykorzystać, aby poczuć tę wolność, tę swobodę, tę
nicość…
— Sasuke — powiedziała to jeszcze raz,
chwytając moją rękę i ciągnąc w głąb mieszkania.
Nie istniało już takie pojęcie
jak odwrót. Nie było planu ucieczki,
schematu walki. W mojej krwi nie znajdowała się choćby kropla alkoholu, więc i
coś takiego jak usprawiedliwienie czy
wymówka nie wchodziło w grę.
Delikatnie ułożyłem swoją dłoń na
jej zaczerwienionym policzku, które mogłem ujrzeć jedynie dzięki małej palącej
się lampce w przedpokoju. Poczułem żar jaki obezwładnił jej ciało, kiedy znów
znajdowaliśmy się tak blisko siebie, zapatrzeni, rozmarzeni. Chciałem w końcu
poczuć smak jej ust, ale tym razem to ona musiała wykonać pierwszy krok, abym
rankiem nie czuł się winny, aby nie zżerało mnie sumienie. I jakby zgadzając
się na moje prośby, aby grzechy zostały podzielone między naszą dwójką, a w
najlepszym wypadku zebrane tylko przez Haruno, wtuliła swoją twarz mocniej,
drażniąc przy tym moją skórę; wywołując na niej dreszcze, pozbawiając jej
kontroli. Wciąż patrzyła na mnie, jakby chciała zatrzymać tę chwilę na dłużej —
kiedy nie tylko jej pożądam, ale i podziwiam, nasycam się nią, zapamiętuję.
Badałem każdy skrawek jej portretu — nie do końca widoczne w ciemnościach
pieprzyki, kontury malinowych warg; lekko rozchylonych, nakreślone kości
policzkowe, soczysty rumieniec i ten ostatni element, który doprowadzał mnie do
swoistej gorączki. Te oczy pełne radości, odrodzenia, harmonii sprawiały, że
świat wokół żył. Żył tylko dzięki tej parze zielonych tęczówek, zwiastujących
wyciszenie, którego szczególnie brakuje w tym zabieganym życiu.
— Kim jesteś, Sakuro? — zapytałem na głos, ale
był to odruch nieplanowany, którego za wszelką cenę chciałem uniknąć. Jeżeli
poznam prawdę, możliwe, że już nigdy się od niej nie uwolnię, że zostanę tu na
zawsze — w tym ładzie i porządku, zgodności i jedności, a ja przecież byłem
tylko zuchwałym i aroganckim gburem, któremu nie pisana była miłość, który nie
potrzebował jej zupełnie.
Jednakże zapytałem. A ona
słyszała to dokładnie; ten ukryty kontekst pomiędzy każdym z osobna słowem, to
nieme błaganie o litość, o zbawienie nad moim jestestwem, o przynależność,
ratunek przed nią, jej miłością i oddaniem.
— Jedyną osobą, która cię nie skrzywdzi —
odpowiedziała, zarzucając na mnie swoje sidła. Nie marnowała okazji, których
było tak niewiele, nie traciła czasu, nie chciała pozwolić mi odejść. A
przecież tylko o to ją prosiłem; aby nie wpuszczała mnie do środka — do swojego
życia.
— Nie powinnaś — zaprzeczyłem jej domysłom,
zaprzeczyłem choć byłem coraz bliższy agonii, którą mi zapewniała, z każdą
sekundą pragnąłem jej bardziej, a każda z tych sekund oddalała ją od właściwej
drogi. — Zabłądzisz.
— Dopiero teraz odnajduję swoje miejsce,
najdroższy.
Tyle wystarczyło, abym do końca
stracił nad sobą kontrolę i zapomniał o tym, że to ja czekam na jakiś znak.
Wykonałem początkowy krok, zachłannie wpijając się w jej cudowne wargi i
smakując ją na nowo, tak jakbym robił to po raz pierwszy w życiu i dopiero
poznawał jej zapach, jedwab skóry… Poczułem się tak jak wtedy; jakbym oddał jej
wszystko to, z czym musiałem zmagać się samotnie — tę niepewność, zagubienie,
indywidualność. Obnażyłem się przed nią dokładnie tak samo, tylko po to aby
zrzucić ten niewyobrażalny ciężar ostatnich dni, te kolejne ujawnione tajemnice
i żal jaki sam do siebie miałem.
Najdelikatniej jak potrafiłem,
chwyciłem ją w swoje ramiona i bez otwarcia oczu zaniosłem do jej sypialni. Nie
przerywałem pieszczoty sprawiającej mi tak ogromną rozkosz. W tamtej chwili
mógłbym jedynie ją całować, a każdy z innych gestów nie miałby tak wyraźnego
przekazu. Wbrew mojej woli, te drobne i niezauważalne zwykle szczegóły stawały
się moim uzależnieniem. Tylko ona była w stanie mnie uleczyć, jako jedyne
antidotum, przy którym cały ten plastikowy świat wypełniony materialistami
odchodził w zapomnienie. W moją prywatną sferę do której wypierałem wszystko
to, co przeszkadzało mi najbardziej. Sakura również powinna się tam znajdować,
w jej najgłębszych czeluściach, aby nigdy nie ujrzeć dziennego światła.
Jednakże łączyło nas coś, co już po kres dni naznaczyło moją duszę — tę samą,
którą chciałem zniszczyć, wyrwać, porzucić, a ona wciąż stara się ją uratować.
Powoli zsuwałem z niej cieniutką,
bawełnianą koszulę nocną, pod którą tak samo jak ostatniej nocy nie miała nic
na sobie. Ona nie chcąc pozostać dłużną podjęła się tej samej czynności, jednak
o wiele wolniej niż kiedy robiła to za pierwszym razem. Nie wiem kto nauczył ją
wyprowadzać mnie z równowagi, ale była w tym niemalże mistrzynią.
Gdzieś w tej euforii zapomniałem,
że nie powinienem, że krzywdzę ją, upokarzam, pozbawiam szansy, ale nie
potrafiłem już przestać. Niewyobrażalna błogość przejęła kontrolę nad moim
ciałem i mózgiem, a one domagały się tylko więcej i więcej, byleby ona tylko
nie przestawała. Byleby całowała mnie z tą samą pasją, z tą samą zachłannością,
a jej dłonie wciąż błądziły między moimi obojczykami, co chwila pozostawiając
tam nowe bruzdy. Dlaczego nie mogłaby być tylko jednorazową przygodą w barze?
Dlaczego musiała być wścibską Sakurą, wierną towarzyszką i po wieki oddaną mi
kobietą?
Dlaczego jej piersi tak idealnie
układały się w moich rękach, a usta zgrywały się w tym namiętnym tańcu?
Dlaczego łaskotała mnie swoimi włosami, rzęsami? W czym była lepsza od każdej
poprzedniej i co mogła zaoferować mi więcej?
Zamiast jednak zadawać te
beznadziejne pytania, powinienem był skupić się na tym, że czas na
zastanowienie już dawno przeminął, a ja poruszam się w niej jakby ktoś nadał mi
powolny rytm pełen romantyzmu i żarliwości. Współgraliśmy niczym idealnie
dobrani kochankowie, ukrywający się pod osłoną nocy, gdzie uśpiony świat
zapomina o ich istnieniu.
Znów byłem nikim.
I w niczym się znajdowałem.
Haruno stałą się ostoją, której
poszukiwałem. Ochroną i zbawieniem.
Najbardziej potrzebowałem swojego
największego wroga.
~*~
Od autorki: Tym razem trwało to o wiele krócej! :)
Szczerze powiedziawszy ten rozdział pisało mi się zbyt łatwo, chociaż co chwilę pojawiają się w mojej głowie nowe pomysły, nowe szczegóły, nowe zakończenia. Gdzieś po cichu liczę na coś bardziej kreatywnego niż roi się w tej chwili, ale w końcu trzeba od siebie zawsze wymagać niemożliwego. Inaczej nigdy nie spełnialibyśmy marzeń.
Chciałam podziękować, że jeszcze ktoś tu został i ktoś to czyta... To miłe. Gdzieś tam na facebooku pojawił się fanpage, ale nie wydaje mi się żeby był potrzebny czy coś w tym stylu.
Były święta i już świąt nie ma - czekamy na następne. Jednak chcę życzyć wszystkim dobrego roku, pełnego kreatywności, twórczego działania i pełnej aktywności w swoich zainteresowaniach.
Pozdrawiam wszystkich ciepło.
Do następnego!
Zabierałam się za czytanie tego bloga naprawdę wiele razy. I naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego zostałam na dłużej dopiero teraz. Nie mam pojęcia. Jestem jednak pewna jednego - to opowiadanie jest wspaniałe! Twoje przedstawienie postaci Sasuke w wielu aspektach tyczy się jego postawy z mangi, a za to duży, bardzo duży plusik. Przede wszystkim, opowiadanie czyta się lekko, co najważniejsze. Słownictwo niebanalne, a jednak przyjemne i spójne. Cieplutko ściskam i obiecuję, że będę wpadać już regularnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i jednocześnie zapraszam także do siebie. A jeśli jeszcze o tym nie wspomniałam: weny. Życzę dużo weny:)
Ciesze się, że udało znaleźć Ci się czas i w dodatku choć trochę Ci się spodobało. ;)
UsuńMnie samej ciężko się to czyta, wciąż widzę błędy i w kółko chciałabym coś poprawiać. :P
Pozdrawiam ciepło! ;))
Anja, jak ja uwielbiam Twoje opisy przeżyć wewnętrznych, to sobie nawet nie wyobrażasz. Piszę ten komentarz w biegu, bo zaraz się pakuję i lecę do dentystki, ale chcę, żebyś wiedziała, że nadrobiłam rozdział.
OdpowiedzUsuńTo przesłuchanie Kakashiego było naprawdę epicko przemyślane, a wieść o gwałcie cholernie mnie zaskoczyła.
Rozmowa z Sakurą w parku bardzo mnie urzekła, a szczególnie jej słowa na temat córeczki. Nigdy nie chciałabym znaleźć się w skórze takiej osoby, ale z całego serca podziwiam kobiety, które nie odrzucają dzieci spłodzonych w ten sposób.
No i ta wyśmienita, mrrraśna końcówka. Piękne, szczegółowe opisy, no jaram się! <3
Pozdrawiam cieplutko w te chłodne dni. :*
Mówisz o mnie takimi słowami, jakimi ja zawsze chcę określać Ciebie i Twoje historie, ale najzwyczajniej brakuje mi wtedy mózgu, a wszystkie piękne słowa umykają w jakieś zakazane miejsce. To chyba dlatego, że brak mi słów, aby w ogóle opisywac Twoje dzieła. ;)
UsuńDziękuję za wszystko i pozdrawiam ciepło. <3
Dobry wieczór! A co, i ja się przywitam.
OdpowiedzUsuńTrafiłam na Twój blog z któregoś ze spisów i dziwnym przypadkiem postanowiłam przeczytać. Tak, dziwnym, dlatego, że z początku mocno odrzuciło mnie SS, za którym nie przepadam, a później dołożyła się do tego pierwszoosobowa narracja. Niemniej, przeczytałam prolog i... Zamarłam, naprawdę. Borze szumiący, chyba nigdy nie spotkałam się z takim poziomem (bo nie ukrywajmy, ale świetnie, ŚWIETNIE piszesz!). To był moment, w którym zadecydowałam, iż nie ma bata - zostaję do końca. W jedną noc pochłonęłam wszystko, co tylko mogłam, dopiero wtedy dostrzegając jak długa przerwa miała tu miejsce. Lecz raduje się moje serduszko niezmiernie widząc, jak nowe rozdziały się tu pojawiają i mam nadzieję, że będzie tak dalej. Bo nie dość, że kreatywny pomysł na historię, to jeszcze sposób, w jaki piszesz mnie urzeka. Zazdroszczę i podziwiam.
Także czekam na więcej, ja tu na pewno zostaję, nawet jeśli nie daję znać w komentarzach, bo ich pisanie nie jest moją mocną stroną.
Ściskam <3
Dobry wieczór! I ja się witam, szczególnie, że jestem niesamowicie zaskoczona tak miłymi słowami. To naprawdę cudowne uczucie, kiedy czyta się coś podobnego, w dodatku przez czytelnika, który pojawia się nagle i wnosi tak wiele do mojej wyobraźni! ;)
UsuńDziękuję, mam nadzieje, że nie zawiodę i że będę Cię spotykała tutaj częściej, choćby i samym duchem. ;*
Pozdrawiam!