środa, 6 stycznia 2016

- 9 -


Jak, do licha, mogłam czegoś tak strasznie pragnąć i nie pragnąć zarazem?
— Cora Carmack



Mierzyliśmy się wzrokiem, jakbyśmy oboje znajdowali się na kwadratowym ringu, gdzie liczy się tylko to, który szybciej obije temu drugiemu gębę. Miałem na to niewyobrażalną ochotę — tak po prostu wstać i dać mu porządnie w ryj, aby jakoś odreagować te wnioski do których udało mi się dojść po jedenastu latach. Jednak, gdybym potem nie został skuty i zapewne zatrzymany na dwadzieścia cztery lub czterdzieści osiem godzin za pobicie policjanta, on mógłby zrobić to samo, a świat na nowo by zwariował. Prawo to tylko przykrywka dla myśli. Ktoś wpadł na genialny pomysł pozwalania im na wybujałą fantazję, dzięki której wielu ma okazję się spełnić, nie ważne, że w tak ubogi intelektualnie sposób. Może wydawać się to dziwne z perspektywy osoby obojętnej na krzywdę drugiego — nieznanego człowieka, ale Kakashi najwidoczniej zmagał się z podobnymi problemami. I jedyne co było wtedy w stanie mnie zainteresować, to powód jego pragnienia dania mi w pysk. Może i jemu życie nie ułożyło się wygodnie; żona zdradzająca go w każdej możliwej do tego chwili, dzieci zadające się z nieodpowiednimi ludźmi, a on sam uwięziony za biurkiem, zamiast zajmować się jakimś konkretnym śledztwem w terenie. W końcu.. Kto powiedział, że tylko ja miałem mieć w życiu pod górkę?
Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos odsuwanego krzesła. Mimo, że nie spuszczałem mojego prześladowcy z oczu, nie dostrzegłem momentu w którym wstał i podszedł do okna tuż za mną. Stał tam, z założonymi na plecach rękoma i wzdychał co kilka sekund załamany swoim obecnym stanowiskiem.
 — Opowiedz mi o tej dziewczynie — zaczął, nie zmieniając miejsca. — Kim była dla waszej rodziny, jakie łączyły was relacje?
Nim z moich ust wyrwały się słowa, zawahałem się nad odpowiedzią. Czy zadał to pytanie tylko formalnie, jakby niewiele mogło zmienić, ale wymagały tego procedury, czy wpisał ją na listę podejrzanych morderców?
 — Była moją przyjaciółką.
 — Była? — przerwał mi, odwracając się równocześnie w moją stronę.
Nie widziałem go, ale dzięki cieniom padającym na stolik doskonale mogłem oszacować jego postawę. Z niewyjaśnionych przyczyn postanowił bardziej zainteresować się moim stosunkiem co do Sakury.
 — Dokładnie to powiedziałem — była — odpowiedziałem z tą samą stanowczością co on, aby nie mógł zauważyć mojego zawahania, mojej niepewności, niestabilności… — Nasi rodzice również się przyjaźnili.
Poruszył się gwałtownie.
Wiedziałem, że to zainteresuje go najbardziej. Pojawili się nowi podejrzani. Potencjalni zabójcy moich rodziców — z niesamowitym alibi mocnych i stabilnych relacji. Złapał przynętę, którą zarzuciłem — celowo odciągając Itachiego od szemranego grona.
Zajął swoje poprzednie miejsce, ale nie zaszczycił mnie żadnym komentarzem, czy chociażby spojrzeniem. Usiadł bokiem, lewą rękę kładąc na stół, a drugą bawił się długopisem. Musiał zmienić taktykę, aby mnie zaskoczyć. Ale to ja odkryłem dziury w tym przesłuchaniu… Od jedenastu lat żadne z podejrzeń nie padło w stronę państwa Haruno. Byli czyści, nietknięci, wolni. Bez znaczenia był dla mnie fakt, że nie żyją. Liczyła się Sakura, której ktoś najwyraźniej musiał pomóc. Ktoś te kilkanaście lat temu całkowicie odsunął ich od sprawy, dokonał czegoś niemożliwego, a jedyną osobą, która przyszła mi do głowy był nie kto inny jak sam Uchiha Itachi.
Wieczna zagadka mojego życia.
 — Spotykaliśmy się z nimi na sobotnich piknikach, niedzielnych obiadach, czy wieczornych kolacjach w trakcie tygodnia — zacząłem swoją wypowiedź, nie doczekując się żadnej reakcji ze strony Hatake. — Z biegiem czasu stali się dla nas jak rodzina — Itachi tak naprawdę nigdy ich nie tolerował, ale nie mogłem się przejęzyczyć tym samym rzucając na niego cień niejasności — my dla nich tak samo.
W mgnieniu oka doczekałem się ciągu konwersacji, którą przez te kilkadziesiąt sekund zdążył zaplanować policjant.
 — Nie zaprzeczasz więc, że doskonale znali ich rozkład dnia? Ulubione miejsca, godziny pracy, przyjaciół?
 — Nie zaprzeczę — przytaknąłem z nikłym uśmiechem tryumfu.
Plan — dosłownie wymyślony na poczekaniu — z każdą chwilą nabierał barw. Wszystkie zawiłości zostały skierowane na dwójkę nieżyjących już osób, co dawało tylko formalne dokończenie sprawy, w której nikt więcej już nie ucierpi.
 — Mam w takim razie rozumieć, że bez wątpienia mogli być zamieszani w zabójstwo Twoich rodziców?
 — To nigdy nie wyszło z moich ust — wyszczerzyłem się ironicznie, chowając w tym zdaniu dwuznaczność jakiej się zapewne spodziewał.
Pokiwał głową w dół i w górę, jakby dając tym samym zgodę. Tylko na co? Na wolność moich myśli? Wyrażania własnych opinii, domysłów?
Wiedziałem jedno — znajdowałem się na wygranej pozycji, a dotarcie do mety na pierwszej pozycji było tylko kwestią czasu. Hatake potrzebował jeszcze tylko kilku argumentów, dzięki którym zaakceptuje moją teorię i doprowadzi to rozkoszne śledztwo do końca. Wystarczyło w końcu jeszcze tylko kilka zeznań, które ani by nie potwierdziły, ani nie zaprzeczyły, podpis, akceptacja i jesteśmy w domu.
 — Czy wyglądam na idiotę? — ton jego głosu nie przypominał już tego potulnego i zgadzającego się na wszystko. Brzmiał raczej jak okrzyk do boju na śmierć i życie. — Chcesz tymi kurewsko kretyńskimi wypowiedziami doprowadzić do tego abym wyszedł z siebie? Chcesz? — Patrzyłem na niego z istnym niedowierzeniem, czekając tylko na definitywny cios, po którym nie miałem najmniejszych szans się podnieść. — Pytałem czy chcesz?! — krzyknął po raz kolejny nie doczekując się reakcji z mojej strony.
 — Nie rozumiem — tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić, tylko tym dwóm słowom w jakiś sposób udało się przejść przez moje gardło i wydostać się na powierzchnię. Reszta jakby sama wzywała do odwrotu siebie nawzajem.
 — Czego można tu nie zrozumieć? — zapytał, podnosząc się z miejsca i zbliżając do mnie na niebezpieczną odległość. — Tego, że w najbardziej niejednoznaczny sposób na jaki mogłeś się wysilić chciałeś obarczyć winą dwoje zamordowanych dziesięć lat temu ludzi? Czy bardziej niejasne jest dla ciebie to, że w moich oczach stajesz się pierwszą osobą do przyskrzynienia za ukrywanie prawdziwego zabójcy? Może nie tylko twoich rodziców, ale i rodziców tej biednej, zgwałconej dziewczyny?
Déjà vu.
To określenie takiego odczucia, że przeżywana sytuacja wydarzyła się już kiedyś w przeszłości. W moim przypadku była to całkiem niedaleka przeszłość, bowiem liczyła coś około dwudziestu czterech godzin, a może nawet mniej. Wtedy też o ścianki mojego mózgu odbijało się tylko jedno wyłapane słowo, spomiędzy masy innych wydukanych przez agresywnego Hatake.
Z g w a ł c o n e j
Czy on na pewno miał na myśli Sakurę?
Moją Sakurę?
 — To jest jakiś popieprzony kabaret, do cholery? — Nie wytrzymałem. Chyba tylko tak mogę wytłumaczyć samego siebie w tamtej sytuacji, kiedy zrównałem się wzrostem z moim oprawcą i niemalże zabijałem go wzrokiem. Ktoś robił sobie ze mnie mało zabawne żarty; żarty, które nie śmieszyły mnie zupełnie. — Gdzie ta ukryta kamera? Hm? A może masz dla mnie jeszcze jakieś nowości? W końcu co to za sensacja dowiedzieć się o rzekomym morderstwie rodziców i jeszcze zgwałceniu mojej przyjaciółki.
 — Twierdziłeś, że nią była — przerwał mi ostentacyjnie unosząc brew.
 — W dupie mam to co mówiłem — zbliżyłem się do niego jeszcze bardziej, śmiało wytykając go swoim palcem wskazującym. — W dupie mam to co ci zrobiłem, że doprowadzasz mnie do takiego obłędu i w dupie mam to co za chwile mi powiesz. — Wycofałem się, aby ściągnąć z wieszaka swoją marynarkę. — Wychodzę.
 — Nie skończyłem.
 — Ale ja tak. — I aby nadać temu zakończeniu głębszej nuty, pożegnalnie trzasnąłem za sobą drzwiami.


To był już chyba trzeci papieros, którego odpalałem wracając z komisariatu do domu. Sam nie wiem kogo chciałem w tamtym momencie zabić w pierwszej kolejności: Kakashiego, za to, że w tak nagły i bezuczuciowy sposób przekazał mi przerażające informacje dotyczące Haruno i jak się domyślałem życia małej Ayi. Czy może Naruto, który z pewnością znał całą prawdę od podstaw, i mimo zapewnień o naszej jakże głębokiej przyjaźni nie wyjawił mi choćby strzępka tajemnicy. Zostawała jeszcze pokrzywdzona Sakura, której te wspomnienia mogły nie chcieć wymknąć się z czarnej, zapomnianej otchłani na dnie podświadomości. Ona mogła zginąć jako ostatnia z wymienionych osób, ale ze względu na naszą długoletnią znajomość i ukrywanie czegoś o tak wysokiej randze, nie mogła ominąć ją zasłużona kara. Powinna cierpieć. Tak samo jak ja kilkadziesiąt minut temu, kiedy nie miałem najmniejszego pojęcia co ze sobą zrobić i jak się zachować. Dopiero niedaleko domu otrząsnąłem się z tej chorej historii i doznałem oświecenia na myśl o Hatake, którego zostawiłem na pastwę losu, pewny konsekwencji.
Zatrzymałem się przed bramką, aby w spokoju dopalić papierosa i ochłonąć na dobre. To był taki kulminacyjny moment, w którym przypomniałem sobie o blondynie sterczącym na komendzie — w końcu kazałem mu na siebie zaczekać. O Itachim, który nie miał pojęcia o moich zeznaniach i w końcu o tym sukinsynie, który śmiał tknąć moją Sakurę.
Ta myśl nie przestawała wyżerać mnie od środka. Była jak pasożyt, żywiąca się mną z niebywałą szybkością i starannością godną chirurga. Krok po kroku obezwładniała moje ciało i umysł, aby zostawić po sobie jak największe znamię. O tym właśnie mówiła Haruno, kiedy wypomniała mi mój brak zainteresowania nią, odtrącenie i zapomnienie… Podczas gdy ona była na każde z moich zawołań, ja nie stawiłem się w najgorszym momencie jej zwykle szczęśliwego życia. Oboje cierpieliśmy równie tak samo, ale to mi wydawało się, że przeklęty los czyni mnie najnieszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.
Jestem potworem. Ta myśl pożarła mnie całego.

Dni mijały, pełne doby umykały gdzieś niedaleko mojego ciała, minuty wydawały się dość niewidoczne, ale i one pozostawały tak samo delikatne jak godziny, które duszy nie śmiały nawet tknąć. Znajdowałem się obok tego wszystkiego co miało miejsce w ciągu ostatniego tygodnia. Gdzieś z boku, jakby niewidzialny, nieuchwytny, zapomniany. Przez kogo? Może nawet i przez samego siebie, skoro nie potrafiłem zrobić niczego co podpowiadał mi rozum. Najpierw chciałem stać się tym samym pozbawionym empatii facetem, aby później przypomnieć sobie o sercu i krzywdzie. To zupełnie jakby postawić mnie bez Sakury, i Sakurę ze mną. Bez niej nie istniało żadne z moich uczuć. Bez niej nie mogło być tego wrażliwego Sasuke, który pragnął śmierci każdego kto przyczyniłby się do jej krzywdy. Bez niej nie oddychałem, nie mogłem się skupić, nie chciałem…
Wspominałem, że minęło już tyle dni? Tak? A każdy z osobna odpowiadał nowo poznanej kobiecie w tym samym barze, w którym raz na zawsze zapragnąłem zerwać z więzami jakie wiele lat temu połączyły mnie i Haruno. I to dzięki nim wciąż odnosiłem wrażenie, że stoję w miejscu, że nie robię tego czego ode mnie oczekują, że jestem na przekór… Sobie, Itachiemu i Naruto.
Tak, Naruto.
 — Długo masz jeszcze zamiar mnie olewać? — usłyszałem pytanie w tym samym momencie, w którym podświadomość kazała mi wrócić do rzeczywistości. — Kim ona była?
 — Ona?
 — Ta brunetka, która przed chwilą wychodziła z twojego domu?
 — Koleżanką — odpowiedziałem z najbardziej ironicznym uśmiechem na jaki było mnie stać po tak wyczerpującej nocy.
Mogłem powiedzieć mu całą prawdę i tym samym uwolnić się od kolejnych natrętnych pytań z jego strony, ale nie chciałem sprawiać mu tej satysfakcji. Tajemnice smakowały przecież tak rozkosznie. Napawałem się jego niewiedzą, domysłami, wyobraźnią. W tej pustej, ale niezwykle zawziętej głowie kłębiły się pokłady rozumu, którego niestety nie potrafił jeszcze wykorzystywać. Chciał dobrze — wiedziałem o tym — ale nie mogłem pozwolić sobie na błędy, na kolejne poszlaki, zobowiązania.
 — Sporo ich masz, nie zaprzeczę — rzucił, niedbale siadając na kanapie w moim salonie.
Chwała wszystkiemu co żyło, że Itachiego nie było w domu i nie suszył mi głowy tym, że ten człowiek w trybie natychmiastowym ma opuścić jego dom. W końcu budynek, w którym przyszło mi sypiać, jeść i załatwiać swoje potrzeby, po części należał także do mnie.
 — Ty za to masz najwyraźniej sporo wolnego czasu, skoro zawracasz mi ciągle głowę — oznajmiłem zaczepnie, tłumiąc gdzieś w sobie myśl podobną do myśli brata.
 — Martwiłem się o ciebie, od tygodnia nie dawałeś znaku życia.
No tak.
Zapomniałem, że przestałem odbierać od niego telefony po powrocie z komendy i że w sumie to olałem pozostałą część świata, na którą nie miałem już ochoty spoglądać. Ukradkiem docierałem do baru, upijałem się i zabierałem ze sobą coś na deser. Nawet jeżeli miałem okazję na kogoś się natknąć, kończyło się to zbyciem i odejściem. Po cóż mi przyjaciele?
Wzdrygnąłem się na te słowa.
 — Sakura też się martwiła.
Czy ja naprawdę prosiłem o tak wiele?
To była właściwa riposta na jego odpowiedź — Sakura. A raczej jej brak.
Chciałem się w końcu uwolnić od jej imienia, od tego co robiła, co myślała, gdzie była, z kim do jasnej cholery miała ochotę się pieprzyć.
 — Jak widzisz — obróciłem się ostentacyjnie wokół własnej osi — wszystko ze mną w porządku. — I okręciłem się w końcu w stronę barku, aby sięgnąć po coś co wyrzuci ją z moich myśli, co zakaże tym myślom błądzić w jej kierunku, zbliżać się do niej, zapragnąć jej na nowo…
Opanuj się, Sasuke. Jednym haustem wypiłem całą zawartość szklanki z whisky, którą ledwo co zdążyłem napełnić.
 — Komu chcesz zrobić na złość? Mnie? Sakurze? — Naruto zaczął swoje filozoficzne wywody, aby wzbudzić we mnie poczucie winy. Tylko, że moje sumienie było jak najbardziej czyste, nieużywane… — A może sobie? Tylko zastanawia mnie, do czego to doprowadzi.
 — Bezsensu…
 — Co dla ciebie niby jest bezsensu? — przerwał mi. — To, że wracasz po jedenastu latach, do swojej rodzinnej miejscowości, gdzie wychowałeś się, zaprzyjaźniłeś, zakochałeś — rozszerzyłem oczy słysząc tę wyliczankę, ale on nawet tego nie zauważył — i jak gdyby nic zapominasz o tym? Może i masz wszystko w dupie — to miasto, mnie, Shikamaru, te wszystkie puszczalskie szmaty — zatrzymał się na chwilę, uważnie obserwując wyraz mojej twarzy — ale co takiego zrobiła ci ona?
 — Okłamała mnie.
Powiedziałem to tak… Łatwo. Tak, to doskonałe określenie. Nie miałem żadnych oporów w szybkim wyrzuceniu z siebie prawdy. Jakbym zrzucał z siebie przeogromny ciężar i nagle stał się taki lekki, wolny i pusty.
 — Okłamała? — wstał z sofy i ruszył w moim kierunku. — To wszystko? Nienawidzisz jej, bo cię okłamała?
Miałem ochotę mu przywalić, za bagatelizowanie tak poważnej postawy, tak poważnego wykroczenia… i tego, że z taką szybkością stwierdził, że jej nienawidzę.
Nienawidziłem tego, że wciąż mnie przy sobie zatrzymywała. Że przyciągała mnie w ten dziwny, niewytłumaczalny sposób. Że działała na mnie tak wyraźnie, tak żywo, tak szybko… Że wszystko co pozostało jeszcze z dawnego Sasuke, wołała za nią, krzyczało o pomstę, o ratunek, o uczucie…
 — Nie zrozumiesz — wysyczałem przez zęby.
 — W takim razie mi wytłumacz! — krzyknął, a ja straciłem w jednej chwili całą pewność siebie. — Wytłumacz mi tę waszą chorą relację, w której to zawsze ona musi być pokrzywdzona.
 — Nie porównuj mnie do tego chorego sukinsyna, który śmiał ją… — zagalopowałem się. Wiedziałem, że się zdradziłem, że przekroczyłem pewną granicę, która była niewidzialna dla każdego mieszkańca tego miasta.
Uzumaki zmrużył oczy, a wszystkie słowa utknęły mu gdzieś w przełyku. Złość jaka rozżarzyła się w jego wnętrzu, nagle wygasła. Widziałem to w oczach, które nieustannie mnie lustrowały, od stóp do głowy.
 — Skąd ty…
 — Wiem — wszedłem mu w słowo, doskonale zdając sobie sprawę, że nie ma już odwrotu, że może w końcu uda mi się poznać prawdę. Dokładnie tę prawdę, którą chciałem wyprzeć, bo ona na nowo przybliży mnie do Haruno. Do mojego nemezis duszy. Nieustannego, wiecznego… — Liczę jednak, że zdradzisz mi szczegóły.
 — Zapomnij.
I jakby chciał dosadnie dać mi to do zrozumienia, zaczął kroczyć ku drzwiom.
 — Jeżeli ty mi nie opowiesz, zrobi to ona.
W taki oto sposób zarzucało się wędkę — powoli, z dystansu, z rozmachem. Najpierw trzeba zaczekać, sprawdzić czy wszystko jest takie jakie być powinno, następnie odszukać odpowiednie miejsce, o które można się zaczepić, od którego można zacząć, aby w końcu rzucić i czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Moja przynęta znajdowała się już pod wodą, a dokładniej w jego myślach, w jego sercu, które na samą myśl o kolejnym cierpieniu przyjaciółki — pękało na milion kawałków.
 — Nie ośmielisz się — powiedział, odwracając się do mnie przodem.
 — Nie będę musiał się starać. — Wzruszyłem ramionami, sięgając po kolejną szklankę alkoholu. — Dobrowolnie odda mi skrawek swoich wspomnień, na nowo rozdrapując ledwo co zagojone rany i przeżywając wszystko od początku.
 — Nie masz serca.
 — Bardzo możliwe.
 — Nawet dla niej? — zapytał, ale to pytanie nie należało do tych zwyczajnych, rzucanych na prawo i lewo. Ono miało charakter podchodu, zrzucenia maski, zdradzenia się.
 — Nawet dla niej.


Pomimo wysiłku i jadu jakiego wkładałem w każde wypowiedziane słowo, nie poznałem prawdy. Straciłem jednak człowieka, który jako jeden z niewielu pragnął mojego dobra. Kompana, który liczył na moje nawrócenie, na wkroczenie w nową przyszłość — bez złości i krzywd. Tylko, że ja już nie potrafiłem inaczej. Podświadomie izolowałem się od świata, w obawie, że ktoś na nowo sprawi, że przestanę wierzyć. Nie marzyłem o widowisku, gronie oddanych mi znajomych, czy kobiecie, której w niewyjaśniony sposób uda się mnie pokochać. Łaknąłem whisky, seksu i wolności. Tylko te trzy rzeczy dawały mi upragnioną błogość, z dala od niewypartej przeszłości i od kolejnych rozczarowań.
Nawet Itachi powoli stawał się dla mnie obcym człowiekiem. Wciąż osnuty był aurą sekretów, a żadne z jego wyjaśnień nie miało już sensu. W końcu, skoro ktoś chciał mnie zabić, czy też jego, to dlaczego nie zauważyłem jeszcze nic podejrzanego? Dlaczego nikt do mnie nie strzelał, nie próbował porwać, czy udusić? Miał do tego wiele okazji, w których upojony alkoholem zapominałem, że w ogóle istnieję. Odsłoniony na każde możliwe sposoby stawałem się żywą tarczą, do której wystarczyło tylko wycelować i pociągnąć za spust. Wszystko skończyłoby się tak samo szybko, jak się zaczęło.
Szok, niedowierzenie i w końcu akceptacja.
Kim stałem się w całej tej historii?
Odrażającym draniem; niszczącym, palącym, przynoszącym jedynie ból… Czy tak? Kto wie, czy jedna wcześniejsza sekunda nie mogła zadecydować o całej przyszłości? Jedna zmieniona decyzja? Jedno przemyślane zdanie? Jeden gest, słowo… Mogłem zrobić wiele. Wstać, kupić bukiet najładniejszych kwiatów w najlepszej kwiaciarni w mieście, butelkę słodkiego czerwonego wina, z rocznikiem godnym jej osoby, zapukać, wejść i przeprosić za to, że jestem. Nie za to kim, czym i jakim, lecz za to, że musiała mnie poznać. Jednak, ja tylko stałem, wpatrując się w okno jej mieszkania, z ledwo co odpalonym papierosem w dłoni i liczyłem przelatujące obok budynku ptaki. Ile minęło już czasu? Chyba straciłem rachubę gdzieś pomiędzy dziesiątymi minutami, a może to były już godziny? Czwarta i piąta? Siódma?
Nie ważne.
Już nic nie miało znaczenia.
Liczyłem się ja, kosz na śmieci i te cholerne ptaki, które starały się w jakiś sposób mnie zmylić.
Zaraz, który to już… Myśli wciąż krążyły wokół tych chorych liczb, które powoli przejmują władzę nad naszym życiem, lecz serce jak gdyby nic postanowiło wykonywać zupełnie inną czynność, kiedy powiewające we wszystkie strony różowe włosy pojawiły się na horyzoncie. Nogi same wyrwały się do biegu, dłoń pozbyła się zbędnego przedmiotu, a usta wykrzywiły w nieznośnym dla mnie uśmiechu. Gdzie podziewa się mój mózg? Lecz zanim zdążyła dotrzeć do niego moja prośba, poczułem zapach lawendy i truskawek.
 — Sasuke?
Zauważyła mnie.
 — Co ty tutaj robisz?
Dopiero teraz odzyskałem kontrolę nad swoimi nogami, które tym razem marzyły tylko o ucieczce. Nie one. Ja tego pragnąłem. Chciałem odpalić kolejnego papierosa, przeklinając siebie, że nie skończyłem poprzedniego i stać dalej obok kosza na śmieci, z którego wydzielał się ten nieprzyjemny zapach, w ogóle nie przypominający truskawki ani lawendy.
 — Sasuke?
 — Nie masz ochoty na spacer? — zapytałem, ale sam nie wierzyłem, że to zdanie wyszło z moich ust. Byłem pełen sprzeczności, niewytłumaczalnych myśli i uczuć, które wzajemnie się przekrzykiwały i walczyły o to, kto okaże się lepszy.
 — Właśnie wybierałam się z Ayą do parku, możesz iść z nami — odpowiedziała tak spokojnie, jakby od samego początku spodziewała się, że nie spędzi tego popołudnia samotnie. Czy wiedziała, że ją obserwuję? Że czekam na to spotkanie, na to, aby ją ujrzeć, dotknąć, zapragnąć bardziej niż kilka sekund temu? Czy wiedziała? — Co Ty na to, Sasuke?
 — Chętnie.
Uśmiechnęła się, chwytając rączkę małej dziewczynki, której wcześniej nie udało mi się zauważyć. Ona również nie zaszczyciła mnie żadnym spojrzeniem, jakby nie akceptowała mojej obecności, jakby stwarzała dla niej zagrożenie. Dla niej i jej matki.
Z perspektywy czasu wierzę, że miała rację i gdyby nie ograniczający jej wiek, w którym w końcu miałaby coś do powiedzenia, na pewno dalsza część dnia potoczyłaby się inaczej. Jednakże nie miała prawa nic powiedzieć, zaprzeczyć i przede wszystkim unieszczęśliwić swojej rodzicielki. Komuż innemu miałaby sprawić radość, jak nie jedynej osobie, którą kochała?
Kiedy przemierzaliśmy odległość dzieląca nas od celu zastanawiałem się czy wie. Czy malutka, bezbronna Aya zdaje sobie sprawę z tego w jaki sposób została poczęta i jaką krzywdę wyrządzili jej mamie? Z tego co udało mi się wywnioskować z rozmowy z Naruto miała dziesięć lat, a więc ta potworna sytuacja musiała wydarzyć się tuż po moim wyjeździe. Dlaczego to okrutne nieszczęście musiało spotkać jedyną dobrą osobę na tym świecie? Jedyną, która była wtedy prawdziwa, która nikomu nie zagrażała…
Nikomu prócz Itachiemu. Niesforna myśl przemknęła po mojej głowie, ale natychmiast się jej pozbyłem odcinając się od tych nieludzkich wspomnień.
 — Widziałaś się może ostatnio z Naruto? — wyrzuciłem, gdy znaleźliśmy się na miejscu, a dziewczynka zniknęła na jednej z oddalonych o kilka metrów huśtawek. Zapytałem ją o to chcąc wybadać grunt pod swoimi stopami. Kto wie, czy ten nieznośny blondyn nie zdążył jej czasem uprzedzić o tej rozmowie, a może napomknął coś na temat odwiedzających mnie kobiet i mojego lekkomyślnego podejścia do życia. To mogłoby przekreślić moje szanse na poznanie prawdy, a tego bym sobie nie wybaczył.
Spojrzała na mnie, przymrużając delikatnie oczy, co wydało mi się ciemnym, głoszącym porażkę znakiem, ale po sekundzie na jej twarzy na nowo zakwitł uśmiech, a zielone oczy ponownie rozbłysły radosnym blaskiem.
 — Wpadł do mnie kilka dni temu, zadając to samo pytanie — wyszczerzyła się bardziej, pokazując szereg białych i prostych zębów, o które od zawsze dbała. — To jakaś zabawa, czy nieformalny układ? — Pokiwałem przecząco głową, zarażając się tym samym jej uśmiechem. — W każdym razie, nie chcę brać w tym udziału. Mam wystarczająco dużo rzeczy na głowie, a bycie pośredniczką to już przesada. — Rozłożyła się wygodnie na ławce, opierając łokcie na kolanach i pozwalając rękom spokojnie zwisać pomiędzy rozłożonymi nogami. Ta postawa nijak miała się do typowo kobiecej, ale Sakura od zawsze była inna. Z dala od popularności, widowiska, bycia w centrum uwagi. Nie przypominam sobie by kiedykolwiek wspominała o jakimś chłopaku, który stał się jej obiektem westchnień, o koleżance, która namówiła ją na używanie czerwonej pomadki do ust, czy wydłużającego rzęsy tuszu — cokolwiek to znaczy i jaki miałoby efekt.
Taka była moja Sakura i cieszyło mnie, że choć ta część nie umarła z biegiem lat.
 — Nic z tych rzeczy — odpowiedziałem. — Kierowała mną czysta ciekawość i oficjalna grzeczność.
 — Nic się nie zmieniłeś. — Nie spuszczała ze mnie swojego wzroku, uważnie obserwując każdy z moich gestów i zmian w mimice twarzy. — Wciąż arogancki i zuchwały.
 — Myślałem, że wspominasz mnie trochę cieplej — mrugnąłem porozumiewawczo, a na jej twarzy wykwitł soczysty rumieniec. Nie odwróciła jednak wzroku, co świadczyło o jej odwadze. Cholernej odwadze, która tym razem to mnie wprowadziła w zakłopotanie. — Tylko ciebie nie udało mi się wymazać ze wspomnień z tym miastem. — Sam nie wiem dlaczego to powiedziałem, ale w chwili kiedy wypowiedziałem ostatnie słowo całe męstwo gdzieś ze mnie wyparowało, a jej miejsce zastąpił wstyd i upokorzenie.
Z jakiego powodu? Z czyjego powodu?
Uczuć, czy Sakury?
 — Rozumiem, że to komplement — zaznaczyła, ale mnie nie udało się już odpowiedzieć.
Chciałem w jakiś sposób nakierować tę rozmowę, tak aby sprawić jej jak najmniej bólu. Tak, aby po powrocie do domu nie wypłakiwała się w poduszkę, a malutka Aya nie znienawidziła mnie jeszcze bardziej. Świat, w którym przyszło mi istnieć wypełniony był moimi wrogami, nie przyjaciółmi. Potrzebowałem w nim choćby jednej osoby, która sprawiłaby, że uśmiechnę się tak jak w tamtym momencie i zapomnę, że jestem gościem, cholernym dłużnikiem i w końcu nadejdzie mój czas, aby odejść, aby wszystko zwrócić — nie mając tak naprawdę już zupełnie nic, prócz przeszłości.
Moja przeszłość nie należała do najlepszych.
 — Chciałbyś porozmawiać o ostatnim wydarzeniu?
Nie patrzyła na mnie, lecz na swoją córkę zbiegającą z huśtawki i zajmującą miejsce obok jakiegoś chłopca na okrągłej karuzeli. To pytanie musiało dręczyć ją już od dawna — jej dłonie zaciśnięte były w pięści, a stopy wciąż podskakiwały w miejscu. Można było czytać z niej jak z otwartej księgi, podczas gdy mnie ta sytuacja wręcz bawiła. Seks z nią wydawał się tylko kolejną przygodą, rozdziałem w mojej długiej historii spisywanej pocałunkami i pieszczotami, podczas gdy dla niej mogło oznaczać coś zupełnie przeciwnego — filar, początek, nadzieję. Żadnej z tych rzeczy nie miałem jej do zaoferowania.
 — Płakałaś? — To pytanie także należało do tych, które bardziej się oznajmia niż chce coś więcej dowiedzieć. Pomimo sprzecznych relacji jakie wytworzyły się pomiędzy mną, a Haruno, nie mogłem wymazać ze swojej pamięci jej krzyków i łez, które w dziwny i niewytłumaczalny sposób poruszyły moje serce.
 — Nie panuję nad tym — oznajmiła dalej przypatrując się poczynaniom córki — siła koszmarów jest ode mnie silniejsza.
 — Koszmarów, czy wspomnień? — Zwróciłem na siebie jej uwagę, dając tym pytaniem do zrozumienia, że wiem. Że nie musi już przede mną ukrywać prawdy i że w tamtej chwili jestem tylko po to, aby jej wysłuchać, abym mógł nadrobić te lata cierpienia, w których nie było mnie przy niej.
 — Nie ma dla mnie różnicy, czy dzieje się to w śnie, czy na jawie — mówiła to z przeraźliwie wyczuwalnym smutkiem i przerażeniem, a kryształowe łzy jakby bez wyrażenia przez nią zgody wolno spływały po obu policzkach — za każdym razem jest tym samym piekłem.
Oboje znajdowaliśmy się na tej samej ścieżce, zupełnie jak te kilkanaście lat wcześniej. Nie istniał już ten świat pełen zła i ludzi równie złych, ta przeszłość, w której zaznała tej męczarni i teraźniejszości pełnej niedomówień i kłamstw. Staliśmy tam ramie w ramie, gdzie nie było litości, a współczucie, gdzie brak było łez, a ich miejsce zajmowały słowa. Jednak nie te puste, bez życia, a te pełne uczuć i wsparcia, którym chciałem ją obdarować. Choćby i ostatni raz.
 — Znowu cię skrzywdziłem? — Zadałem to pytanie tylko dlatego, że byłem pewien, że zaprzeczy. Że tak jak zawsze stanie w mojej obronie jak najdzielniejszy mąż i oczyści mnie z wszelkich zarzutów.
Usłyszałem jednak cichy chichot, przy którym schowała swoją twarz w burzy różowych włosów.
 — Ty naprawdę nic się nie zmieniłeś — mamrotała pomiędzy kolejnymi wdechami, nie mogąc złapać powietrza w tym spazmatycznym śmiechu — wciąż ślepy i głupiutki.
 — Nie rozumiem. — Zmrużyłem oczy, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia.
 — Wcale mnie to nie dziwi — stwierdziła, ocierając łzy — sam nie byłem pewien czy były to jeszcze te wywołane smutkiem, czy radością. — Nigdy nie zauważyłeś tego co do ciebie czuję.
 — Czujesz?
Chyba rzeczywiście byłem głupi.
Zadawałem najgłupsze pytania na świecie.
 — Kochałam cię, Sasuke — podzieliła się ze mną — zawsze cię kochałam. Jak jakaś chora wariatka. — Pokręciła głową na prawo i lewo. — Myślałam, że w końcu dorośniesz, że i ty coś do mnie poczujesz, że mnie zauważysz…
 — Nie wiedziałem…
Idiota. Wiedziałeś.
 — Ten pocałunek, to było jak spełnienie najskrytszych marzeń. — Nie słuchała mnie, ale dalej kontynuowała swoje wyznania. — Jakby już nigdy nie miało spotkać mnie nic złego. — W końcu spojrzała na mnie, a jej oczy ponownie posmutniały. — Byłam pewna, że zostaniesz, że nie odejdziesz, że nie zostawisz mnie samej — przerwała tylko na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza — z tą koszmarnie ciężką miłością, którą musiałam dźwigać zupełnie sama, bez twojej pomocy. Pomyliłam się.
 — Decyzja nie należała do mnie.
 — Właśnie, że należała! — krzyknęła podnosząc się z miejsca i stając krok dalej, tyłem do mnie. — Tylko ty mogłeś ją zmienić, mogłeś postąpić inaczej, zostać ze mną. Może wtedy nie wydarzyłoby się nic złego, mogłabym żyć normalnie, szczęśliwie, nie budząc się co noc zalana potem. — Westchnęła głośno, odwracając się do mnie przodem. — Jednak wtedy nie byłabym najszczęśliwszą matką na ziemi. Co w tym wszystkim jest sprawiedliwe, Sasuke?
Nie odpowiedziałem.
Nawet nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć w takiej sytuacji. Czy coś co byłoby w stanie ją pocieszyć, czy raczej coś co wyglądałoby jak rada, przestroga, chęć wyciągnięcia pomocnej ręki?
Nie odpowiedziałem.
A ona tylko przeszywała mnie swoim pogrążonym w żałobie wzrokiem, w którym widziałem tylko chęć śmierci. Najbardziej chciała umrzeć i uwolnić się od tych więzów krępujących całe jej ciało. Żyła w klatce, na granicy szczęścia i smutku. Walczyła pomiędzy największym z pragnień, a zwykłym obowiązkiem jakim była matczyna miłość. Z nienawiści i zbrodni, zrodziło się nowe życie, które niczemu nie było winne, a które potrzebowało tego samego ratunku.
 — Kocham ją jak nikogo innego — odwróciła się w kierunku karuzeli, na której w najlepsze bawiła się Aya — i nie wyobrażam sobie tych ostatnich lat bez jej obecności, ale nigdy nie zapomnę dlaczego tu jest. Nigdy nie wymarzę z pamięci tamtego dnia, w którym ktoś zażyczył sobie jej pobytu w moim życiu. — Słyszałem jak jej głos drży, a nos nieustannie walczy z kolejną dawką szlochu. — Te czarne włosy wywołują u mnie odrazę, dlaczego nie mogły być w kolorze moich? Albo ten ponury wyraz twarzy, rzadko pojawiający się uśmiech, skrytość… Gdyby nie jej oczy, nie wiem czy byłabym w stanie ją zaakceptować. — Z powrotem usiadła na ławeczkę, tym razem o wiele bliżej mnie niż wcześniej. — To taki czynnik, który pozwala mi czuć, że ona też jest moja, że nie należy tylko do niego…
 — Jesteś silniejsza niż myślałem.
Prychnęła, zakładając za ucho kosmyk włosów. Dzięki temu mogłem zauważyć jej ironiczny uśmiech i to jak walczy z samą sobą, aby nie poddać się zupełnie, aby wyjść z tego boju w całości i być silniejszą przy następnym starciu.
 — Tylko ci się wydaje. — Nie śmiałem przerwać tej ciszy, która zapadła między nami. Tej która zapanowała wokół nas — kiedy silniki samochodów straciły na swojej mocy, ptakom odebrano głos, a wiatr przestał się bawić gałęziami drzew. Ta chwila należała do tych, w których jedna osoba czuje wszystko to, co szarga tą drugą. Odczuwałem to ze zdwojoną siłą — żal, upokorzenie i bezsilność na wszystko co ją spotkało. Została postawiona w sytuacji bez wyjścia, bez drogi ucieczki, choćby tej ewakuacyjnej. Musiała wziąć się w garść nie dlatego, że pogodziła się z tym zajściem, ale dla tej jedynej osoby, która nie była niczemu winna. — Spójrz na nas, Sasuke — zaczęła na nowo — oboje mamy po dwadzieścia osiem lat, jesteś sam i czujesz się z tym wygodnie, mieszkasz z bratem, ja jestem beznadziejnie zakochana, mam córkę. Jedyne co nas łączy to brak rodziców i przeszłość. Gdybym naprawdę była silna nie wpuściłabym cię tamtej nocy, nie pozwoliłabym ci burzyć tego muru, który udało mi się zbudować w ciągu jedenastu lat. — Zaśmiała się, a ja zacząłem zastanawiać się co wywołuje ten odruch; ja, czy może ona sama chce w ten sposób zatuszować swoją paplaninę, pozbyć się poczucia winy, że zdradza się na każdym kroku? — Wiesz, że gdyby nie tamta noc, byłbyś moim pierwszym mężczyzną w życiu?
Popatrzyłem na nią jak na wariatkę i nie wiedzieć czemu w głowie liczyłem ile kobiet udało mi się wpuścić do swojego życia. Kolejne twarze doprowadzały mnie do obłędu, a liczby po raz wtóry tego dnia zaczęły decydować o mnie samym i o tym co wydarzy się później. Z każdym kolejnym wspomnianym pocałunkiem traciłem rachubę, a każde pijaństwo niszczyło cały słupek obliczeń.
 — Zawsze o tym marzyłam — przerwała moje dodawanie i odejmowanie, mnożenie i dzielenie każdej z kobiet, czy była wtedy jedna, czy może cztery w jedną noc. Nie pamiętałem już żadnych ust, dlaczego? — Zawsze chciałam być tylko twoja, tylko dla ciebie. Teraz kiedy jesteśmy dorośli nie mam już nic do stracenia, aby wyznać ci całą prawdę.
Chciałem w jakiś sposób przerwać ten dziwaczny monolog, w którym nas uwięziła, ale nie byłem w stanie sprawić jej kolejnego bólu. To była taka chwila, w której musiała wyrzucić z siebie wszystkie tajemnice skrywane w sercu. Kiedy potrzebowała dać upust swoim emocjom, przed którymi się powstrzymywała i do których nie miała okazji.
 — Zrobiłabym dla ciebie wszystko.
Musiałem to jakoś zakończyć — tę dwuznaczną sytuację, w której tak naprawdę nic nie było do końca wyjaśnione, a niedopowiedzenia niczym ćmy wokół światła krążyły nad naszymi głowami.
 — Nie dawaj mi tego, czego tak bardzo pragnę — przerwałem i ująłem jej dłoń w swoje, przez co chciałem dodać jej trochę otuchy — a czego ja nie mogę ci dać.
Nie mogłem jej okłamywać, trzymać w dalszej niepewności i pozwolić jej żyć przez kolejne lata ze złudną nadzieją, że znowu wrócę i że znów pojawi się szansa na niemożliwe.
 — Pozwól mi spróbować, obiecuję, że…
 — Mamo!
Pomimo całego świństwa, jakie przydarzyło się w moim dzieciństwie, istniała gdzieś jakaś tajemnicza siła, która ratowała mnie z podobnych opresji. Ktoś lub coś czuwało nade mną, a może i nad tą druga osobą, aby nie popełniła największego błędu w swoim życiu.
Nie mogę zaprzeczyć, że nie łaknąłem niczego innego jak tylko kolejnej nocy przy różowowłosej piękności, ale ze względu na jej status w moim sercu, nie mogłem pozwolić na wyrządzenie jej krzywd. I tak doznała ich wystarczająco wiele, jak na tak krótką egzystencję.
 — Mamo! — Malutka Aya biegła w naszą stronę, co chwilę potykając się o wystające korzenie drzew. — Mamo! Chodźmy już do domu — wydukała, doskakując do rodzicielki i tuląc ją w swoich drobniutkich ramionach.
Po raz pierwszy mogłem przyjrzeć jej się uważniej i zauważyć szczegóły, o których wspominała Haruno. Kruczoczarne włosy dziewczynki nijak miały się do żywego różu włosów jej matki. Jednak tak jak wspominała Sakura, oczy bez wątpienia świadczyły o ich pokrewieństwie. Soczysta zieleń tęczówek rozgrzewała moje serce, nadawała mu dziwnie przyjemnego rytmu, przez co naszła mnie ochoty na przytulenie tej niewinnej istotki, która w tamtym momencie również lustrowała moją twarz. Nie zaszczyciła mnie uśmiechem, ani przelotną iskierką życzliwości. Czułem jakby nie patrzyła na mnie, a przeze mnie. Do środka, w głąb mojego jestestwa, mojej zszarganej i nieczystej duszy, która powinna znajdować się jak najdalej od jej matki. Haruno miała rację — Aya pełna była tajemnic, nieodkrytych lądów, wysp jej humorów i myśli. Całkowite przeciwieństwo przyjaciółki, jaką znałem.
 — Już idziemy kochanie. — Objęła ją jeszcze mocniej, szczelnie zamykając w swoich ramionach i wraz z nią uniosła się do góry. — Idziesz z nami? — zwróciła się do mnie, ale ja nie byłem w stanie nawet na nią spojrzeć, gdzieś głęboko we mnie zostało zasiane ziarno niepewności i wewnętrzny strach sparaliżował każdą z kończyn.
 — Zostanę jeszcze.
 — Pamiętaj o tym co ci powiedziałam — ucichła, przerzucając Ayę na jeden bok — wszystko.
Pokiwałem głową, ale nie słyszałem już jej oddalających się kroków, ani rozmowy z małą czarnowłosą dziewczynką, która stała się jedynym obiektem moich myśli. To nieznane mi uczucie, kiedy zapragnąłem bliskości tej małej osóbki i dziwne wrażenie, że znam ją o wiele lepiej niż mi się wydawało, sprawiło, że w mojej głowie pojawiło się kolejne — drażniące, kłujące, swędzące  mnie — pytanie.
Kim jesteś, Ayo?


Nie byłem pewien co ze sobą zrobić, które z wyjść było najbardziej odpowiednie, i które z nich pociągnęłoby jak najmniej odpowiedzialności. Sakura miała rację — jako dwudziestoośmioletni facet, posiadałem jedynie samotność i brata. Te dwa wymienione składniki przeczyły sobie wzajemnie, ale w żaden sposób nie można byłoby ich połączyć. Itachi wciąż pozostawał w moich myślach, bez przerwy na tej samej pozycji, ale jej filary stopniowo ulegały zniszczeniu. Każde kolejne kłamstwo, którym mnie karmił decydowało o nowym odłamku niknącym gdzieś w czeluściach zapomnienia.
Tak, dokładnie.
Zapomnienie odpowiadało najlepszej ucieczce. Tylko w jaki sposób zapomnieć najlepiej? O nim, sekretach, o sobie? Gdzie odnaleźć upragniony raj, w którym już nikt nie będzie w stanie mi zagrozić? Gdzie przestanę istnieć; ja, dusza i serce? Zastanawiałem się gdzie jestem w tej chwili… Skoro nie chciałem być teraz i również nie odpowiadało mi tutaj, to czy to miejsce, w którym mógłbym się znaleźć — w którym marzyłem by się znaleźć — istniało gdziekolwiek?
Zrób to, Sasuke. Podpowiedziałem samemu sobie i zrobiłem to. Zadzwoniłem na ten cholerny dzwonek pod numerem sześćdziesiąt dwa, o pieprzonej dwudziestej trzeciej, kiedy połowa miasta już dawno pogasiła swoje światła i zasnęła. I ja chciałem tej nocy zasnąć, z dala od ponurych zmor, nocnych marek i pałętających się po kątach duchów przeszłości. Pragnąłem zamknąć oczy i odpłynąć tam, gdzie nikt nie narzuci mi mojego chcę, lubię i nienawidzę, toleruję i nie znoszę. Za dnia smutek koił moją codzienność, w której utknąłem. Jednakże tej nocy przyjemnie byłoby znaleźć się z dala od muszę — czuć na karku świeży powiew odczuć, napawać się łaknieniami, oddalić od siebie obowiązki… odpowiedzialność.
 — Sasuke?
Mógłbym rozpocząć wszystko tak jak ostatnim razem — najzwyczajniej w świecie wzbudzić w niej poczucie winy, a następnie wykorzystać w najwygodniejszy sposób. Jednak tym razem widziałem ją w innych kolorach. Nie była tą niewinną i kruchą Sakurą, lecz skrzywdzoną i walczącą kobietą, dzięki której czułem, że nigdy nie jest za późno, aby coś zmienić. Wszystko co teraz kłębiło się w jej głowie, nawet w drobnych szczegółach nie odbiegało od mojego imienia. Miała je wypisane na twarzy, na ustach i ciele, które pragnęło mnie uszczęśliwić — zrobić dla mnie wszystko, bylebym został, bylebym już nigdy więcej jej nie opuścił.
Kim jesteś, Sakuro? Skoro potrafisz tak długo mnie zatrzymać…
 — Nie mogłem być dzisiaj sam — wyszeptałem tak, aby usłyszała to tylko nasza dwójka. Wiem, że nikogo nie było wtedy na klatce schodowej, ale prześladowało mnie dziwne przeczucie, że ktoś może jeszcze zburzyć mój idealny plan — plan odnalezienia właściwej ścieżki. — Nie mogłem błądzić w nieskończoność, Sakuro.
 — Sasuke — usłyszałem i zrozumiałem, że jeszcze nikt z takim oddaniem nie wypowiadał mojego imienia. Jakby było dla niej świętością godną czci i uwielbienia, które kryło się w jej oczach.
Kochała mnie — nieprzerwanie, bezinteresownie, na zawsze.
Mnie — plugawego drania, który tylko chciał ją wykorzystać. Wykorzystać, aby poczuć tę wolność, tę swobodę, tę nicość…
 — Sasuke — powiedziała to jeszcze raz, chwytając moją rękę i ciągnąc w głąb mieszkania.
Nie istniało już takie pojęcie jak odwrót. Nie było planu ucieczki, schematu walki. W mojej krwi nie znajdowała się choćby kropla alkoholu, więc i coś takiego jak usprawiedliwienie czy wymówka nie wchodziło w grę.
Delikatnie ułożyłem swoją dłoń na jej zaczerwienionym policzku, które mogłem ujrzeć jedynie dzięki małej palącej się lampce w przedpokoju. Poczułem żar jaki obezwładnił jej ciało, kiedy znów znajdowaliśmy się tak blisko siebie, zapatrzeni, rozmarzeni. Chciałem w końcu poczuć smak jej ust, ale tym razem to ona musiała wykonać pierwszy krok, abym rankiem nie czuł się winny, aby nie zżerało mnie sumienie. I jakby zgadzając się na moje prośby, aby grzechy zostały podzielone między naszą dwójką, a w najlepszym wypadku zebrane tylko przez Haruno, wtuliła swoją twarz mocniej, drażniąc przy tym moją skórę; wywołując na niej dreszcze, pozbawiając jej kontroli. Wciąż patrzyła na mnie, jakby chciała zatrzymać tę chwilę na dłużej — kiedy nie tylko jej pożądam, ale i podziwiam, nasycam się nią, zapamiętuję. Badałem każdy skrawek jej portretu — nie do końca widoczne w ciemnościach pieprzyki, kontury malinowych warg; lekko rozchylonych, nakreślone kości policzkowe, soczysty rumieniec i ten ostatni element, który doprowadzał mnie do swoistej gorączki. Te oczy pełne radości, odrodzenia, harmonii sprawiały, że świat wokół żył. Żył tylko dzięki tej parze zielonych tęczówek, zwiastujących wyciszenie, którego szczególnie brakuje w tym zabieganym życiu.
 — Kim jesteś, Sakuro? — zapytałem na głos, ale był to odruch nieplanowany, którego za wszelką cenę chciałem uniknąć. Jeżeli poznam prawdę, możliwe, że już nigdy się od niej nie uwolnię, że zostanę tu na zawsze — w tym ładzie i porządku, zgodności i jedności, a ja przecież byłem tylko zuchwałym i aroganckim gburem, któremu nie pisana była miłość, który nie potrzebował jej zupełnie.
Jednakże zapytałem. A ona słyszała to dokładnie; ten ukryty kontekst pomiędzy każdym z osobna słowem, to nieme błaganie o litość, o zbawienie nad moim jestestwem, o przynależność, ratunek przed nią, jej miłością i oddaniem.
 — Jedyną osobą, która cię nie skrzywdzi — odpowiedziała, zarzucając na mnie swoje sidła. Nie marnowała okazji, których było tak niewiele, nie traciła czasu, nie chciała pozwolić mi odejść. A przecież tylko o to ją prosiłem; aby nie wpuszczała mnie do środka — do swojego życia.
 — Nie powinnaś — zaprzeczyłem jej domysłom, zaprzeczyłem choć byłem coraz bliższy agonii, którą mi zapewniała, z każdą sekundą pragnąłem jej bardziej, a każda z tych sekund oddalała ją od właściwej drogi. — Zabłądzisz.
 — Dopiero teraz odnajduję swoje miejsce, najdroższy.
Tyle wystarczyło, abym do końca stracił nad sobą kontrolę i zapomniał o tym, że to ja czekam na jakiś znak. Wykonałem początkowy krok, zachłannie wpijając się w jej cudowne wargi i smakując ją na nowo, tak jakbym robił to po raz pierwszy w życiu i dopiero poznawał jej zapach, jedwab skóry… Poczułem się tak jak wtedy; jakbym oddał jej wszystko to, z czym musiałem zmagać się samotnie — tę niepewność, zagubienie, indywidualność. Obnażyłem się przed nią dokładnie tak samo, tylko po to aby zrzucić ten niewyobrażalny ciężar ostatnich dni, te kolejne ujawnione tajemnice i żal jaki sam do siebie miałem.
Najdelikatniej jak potrafiłem, chwyciłem ją w swoje ramiona i bez otwarcia oczu zaniosłem do jej sypialni. Nie przerywałem pieszczoty sprawiającej mi tak ogromną rozkosz. W tamtej chwili mógłbym jedynie ją całować, a każdy z innych gestów nie miałby tak wyraźnego przekazu. Wbrew mojej woli, te drobne i niezauważalne zwykle szczegóły stawały się moim uzależnieniem. Tylko ona była w stanie mnie uleczyć, jako jedyne antidotum, przy którym cały ten plastikowy świat wypełniony materialistami odchodził w zapomnienie. W moją prywatną sferę do której wypierałem wszystko to, co przeszkadzało mi najbardziej. Sakura również powinna się tam znajdować, w jej najgłębszych czeluściach, aby nigdy nie ujrzeć dziennego światła. Jednakże łączyło nas coś, co już po kres dni naznaczyło moją duszę — tę samą, którą chciałem zniszczyć, wyrwać, porzucić, a ona wciąż stara się ją uratować.
Powoli zsuwałem z niej cieniutką, bawełnianą koszulę nocną, pod którą tak samo jak ostatniej nocy nie miała nic na sobie. Ona nie chcąc pozostać dłużną podjęła się tej samej czynności, jednak o wiele wolniej niż kiedy robiła to za pierwszym razem. Nie wiem kto nauczył ją wyprowadzać mnie z równowagi, ale była w tym niemalże mistrzynią.
Gdzieś w tej euforii zapomniałem, że nie powinienem, że krzywdzę ją, upokarzam, pozbawiam szansy, ale nie potrafiłem już przestać. Niewyobrażalna błogość przejęła kontrolę nad moim ciałem i mózgiem, a one domagały się tylko więcej i więcej, byleby ona tylko nie przestawała. Byleby całowała mnie z tą samą pasją, z tą samą zachłannością, a jej dłonie wciąż błądziły między moimi obojczykami, co chwila pozostawiając tam nowe bruzdy. Dlaczego nie mogłaby być tylko jednorazową przygodą w barze? Dlaczego musiała być wścibską Sakurą, wierną towarzyszką i po wieki oddaną mi kobietą?
Dlaczego jej piersi tak idealnie układały się w moich rękach, a usta zgrywały się w tym namiętnym tańcu? Dlaczego łaskotała mnie swoimi włosami, rzęsami? W czym była lepsza od każdej poprzedniej i co mogła zaoferować mi więcej?
Zamiast jednak zadawać te beznadziejne pytania, powinienem był skupić się na tym, że czas na zastanowienie już dawno przeminął, a ja poruszam się w niej jakby ktoś nadał mi powolny rytm pełen romantyzmu i żarliwości. Współgraliśmy niczym idealnie dobrani kochankowie, ukrywający się pod osłoną nocy, gdzie uśpiony świat zapomina o ich istnieniu.
Znów byłem nikim.
I w niczym się znajdowałem.
Haruno stałą się ostoją, której poszukiwałem. Ochroną i zbawieniem.
Najbardziej potrzebowałem swojego największego wroga. 


~*~


Od autorki: Tym razem trwało to o wiele krócej! :)
Szczerze powiedziawszy ten rozdział pisało mi się zbyt łatwo, chociaż co chwilę pojawiają się w mojej głowie nowe pomysły, nowe szczegóły, nowe zakończenia. Gdzieś po cichu liczę na coś bardziej kreatywnego niż roi się w tej chwili, ale w końcu trzeba od siebie zawsze wymagać niemożliwego. Inaczej nigdy nie spełnialibyśmy marzeń. 
Chciałam podziękować, że jeszcze ktoś tu został i ktoś to czyta... To miłe. Gdzieś tam na facebooku pojawił się fanpage, ale nie wydaje mi się  żeby był potrzebny czy coś w tym stylu. 
Były święta i już świąt nie ma - czekamy na następne. Jednak chcę życzyć wszystkim dobrego roku, pełnego kreatywności, twórczego działania i pełnej aktywności w swoich zainteresowaniach.
Pozdrawiam wszystkich ciepło.

Do następnego!

6 komentarzy:

  1. Zabierałam się za czytanie tego bloga naprawdę wiele razy. I naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego zostałam na dłużej dopiero teraz. Nie mam pojęcia. Jestem jednak pewna jednego - to opowiadanie jest wspaniałe! Twoje przedstawienie postaci Sasuke w wielu aspektach tyczy się jego postawy z mangi, a za to duży, bardzo duży plusik. Przede wszystkim, opowiadanie czyta się lekko, co najważniejsze. Słownictwo niebanalne, a jednak przyjemne i spójne. Cieplutko ściskam i obiecuję, że będę wpadać już regularnie.
    Pozdrawiam i jednocześnie zapraszam także do siebie. A jeśli jeszcze o tym nie wspomniałam: weny. Życzę dużo weny:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze się, że udało znaleźć Ci się czas i w dodatku choć trochę Ci się spodobało. ;)
      Mnie samej ciężko się to czyta, wciąż widzę błędy i w kółko chciałabym coś poprawiać. :P
      Pozdrawiam ciepło! ;))

      Usuń
  2. Anja, jak ja uwielbiam Twoje opisy przeżyć wewnętrznych, to sobie nawet nie wyobrażasz. Piszę ten komentarz w biegu, bo zaraz się pakuję i lecę do dentystki, ale chcę, żebyś wiedziała, że nadrobiłam rozdział.
    To przesłuchanie Kakashiego było naprawdę epicko przemyślane, a wieść o gwałcie cholernie mnie zaskoczyła.
    Rozmowa z Sakurą w parku bardzo mnie urzekła, a szczególnie jej słowa na temat córeczki. Nigdy nie chciałabym znaleźć się w skórze takiej osoby, ale z całego serca podziwiam kobiety, które nie odrzucają dzieci spłodzonych w ten sposób.
    No i ta wyśmienita, mrrraśna końcówka. Piękne, szczegółowe opisy, no jaram się! <3

    Pozdrawiam cieplutko w te chłodne dni. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówisz o mnie takimi słowami, jakimi ja zawsze chcę określać Ciebie i Twoje historie, ale najzwyczajniej brakuje mi wtedy mózgu, a wszystkie piękne słowa umykają w jakieś zakazane miejsce. To chyba dlatego, że brak mi słów, aby w ogóle opisywac Twoje dzieła. ;)
      Dziękuję za wszystko i pozdrawiam ciepło. <3

      Usuń
  3. Dobry wieczór! A co, i ja się przywitam.
    Trafiłam na Twój blog z któregoś ze spisów i dziwnym przypadkiem postanowiłam przeczytać. Tak, dziwnym, dlatego, że z początku mocno odrzuciło mnie SS, za którym nie przepadam, a później dołożyła się do tego pierwszoosobowa narracja. Niemniej, przeczytałam prolog i... Zamarłam, naprawdę. Borze szumiący, chyba nigdy nie spotkałam się z takim poziomem (bo nie ukrywajmy, ale świetnie, ŚWIETNIE piszesz!). To był moment, w którym zadecydowałam, iż nie ma bata - zostaję do końca. W jedną noc pochłonęłam wszystko, co tylko mogłam, dopiero wtedy dostrzegając jak długa przerwa miała tu miejsce. Lecz raduje się moje serduszko niezmiernie widząc, jak nowe rozdziały się tu pojawiają i mam nadzieję, że będzie tak dalej. Bo nie dość, że kreatywny pomysł na historię, to jeszcze sposób, w jaki piszesz mnie urzeka. Zazdroszczę i podziwiam.
    Także czekam na więcej, ja tu na pewno zostaję, nawet jeśli nie daję znać w komentarzach, bo ich pisanie nie jest moją mocną stroną.
    Ściskam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry wieczór! I ja się witam, szczególnie, że jestem niesamowicie zaskoczona tak miłymi słowami. To naprawdę cudowne uczucie, kiedy czyta się coś podobnego, w dodatku przez czytelnika, który pojawia się nagle i wnosi tak wiele do mojej wyobraźni! ;)
      Dziękuję, mam nadzieje, że nie zawiodę i że będę Cię spotykała tutaj częściej, choćby i samym duchem. ;*
      Pozdrawiam!

      Usuń

CREATED BY
Mayako