„Zostań, potrzebuję Cię tu,
To co w sobie mam tylko ciągnie mnie w dół.”
— Jamal
To co w sobie mam tylko ciągnie mnie w dół.”
— Jamal
Na niebie jakby zrobiło się
barwniej, o wiele jaśniej świeciło słońce, a ja począłem zastanawiać się ileż
to otacza mnie abstrakcji. Ileż w powietrzu irracjonalizmu, monotonii, wijącej
się w powietrzu gęstej i bezpłciowej melancholii. Czyż życie nie byłoby
prostsze, gdyby tak bezwolnie pozwolono nam wciąż żyć ponad wszystkim, a nie
upadać ponownie i znów na ziemię?
Rzeczywistość, z perspektywy
czasu stanowiącego naszą przeszłość, ale i chwil zaplanowanych — wydaje się być
nudna.
Nic nie znaczą dawne obietnice i
przysięgi składane w obliczu dusz. Nikt nie pamięta o powierzonych tajemnicach
i sekretnych miejscach, stanowiących ucieczkę od wszystkiego. Któż normalny
zgodziłby się porzucić wyściełane stanowisko, status społeczny wzbudzający
podziw i szacunek? Kto zrezygnowałby z lat pracy uwieńczonych potem i łzami,
byleby tylko mogło być lepiej, ażeby spełniły się stare marzenia?
Leżałem na trawie, zaraz za moim
domem i zerkając spod przymrużonych oczu na błękitne niebo, naszła mnie ochota
myśli.
Dlaczego jestem nieszczęśliwy?
I spośród wszelako rozumianych
problemów, które rzekomo spotykają każdego człowieka, a także niedogodności
wywołanych osobami trzecimi — chcianymi, czy niechcianymi — które swoiście
wpływają nie tylko na zewnętrzny tok człowieka, ale i stan jego wewnętrzny —
psychiczny, nie znalazłem powodu mojej podupadającej pewności siebie. Czy nieznana
głębia, ciemne zakamarki podświadomości, skrywające skarby żądane, traumy i
fobie… Nieświadome ja tonące w
oceanie przynależności do schematu człowieka, skrywało rozwiązanie trapiącej
mnie zagadki?
Gdzie tkwi odpowiedź mego
rozmysłu… Niesfornego bodźca odpowiadającego za analizę rzeczy zbędnych?
Leniwie obserwując poruszające
się na zachód białe chmury, przypominające bielutkiego baranka naszła mnie
ochota na lot.
Bez celu. W przestworza.
Jakimże uproszczeniem okazałaby
się ucieczka przed sobą. Przed wyrytymi w pamięci wydarzeniami po dziś dzień
wywołującymi poczucie niebezpieczeństwa. Z dala od samotności, nieograniczonej
tęsknoty i codziennej walki z zachowaniem. Prócz hektolitrów alkoholu
przyswojonego przez mój organizm i niezliczonej ilości kobiet łaknących choć
jednej nocy przy moim boku — nie poczułem, że istnieje na świecie cokolwiek, co
w jakiś sposób mogłoby choć trochę mnie uszczęśliwić.
Czy zatrzymałem się na chwilę, w
tym pełnym uciekających sekund świecie? Przystanąłem i pomyślałem? Zaprzestałem
biegu, odetchnąłem, złapałem głęboki haust powietrza — zapominając, że wokół
jest tylko świat i ludzie? I że ten świat jest chory i paskudny, tak samo jak
jego mieszkańcy?
Nigdy.
Zamknąłem oczy wspominając jak
brnąłem bez wahania w kolejne dni, nie myśląc czy za kilka godzin napotkam coś
co spodoba mi się choć trochę. Czy do rąk wpadnie mi kolejna nieznacząca
wizytówka.
Poczułem jak serce zwalnia tempa...
a płuca bezwarunkowo domagają się powietrza. Umknął mi fakt, że nieustannie
muszę oddychać, a papierosy nie stanowią jedynego uzależnienia. Wcieliłem się w
rolę egzystującego gościa, przyjezdnego — otrzymującego śmiech i krzyk i łez
bezmiary. Prezenty, z którymi należy się wkrótce rozstać.
Na zawsze.
Dlaczego jestem nieszczęśliwy?
Do uszu dochodził jedynie dźwięk
przejeżdżających nieopodal samochodów i świergot ptaków z pobliskiego drzewa.
Wszechświat sprzyjał rozwiązaniu. Odpowiedź nagle nasunęła się na myśl. Wyjęta
z kontekstu, spomiędzy zakurzonych ksiąg upchanych na szarym końcu ego, wirująca
w kierunku realności.
Ponieważ…
jestem nieszczęśliwy.
— Zająłbyś się czymś — usłyszałem nad sobą. —
Wyglądasz jak bezdomny, medytujący świr.
— Spoufalam się z naturą — odgryzłem się, w
ciągu dalszym nie otwierając oczu.
Wczorajszy wieczór spędziliśmy w
całkowitej ciszy, zakłócając ją jedynie krótkimi pytaniami na temat następnego
filmu jaki moglibyśmy wspólnie oglądnąć. Niezdrowe przekąski przemykały
pomiędzy naszymi palcami, jakby stanowiły najsmaczniejszy posiłek tamtego dnia.
Od samego rana odczuwałem nieznośny ból brzucha, do którego w żadnym wypadku
nie miałem zamiaru się przyznawać.
Odgłos skrzypiącej huśtawki
poinformował mnie, że Itachi oddał się chwilowej rozrywce na świeżym powietrzu.
Odkąd tu przyjechaliśmy cały wolny czas spędzał w domu przed telewizorem lub
pijany w sypialni. Pozostałe godziny poświęcał ważnym spotkaniom i interesom,
dla których ofiarowaliśmy spokojne życie w domu dziadków i wróciliśmy na stare
śmieci, ciągnąc za sobą niewyobrażalnie duży bagaż przykrych doświadczeń.
— Przeszkadzasz mi. — Po setnym zgrzycie,
którego udało mi się doliczyć straciłem cierpliwość.
— To twój problem — zaczął — nikt nie zabrania
ci wrócić do domu i wygodnie poleżeć na kanapie.
Prychnąłem w odpowiedzi,
spodziewając się jej zupełnie. Byłoby to zwyczajnie nie na miejscu, gdyby brat
okazał się łaskawy i spełnił jakąkolwiek z moich próśb.
— No tak! — krzyknął nagle czymś przejęty. —
Zapomniałem o celu tej wizyty.
Uśmiechnął się złośliwie, co
udało mi się dostrzec zaraz po otwarciu oczu. Spodziewając się kolejnego
kiepskiego żartu ze strony starszego Uchihy, uniosłem się na łokciach i
spokojnie oczekiwałem na finał tej dyskusji.
— Ktoś przyszedł — mówił z wciąż uniesionymi
kącikami ust. — Wysoki, niezbyt przystojny, nadpobudliwy. — Skrzywił się. — Od
kiedy zadajesz się z takimi ludźmi, Sasuke?
Przypuszczam, że nie skłamałbym,
śmiało przyznając, że nie zrozumiałem kompletnie nic z bełkotu jaki zaserwował
mi Itachi. Plótł od rzeczy, nie ujmując niczego w spójną i konkretną całość.
— Jaśniej staruszku, wychodzisz z formy jeżeli
chodzi o spójny monolog.
— Wkurzający blondyn prosił abym cię zawołał. —
Dotarł do celu swej wypowiedzi. — Nie jestem żadną gosposią czy kamerdynerem,
abym musiał zajmować się tak parszywą robotą. Zabierz go z mojego domu. — Zaakcentował
ostatnie zdanie.
Nadpobudliwy?
Wkurzający?
Blondyn?
…Naruto.
— To potrwa chwilę — rzuciłem na
odchodne i w mgnieniu oka zniknąłem za rogiem budynku.
Nie spodziewałem się, że
ktokolwiek z mieszkańców byłby na tyle odważny aby przekroczyć próg tego domu.
Od kiedy zamieszkaliśmy w miasteczku jeszcze nikt z sąsiadów nie był zdolny do
zwykłego przywitania się na ulicy, nie wspominając o jakichkolwiek
odwiedzinach. Można było się co najwyżej spodziewać upierdliwej Sakury
namawiającej mnie na przyjemne i zabawne spotkanie — co mijało się z prawdą —
ale sam Naruto zaskoczył mnie całkowicie.
Zauważyłem go od razu, siedzącego
na schodach tarasu i zrywającego płatki róż z krzewu obok. Tylko ktoś tak
wybitnie zdolny jak ten irytujący człowiek, mógł wprawić mnie w zdenerwowanie
już na samym starcie. Leżące u jego stóp szczątki kwiatów krzyczały i wołały o
pomoc.
— Czego chcesz? — zapytałem stając naprzeciwko
niego z rękami włożonymi w kieszenie dresów.
Zerwał się na równe nogi
otrzepując siedzenie. Wpatrywał się w moje oczy, zupełnie tak, jakby chciał
odczytać nastrój w jakim się znajduję. Poszczęściło mu się, gdyż leniwe
spędzanie czasu na trawie uspokoiło mnie na tyle, abym od razu nie wyrzucił go
z posesji.
— Cześć, Sasuke. — Przeczesał swoje włosy, wyraźnie
zakłopotany.
Kiwnąłem głową, aby wreszcie
przeszedł do sedna sprawy, z jaką postanowił mnie odwiedzić. Niestety jego chęć
poinformowania mnie o niej przedłużała się w nieskończoność. Można było
zauważyć jak waży każde ze słów i konkretyzuje je w jak najlepszy sposób.
— Chciałem zaprosić cię na piwo — wyjąkał
wreszcie.
Skrzywiłem się w jego stronę,
dając mu do zrozumienia, że jest przed południem, a nawet ktoś tak pozbawiony
moralności jak ja, nie przekracza pewnych reguł.
— Nie, nie. Źle mnie zrozumiałeś. —
Zorientował się, że jego wypowiedź wydała się beznadziejna i nerwowo wymachiwał
rękami. — Chodziło mi o jakiś mały wypad wieczorem. Rozumiesz, ty, ja…
Sam już nie byłem pewien, czy
chce wypić piwo, czy umówić się ze mną na randkę…
— Może uda mi się wyciągnąć chłopaków z dawnej
klasy — mówił dalej. — Pamiętasz Kibe i Shikamaru? Spotkałem ich wczoraj i to
właśnie oni wpadli na ten pomysł.
— Nie mam czasu, Naruto — odpowiedziałem
szybko.
Czy wymaganie od świata chwili
spokoju i całkowitej wolności, stanowi aż tak ogromny problem? Poprzedniego
dnia w intensywny, ale skuteczny sposób udało mi się wreszcie spławić
natarczywą Haruno, a dziś, kiedy byłem pewien, że ziemia odpuściła mi na dobre —
przysyła bełkoczącego Uzumakiego, który nawet nie rozumie mojej odmowy.
— Wyrobisz się ze wszystkim, zobaczysz! —
krzyknął, machnąwszy przy tym ręką. — Wpadnę po ciebie, żebyś nie zapomniał o
propozycji, albo co gorsza nie zgubił się w trakcie drogi.
— Odpuść — rzuciłem od niechcenia i ruszyłem w
kierunku drzwi do swojego domu.
— Czyli widzimy się o dwudziestej!
I nim zdążyłem mu odpowiedzieć,
zniknął za rogiem.
Przez cały dzień nie mogłem się
skupić na niczym innym, prócz wieczornego spotkania z Naruto i jego znajomymi.
Jedyne co stanowiło pozytywny aspekt tej schadzki dotyczyło nieobecności
Sakury, która niezaprzeczalnie suszyłaby mi głowę. Wypad do pubu po godzinach
przemyśleń wydał mi się wręcz doskonałym rozwiązaniem zaistniałego chaosu w
mojej głowie. Alkohol wpłynie na mnie odprężająco, a rozmowy mężczyzn uspokoją
wzburzone myśli i czyny. Kto wiedział, czy przypadkiem nie spotkamy pięknych i
czarujących kobiet, chętnych na zjawiskowe przygody z przystojnymi osobnikami
płci przeciwnej?
Dochodziła dziewiętnasta
trzydzieści, a więc nadeszła pora przygotowań do nocnych podbojów. Szybki
prysznic i samo ubranie się nie zajęło zbyt wiele czasu, natomiast niesforne
włosy odstające na wszystkie strony postanowiły spłatać mi figla. Czas płynął
niewyobrażalnie szybko, a ja wciąż nie potrafiłem dojść z całym sobą do ładu.
Kilka minut przed dwudziestą ostatni raz spojrzałem w lustro, dokładnie
analizując swój wygląd. Czarne dżinsy wydawały mi się zbyt luźne, co mogło
świadczyć, że od czasu kiedy ostatni raz miałem je na sobie straciłem parę
kilogramów. Mogłem swobodnie oszacować datę rozpoczynającą ten przebieg, a
dokładniej dzień, w którym Itachi oświadczył, że pora wracać… do domu.
Ubiór uzupełniłem białą koszulą i
— naturalnie — marynarką w kolorze spodni. Schodząc powoli na dół, usłyszałem
dzwonek do drzwi. Szybko zerkając jeszcze na zegar wiszący w salonie nad
telewizorem, udało mi się spostrzec punktualnie dwudziestą, co świadczyło o
prawdomówności blondyna.
Zaskakujące.
— Gotowy? — Brat pojawił się nagle w
korytarzu, opierając się o ścianę z założonymi rękoma.
Nie byłem do końca pewien, skąd
posiadał informację na temat mojego wieczornego spotkania, ale nie interesowało
mnie to. Nie poczułem nawet żadnych wyrzutów sumienia, że pozostawiam go tego
dnia samego, w tym ogromnym i pustym domu. On nigdy nie przejmował się
podobnymi sprawami, dlatego poczucie winy nie przeszło nawet przez moją myśl.
— Nie inaczej. — Oderwałem od niego
spojrzenie, poprawiając kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli. — Wrócę późno. Nie
czekaj na mnie.
— Dobry żart. — Zaśmiał się i wrócił z powrotem
do salonu.
Pokiwałem przecząco głową i po
głośnym westchnięciu śmiało otworzyłem drzwi, za którymi szczerzył się blondyn
o imieniu Naruto.
— Jestem przekonany, że nigdy nie zapomnisz
tej nocy!
Przez całą drogę mój towarzysz
nie pozostawiał ani centymetra ciszy w otaczającej nas przestrzeni. W kółko
powtarzał jak bardzo się cieszy, że nie odmówiłem mu na zaproszenie — co dla
mnie, było dość żałosne i sprzeczne z rzeczywistością — oraz, że na odnowienie
starych znajomości nigdy nie jest za późno. Miałem co do tej wypowiedzi
zupełnie inne podejście, nie wspominając o własnym zdaniu przeczącym jego
słowom. Chwilami żałowałem, że nachodziły mnie myśli zachęcające do tego
spotkania. Dlaczego z góry nie przewidziałem kompletnej katastrofy i wieczoru
skazanego na pewną porażkę?
Po kilkudziesięciu minutach drogi stanęliśmy
naprzeciwko wysokiego budynku, jasno oświetlonego kolorowymi reflektorami, z
którego wydobywały się głośne dźwięki. Muzyka od pierwszych nut nie przypadła
mi do gustu, nawiązując do kapryśnych nastolatków, a nie poważnych i dojrzałych
ludzi. Modliłem się w duchu, aby otaczająca aura tego klubu okazała się jedynie
z pozoru miejscem… nie dla mnie.
Spojrzałem pytająco na Naruto,
spodziewając się czekających przed wejściem znajomych. Wokoło otaczała nas
gromada ludzi, grzecznie stojących w kolejce, ale nigdzie nie spostrzegłem osób
chętnie zbliżających się do blondyna.
— Wszyscy są już prawdopodobnie w środku —
rzucił pewny siebie, krocząc na sam początek ciągnącego się sznura ludzi.
Nie jestem pewien, czy był na
tyle naiwny myśląc, że ubrany na czarno bramkarz o masywnej sylwetce wpuści nas
bez oczekiwania, czy po prostu był głupi.
— Witaj Chouji! Shikamaru i Kiba są już w
środku? — Naruto pozbawiony granic klepnął w ramię mięśniaka. — Wiedzą, że ze
mną nie ma żartów.
Na jego krótkie wtrącenie
mężczyzna zaśmiał się głośno, nie tracąc jednak czujności. Widząc mnie
stojącego za Uzumakim zamilkł, lustrując towarzysza swojego znajomego.
Zmrużyłem oczy nie dając mu przyjemności z przewagi nade mną. Wzrost i waga nie
są jedynymi atutami silnych facetów.
— Czołem, Naruto. — Uśmiechnął się, na nowo
przenosząc swój wzrok ze mnie na Naruto. — Wszyscy znajdują się w środku od
dłuższego czasu. Pewnie tym razem to oni przeklinają twoje spóźnienie.
— Chyba się nie obrażą? — Blondyn podrapał się
po podbródku, wyraźnie przejęty zaistniałą sytuacją.
O co tu chodzi?
Najpierw zgrywa cwaniaka obnosząc
się z dumą swoimi zasadami i szacunkiem jakim powinni darzyć go jego kompanii,
aż nagle całe zachowanie sprowadza się do przemyślenia na temat jego
nieprzyjacielskiego postępowania.
— Idziemy? — Postanowiłem w końcu się odezwać,
przerywając tym samym idiotyczną refleksję Naruto nad swoim życiem.
— Ach tak, tak. — Pokiwał głową, budząc się ze
snu. — Do zobaczenia, Chouji!
— Bywaj, przyjacielu — odburknął i wrócił do
swojej pracy.
Nie traciłem czasu na zbędne
pożegnania, tylko odwróciłem się w stronę wejścia i ruszyłem za Naruto. Jednak
myliłem się co do pominięcia kolejki i bezproblemowego dostania się do knajpy.
Jeżeli chodziło o takie sprawy, mógłbym zabierać Naruto na każdy taki wypad,
byleby tylko wykluczyć ze swojej listy kilkudziesięciominutowe bezsensowne
czekanie.
W środku poczułem dobrze znany mi
zapach nikotyny i śmierdzącego piwa. Nie gustowałem w tego rodzaju alkoholu i
od samego początku moim zamiarem był zakup dobrego whisky — ewentualnie
Burbona. Rozglądałem się w poszukiwaniu ustronnego miejsca, gdzie w chwili
kryzysu mógłbym odpocząć w ciszy. Takowego jednak nie mogłem nigdzie dostrzec,
gdyż każda sala, a nawet wszelakie kąty, pełne były pijanych ludzi, bawiących
się w najlepsze. Wirujące kolory i migający stroboskop doprowadzał moje oczy do
szaleństwa. Ileż to czasu minęło od ostatniej wizyty w podobnym miejscu?
Stanowczo zbyt długo zwlekałem, a te niedogodności okazały się tego skutkiem.
— Widzę ich! — Usłyszałem w chaosie krzyk
Naruto i ruszyłem za nim, w głąb tej odurzonej dżungli.
Świat wydawał się szaleństwem.
Pierwsze zetknięcie się z cuchnącym klubem, towarzyszyło najgorszemu dniu w
moim życiu. Nie wiem co pchało mnie do takich miejsc, ale z pewnością nie miało
to nic wspólnego ze spokojem mojej duszy. Sposób na ucieczkę wydawał się
odpowiedzią, ale jak długo można zatracać się w takim syfie…
Blondyn przystanął w rytm
puszczanej muzyki, a wychylając się zza jego pleców dostrzegłem dwóch mężczyzn
o charakterystycznym wyglądzie i ubiorze. Ten z długimi włosami spiętymi w
kucyk kojarzył mi się z gothem, ubrany na czarno, z długim płaszczem
przypominał czarne charaktery z najstraszniejszych kryminałów. Natomiast drugi
wyglądał na uciekiniera z zupełnie innej bajki. Krótkowłosy hipster, w luźnej,
czerwonej bejsbolówce ironicznie lustrował mnie wzrokiem.
Opanowany i znudzony kontra
wyluzowany i oryginalny.
Dodatkowo nadpobudliwy i
wkurzający.
Nie byłem w stanie pojąć schematu
ustalonego w ich komunikacji.
— Spóźniliście się — powiedział długowłosy
posępnie.
— Też za wami tęskniłem. — Uśmiechnął się
Uzumaki, rozwiewając tym samem wszelkie niedopowiedzenia. — To jest Sasuke,
jeżeli którykolwiek z was zapomniał. — Zwrócił się w ich stronę. — Sasuke, to
Shikamaru i Kiba, chociaż wydaje mi się, że ty również powinieneś ich kojarzyć.
— Popatrzył na mnie pełen ufności.
Nawet nie wiesz w jakim jesteś błędzie.
— Jasne — wyrwało się z moich ust.
Ledwo przysiedliśmy się do ich
stolika, a przed nami jak na zawołanie pojawiły się dwa kufle chmielowego
trunku. Skrzywiłem się na sam widok, ale zdecydowałem, że nie będę informować
towarzyszy o mojej osobistej niechęci co do piwa, tylko kulturalnie opróżnię
szklankę, zamawiając w następnej kolejności coś dla ludzi.
— Kiedy wróciłeś? — usłyszałem pytanie i
zważając na okoliczności odgadłem, że kierowane jest do mnie.
Zerknąłem na Kibę, który bacznie
mi się przyglądał.
— Kilka dni temu.
— Konkretny powód?
— Wydaje mi się, że powrót do rodzinnego domu
jest wystarczającym wytłumaczeniem — rzuciłem oschle, zdenerwowany zaistniałym
przesłuchaniem.
Mierzyliśmy się bez przerwy, nie
mrugając ani razu, aby nie stracić czujności w mimice przeciwnika. Odczułem, że
poszukuje drugiego dna nie tylko w moim przybyciu, ale i w wypowiedziach.
Zupełnie jakby podejrzewał głęboki spisek uknuty z Itachim w kwestii tego
miasta.
— Kiba, odpuść. — Naruto skarcił przyjaciela. —
Chcę żeby to było przyjemne spotkanie, bez niepotrzebnych zwad.
— Jestem tylko ciekaw. — Nie spuszczał ze mnie
oczu. — Wszyscy dobrze wiedzą, że ich przyjazd tu może sprowadzić tylko kolejne
nieszczęścia. — Odwrócił się w stronę baru i stojącej przy nim kelnerce.
Nie zrozumiałem jego wypowiedzi,
ani zarzutu jaki posłał w moim kierunku. Kierował w moją stronę oskarżenia, bez
jakiejkolwiek podstawy, nie ukrywając zupełnego rozluźnienia. Normalny i
kulturalny człowiek stara się zachować chociażby jakie takie pozory, świadczące
o tym, że sytuacja do jakiej doprowadził krępuje odbiorcę tych zdań. Jednakże
on na nowo wbijał we mnie złowrogie spojrzenie, dając mi jawnie do zrozumienia,
że to spotkanie nie wynikło z jego inicjatywy, jak przedstawił mi to Naruto.
— Mam rozumieć, że masz z tym jakiś poważny
problem? — odgryzłem się bez empatii.
— Nie pomyliłeś się.
— Jeżeli tak ci na tym zależy, możemy sobie to
wyjaśnić — zmrużyłem oczy — na zewnątrz.
Jak na zawołanie Kiba wstał
energicznie z miejsca mierząc mnie od stóp do głowy. Nie chciałem pozostawać mu
dłużny, dlatego powieliłem jego czynność, dodatkowo chwytając w pięść jego
koszulkę tuż pod gardłem. Za nami równo podnieśli się Shikamaru i blondyn,
automatycznie nas rozdzielając i uspakajając. Nie miałem zamiaru mu odpuszczać,
szczególnie iż to nie ja okazałem się w tym wypadku prowokatorem do bójki.
— Może byłoby lepiej gdyby dali sobie po
mordzie — raz, a porządnie. — Usłyszałem znudzony głos długowłosego sączącego
piwo. — Uspokoiłoby to ich i zażegnało konflikt.
— Po moim trupie! — w odpowiedzi wykrzyknął mu
w twarz mój przeciwnik.
— Jesteście niemożliwi. — Naruto postanowił
wziąć sprawy w swoje ręce. — Kiba, musisz wybrać. Albo stosujesz się do
ustalonej reguły mile spędzonego wieczoru, albo możesz spokojnie wrócić do
domu.
— Czyli w tym towarzystwie tylko ja jestem
winny? — Oburzył się.
— Sasuke jest gościem, a powodem dla którego
tu jesteśmy — jest właśnie on.
Chłopak uniósł ręce go góry w
pojednawczym geście i usiadł z powrotem na swoim miejscu. Zapowiadało się, że
dalsze godziny miną na spokojnych rozmowach, pełnych wspomnień i pytań, na
które nie miałem chęci odpowiadać. Tak trudno było mi pogodzić rzeczy, których
pragnąłem i nie pragnąłem równocześnie, z tymi które były mi obce i znane jak
nic. Dokładnie w taki sposób czułem się jako kompan trzech mężczyzn, znających
się od długich lat, których łączyła niewyobrażalna ilość wspólnych doświadczeń
i przygód, z których ja zrezygnowałem wiele lat temu. Chciałem za wszelką cenę
zrozumienia ze strony reszty świata, równocześnie nie pozwalając mu zbliżyć się
zbyt blisko. Odsuwając się na bezpieczną odległość, wymierzając kolejne
granice, stawiając mury i mosty, dzięki którym mógłbym poczuć się bezpiecznie.
Przez chwilę wiedzieć, że już
nigdy nie przytrafi mi się nic, co zatopiłoby mnie na nowo.
Słuchając żartów Naruto, dogryzań
Kiby i posępnych westchnień Shikamaru dostrzegłem, że jednak mogłem się
pomylić.
Świat, a dokładniej jego część
należąca wyłącznie do tej trójki nie wydawała się piekłem, toczącą wojnę
organizacją zmuszającą do cierpienia i bólu. Okazał się ubogim Eden,
wystarczającym jednak samym w sobie, tylko po to by poczuć się na chwilę
szczęśliwym.
Byłem szczęśliwy…
Tego samego dnia, kilka godzin
wcześniej wypełniał mnie po same brzegi smutek, trawiący od wewnątrz.
Pochłaniający obraz radości i wolności.
Byłem szczęśliwy…
jak nigdy.
— Opowiedz nam swoją historię — usłyszałem z
naprzeciwka głos Shikamaru. — Zdradź co nas ominęło, Sasuke.
Wyciągnąłem z kieszeni paczkę
papierosów i zapalniczkę.
W tamtej chwili wydał mi się
zabawny. Oczekiwał ode mnie niemożliwego; czegoś, co na samą myśl i wyobrażenie
wzbudzało przeszywający strach. Pragnął bym zdradził mu sekrety życia, nad
którym nawet ja nie miałem żadnej władzy. Objęła je rządza zemsty i bezprawnej
nienawiści.
— Nie chcę was zanudzić — rzuciłem stanowczo
zaciągając się głęboko, chcąc odsunąć ich od tej prośby.
— Nie pytamy o szczegóły. — Tym razem odezwał
się Naruto, wesoło się przy tym uśmiechając. — Zależy nam na konkretach.
Sam nie wiem, czy to przez
odurzające środki w powietrzu, czy alkohol w mojej krwi wywołany kolejnym
kuflem piwa, spowodował, że bez kolejnych sprzeciwów zdradzałem im moją
przeszłość. Opowiedziałem o wyjeździe, mieszkaniu i życiu z dziadkami w ubogiej
mieścinie. O powierzchownej tęsknocie za prawdziwym domem i żalu do losu jaki
mi zgotował. Następnie przeszedłem do interesów Itachiego, naturalnie nie
rozdrabniając się w nich. Opowieść zakończyłem na śmierci naszych opiekunów,
którzy wbrew pozorom na zawsze zachowają się w naszej pamięci.
— Przykro nam — odezwał się Kiba — ale wciąż
nie wiemy co was tu przygnało.
— Gdybym miał wybór, nie wróciłbym —
odpowiedziałem, patrząc mu prosto w oczy. — Itachi tego chciał, tłumacząc się
kolejnymi sprawami. Wydaje mi się jednak, że coś ukrywa i jestem tu, aby tego
dociec.
Wszyscy potakiwali głowami,
zgadzając się ze mną bez kolejnych pytań. Nie mogłem zdradzić im, że nie jestem
w stanie odejść od niego, nawet jeżeli byłoby to moim zamiarem. Poświęcam mu
siebie, aby choć w minimalnej części spłacić dług, który zaciągnąłem u niego w
przeszłości. Nikt nie byłby w stanie
tego zrozumieć, pojąć bezinteresownego oddania się osobie w zamian za nic.
Siedząc tam, kilka centymetrów od
mego ciała i duszy ukrytej głęboko wewnątrz, nie dostrzegali
wszechogarniającego mnie bólu istnienia. Życia w ciągłym hamowaniu się przed
wykrzyknięciem światu całej prawdy jaka skrzywdziła mnie na zawsze, zostawiając
głęboko w sercu ranę, której już nikt nie będzie w stanie wyleczyć. Nie
zrozumieliby ciała bez szwanku.
— Zawsze możesz na nas liczyć. — Naruto objął
mnie ramieniem. — Prawda, chłopaki?
Zaśmiałem się w duchu,
wyobrażając sobie ich niewiedzę. Naiwność. Bezbronność.
— Zapamiętam.
Pochyliłem się nad kuflem i
przechylając go do swoich ust opróżniłem do dna.
Wieczór minął szybciej niż
wszyscy mogliśmy się tego spodziewać. Skazując to spotkanie z góry na porażkę,
musiałem przyznać się przed samym sobą, że postąpiłem niewłaściwie. Może i nie
należał on do najciekawszych, ale z pewnością był miłą odmianą w porównaniu ze
spędzaniem takich godzin przed telewizorem lub na tarasie wypalając kolejne
papierosy. Prócz spokojnej zabawy, poznałem kilka sekretów z życia kompanów,
cechy ich charakteru, cząstkę osobowości. Między innymi fakt, że spokojny
Shikamaru od dwóch lat jest mężem blondynki o imieniu Temari oraz tego, że
wkrótce mieli zostać rodzicami. Pomimo zewnętrznego wyglądu, wydawał się
odpowiedzialnym mężczyzną, który wie czego chce i od początku do końca ma
zaplanowane życie. Opozycję stanowił nadwrażliwy Kiba, podchodząc do życia z
dystansem i nutą zabawy.
Czułem się ważny.
Czułem, że należę do czegoś.
Do czegoś, co nie działa na mnie
destrukcyjnie.
Do domu wracaliśmy chwiejnym
krokiem, podtrzymując siebie wzajemnie. Nikt nie znał drogi, nie miał pojęcia
gdzie właściwie się znajdujemy, a co najlepsze czy kiedykolwiek dotrzemy do
celu. Śmialiśmy się do rozpusty z rzeczy nieważnych i absurdalnych. Każdy po
kolei podejmował temat nie znaczący dla jednostki, ale jakże istotny dla ogółu.
Świat stanął w miejscu.
Zrobił to wyłącznie dla nas, aby
nadać sens wszystkiemu co wtedy wydało nam się beznadziejne. Co wywoływało
zgryzotę i zatracenie w obliczu buntu mas.
Psychologia tłumu od zawsze
stanowiła element niezwykle sprzeczny. Rządzą nami popędy i cechują je
zachowania irracjonalne, ze skłonnością do ulegania sugestii osób widzianych
pierwszy raz w życiu. Dyktatura, totalitaryzm, demokracja. Gdziekolwiek żyjemy,
jest nam wygodnie tylko tam, gdzie jednak nas nie ma.
— Panowie — usłyszeliśmy podniesiony głos
podtrzymywanej przeze mnie osoby — zalecam powtórzenie tej upojnej nocy.
Na słowa Naruto wszyscy, jak
jeden mąż wybuchliśmy śmiechem. Bez wyjątku potwierdziliśmy jego stwierdzenie
samym tym gestem.
Byłem szczęśliwy…
Po raz kolejny przeszła mi przez
głowę ta myśl, a ja nie zapragnąłem odsunąć jej na drugi plan.
Byłem szczęśliwy…
I w tamtym momencie nie istniało
nic ważniejszego.
— Oby niezbyt często. — Po chwili odezwał się
Shikamaru obejmując ramieniem Kibę. — Za którymś razem Temari mnie zabije.
— Mojemu urokowi się nie oprze. — Wyszczerzył
się blondyn do długowłosego. — Porozmawiam z nią jak trzeba.
Nastała cisza po której wszyscy
bali się odezwać. Nikt nie chciał naruszyć stanu jaki zaistniał pomiędzy
naszymi postaciami, emocji stworzonych po części przez każdego i wspomnień
należących tylko do nas. Staliśmy się sobie bliscy z przypadku i nie ważne było
na jak długo. Liczył się fakt, że przez tak krótki czas potrafiliśmy sami sobie
wystarczać.
— Naruto — uśmiechnął się rozmówca — ona cię
nie znosi.
Nie dotarła do naszych uszu
odpowiedź ze strony Uzumakiego, ale każdy z osobna chciał potraktować tę
wypowiedź ironicznie. Na nowo obezwładnił nas rechot, który stanowił
towarzystwo dalszej drogi.
Oczy, przyzwyczajone do ciemności
widziały o wiele wyraźniej, niż kilkanaście minut wcześniej. Rozpoznawałem
poszczególne części drogi, mijane latarnie i wysokie krzewy, o które
niejednokrotnie udało mi się zahaczyć. Szedłem wprost, nie bacząc na mijane
domy i sklepy, przystanki i znaki. Wiedziałem gdzie chcę dotrzeć i do czego
jest zdolne moje sumienie aby osiągnąć to czego pragnie. Podążałem za samym
sobą, ufając bezgranicznie i wierząc, że to co jest w moim zamiarze nie
sprowadzi na mnie klęski. Krok, za krokiem przemierzałem kolejne ulice i
drzewa, zastanawiając się w pewnym momencie czy aby nie krążę wokół własnej
nieświadomości.
Takim właśnie sposobem znalazłem
się naprzeciwko wysokiego budynku i spoglądając w górę lekko się chwiejąc na
nogach z powodu wypitego alkoholu, odnalazłem okno wyróżniające się kolorem ram
i odcieniem firan w środku. Ruszyłem w dalszym kierunku. Stąpałem po schodach
mierząc się z każdym następnym, aby nie utknąć, nie zatrzymać się w trakcie.
W samym środku rozgrywki.
Stopień, za stopniem zbliżałem
się do swojego chcę. Przestało
interesować mnie nie chcę i nie mogę. One nigdy nie sprawiały mi
radości, nawet tak bliskiej temu co odczuwałem krocząc na szczyt wymarzonego
zakończenia historii.
i żyli długo i…
Rozglądałem się zarówno na prawą
stronę jak i na lewą, tak jak dane mi było robić to za pierwszym razem i
dokładnie tak jak wtedy szarość ścian — mimo iż w ciemności, wydała mi się
nieodpowiednia dla mieszkańców. Sprawiła, że zawahałem się; zatrzymałem w
powietrzu nogę na ułamek sekundy i ruszyłem. Coraz szybciej i sprawniej. Dalej
i bliżej. Jakby w zasięgu ręki. Na jej wyciągnięcie.
Wypowiadany w głowie numer sześćdziesiąt dwa obijał się jak echo w
korytarzu, w którym stałem. Naprzeciwko mnie znajdowały się drzwi skrywające
wolność. Przepustkę do świata gdzie nie muszę zastanawiać się nad sobą, nad tym
kim jestem i czego rzeczywiście oczekuję. Ukrywały bilet do lepszej
przyszłości, do najlepszej części przeszłości, w której przyszło mi żyć. I
marzyłem o tym aby znaleźć się za nimi jak najszybciej, aby to poczuć.
Całym sobą.
Wiedzieć, że nic nie muszę.
Zapukałem cicho.
Głośniej.
Gwałtownie. Czekając tylko i
licząc sekundy od pierwszego oznajmienia, że właśnie czekam.
że czekam tylko na ciebie.
Usłyszałem kroki zbliżające się
do mnie, wpierw spokojne i opanowane, następnie szybsze i bardziej stanowcze.
Zapewne domownik, spoglądając przez wizjer poznał swojego gościa, a od tamtego
momentu wydało mi się, że czas począł płynąć wolniej. A może i całkowicie się zatrzymał,
oczekując na decyzję? Zabawne, że nie należało do niego jedynie rozstrzygnięcie
kwestii w otworzeniu, czy też nie, ale w swoich rękach trzymał los.
Mój los, należący w tamtym
momencie wyłącznie do niego.
— Sasuke… — doszedł do mnie cichy szept.
W tym samym momencie kiedy drzwi
drażliwie skrzypiąc stanęły przede mną otworem, ujrzałem jej zaspaną
twarzyczkę. Włosy upięte w wysoki kucyk stanowiły istny nieład, ale jakże
pociągający, zachęcający. Patrząc prosto w jej zmrużone oczy, zdradzające
zdumienie jakiego doznawała próbowałem odczytać jej myśli. Trwałem pomiędzy
naszymi światami i starałem się odnaleźć odpowiednią ścieżkę do jej serca.
Czy wciąż kocha tak jak kochała?
— Nie pozwól mi odejść — rzuciłem i w mgnieniu
oka znalazłem się tuż przy niej.
Nie protestowała kiedy połączyłem
nasze usta gorącym pocałunkiem, naznaczającym tym samym moje terytorium i
podpisując umowę nie do złamania. Nie interesowało mnie czy poczuła zapach
śmierdzącego piwa i znaczącej ilości wypalonych papierosów. Najwyraźniej nie
miała z tym żadnych problemów, gdyż z jękiem przyciągnęła mnie bliżej siebie,
składając obietnicę i potwierdzenie, że nie zgadza się; że nie ma już odwrotu.
Poznawaliśmy siebie na nowo. Od
początku badając centymetry swoich ciał, dusz ukrytych wewnątrz, obnażonych w
nicości. Pragnęliśmy i żądaliśmy, aby zatracić cielesność, ukryć żywotność i
odnaleźć wszystko co niewidoczne dla oczu z zewnątrz.
Umarłem w otchłani zielonych
tęczówek, śmiejących się do mnie niczym dziecko. W różu jej włosów, wabiących
mnie, kuszących. W uśmiechu malinowych ust, proszących o kolejny pocałunek.
Zapomniałem, że istnieję.
Nie istniałem.
W tamtej chwili nie było mnie ani
krzty, gdyż każdy element utkwiony w niej oddawał się jej cały. Tworzyła mnie
od nowa, gdyż w niej znajdowała się odpowiedź mojej niewiedzy. Czuła mnie i ja
pławiłem się w emocjach które mi ofiarowywała.
Byłem nikim.
Niczym.
Jakże byłem głupi, nie uświadamiając
sobie, że nigdy nie stanowiliśmy całości z dala od siebie. Tylko razem
znaczyliśmy cokolwiek, a dla nas wszystko.
Z każdym pocałunkiem, utraconą
częścią garderoby i przewróconym meblem odnajdywałem się w rzeczywistości. Nie
mogła tego żałować, nie była w stanie odmówić swojemu łaknieniu.
Pochłaniałem jej zapach,
emanujący błogością i szczęściem. Lecz szczęściem zupełnie różnym od tego jakie
odczuwałem tego samego dnia. To szczęście żyło, oddychało i wirowało wokół i we
mnie niczym huragan. Chciałem zachować te sekundy na później. Na te dni bez
niej, ale i uzupełnić wszystkie te, w których nie była ona obecna.
Osiągnąłem cel.
Wyciszając się na moment, aby nie
zbudzić śpiącej Ayi przeniosłem dyszącą Sakurę na swoich rękach do sypialni. Trzymając
w ramionach kruche ciało kobiety, analizowałem kolejny plan.
Schemat ucieczki.
Pomiędzy jękami rozkoszy
wydobywającymi się z jej krtani, zrozumiałem, że buzujące procenty we krwi
wyparowały, a pode mną leżała naga Haruno, oddająca mi się bez sprzeciwu. Bez
godności, bez dumy. Kochałem się z dziewczyną podobną do wszystkich, które
miałem okazję posiąść wcześniej. Oddaną bez reszty, z pasją, podziwem dla mnie.
Nie odmawiając.
Nie zaprzeczając pożądaniu.
Sakura Haruno sprzed lat istniała
tylko w mojej wyobraźni. I tamtą noc chciałem spędzić właśnie z nią.
Wyimaginowanym szczęściem
pochłaniającym mnie całego.
~~~
Od autorki: Wiem, że większość już pewnie odchodzi od zmysłów kiedy czyta kolejne rozdziały skupione na refleksjach, uczuciach i rozmyślaniach. Jednak jest to mój cel; przedstawienie rzeczywistości człowieka skrzywdzonego i opuszczonego. A jeżeli chodzi o to powyżej, kurcze, jestem taka zadowolona z siebie (nie mam tu na myśli tych wszystkich błędów, które postaram się jak najszybciej poprawić) ale o całokształt. Chyba wyszło nieźle...
Nie zdajecie sobie sprawy jak uwielbiam pisać o niczym. Tak. Dokładnie. Nic to mój najulubieńszy temat i wprawiam się w nim, raduję nim, nacieszam.
Chciałabym jeszcze na koniec podziękować za MEGA dużo głosów na Świat Blogów Narutomania czego zupełnie się nie spodziewałam. ;V Nie wspomnę o tych wszystkich cieplutkich słowach jakie od Was czytam i za wszystko, wszystko!
Pozdrawiam i do następnego!
Łaaa rozdział genialny, czekam na kolejny!<3
OdpowiedzUsuńOni już bzyk, bzyk? NO NIEEEEE
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie i będę to powtarzać w nieskończoność. <3 Chociaż przyznam, że na początku zbyt dużo gadania o niczym jak dla mnie. Lubię refleksje itp. zwłaszcza pisane w takim pięknym stylu jak twoim, ale co za dużo to nie zdrowo. Mózg mi się od nich przegrzał. XDDD
Strasznie podoba mi się ten pomysł z wypadem Uzumakiego. I w dodatku występuje ukochany Kibuuuś, w bejsbolówce (uwielbiam facetów w bejsbolówkach, mrrr <3). Ten fragment rozdziału jest taki mega pozytywny, jest taką dobrą odskocznią od tego całego smutku i cholernie mi się to w nim podoba.
No i w końcu scena finałowa... No wiesz Ty co? Tak szybko seksy? Tak Sakura łatwo się mu poddała? No jak to ;-----------; A potem Sasuke zaliczy i zniknie, a Sakura będzie żałować, no głupiutka ;------; Ale trzymam kciuki, żeby Sasek zauważył to co stracił :3
Tylko dalej mnie ciekawi kto jest ojcem Ayi... Mam nadzieję, że to się wyjaśni.
Powodzenia na sesji i życzę weny! :3
I udanego wyjazdu oczywiście :D
Anju, Z tego co wiem usunelas konto na fb i jak ja mam sie teraz z Tobą dogadać? ; ----; Chyba ze mam to traktować jako odmowę na moją propozycję :) jeśli się rozmyslilas to wal śmiało :D
UsuńO nie, nie, nie! ;) To musi być jakieś nieporozumienie! Za 0.5h będę na fb i zaraz wszystko się wyjaśni. ;*
UsuńOooo, nie wierzę. Tak się kończy pisanie komentarzy z telefonu, że musi gdzieś takowy zniknąć. ;-; Gdy tylko skończę remont, napiszę go jeszcze raz z bezpiecznego komputera. Czyli jakoś w jutrzejsze popołudnie! I szablon również jutro wyślę, bez względu na to kiedy będę publikować notkę bo już się naczekałaś tyle i mi głupio. Zwłaszcza, że Twoja historia jest piękna i ją pokochałam. No.
OdpowiedzUsuńWięc wrócę tu z obszerniejszą opinią gdy wejdę w posiadanie kompa. :D
Może zacznę od tego, że to mnie jest głupio. Po pierwsze dlatego, że sama dobrze wiem jak to jest kiedy komentarz nagle znika.. A Ty męczyłaś się z nim drugi raz, a po drugie, że jesteś taka kochana! :)
UsuńOd początku mówiłaś, że nie wiadomo kiedy skończysz, a więc nie powinnaś się przejmować. Jednak... Przyznaję się bez bicia, że podobudowałaś mnie i dziś na pewno skończę siódemkę. Pozdrawiam ciepło i dziękuję. ;))
Dobry! ;3
OdpowiedzUsuńW końcu trza pozostawić po sobie tutaj jakiś ślad, tym bardziej, że dzięki Tobie znów nabrałam chęci na czytanie SasuSaku. Tak mnie zauroczyłaś tą historią, że Sasuke i Sakurę pokochałam na nowo, a miałam ich już dość. Więc muszę Ci za to podziękować. <3
Historia je przecudowna i ma ten swój urok! Postać Sasuke jeszt świetna. A co lepsze, wszystko jest z jego punktu widzenia. Tak trochę mi go szkoda. Całe dzieciństwo w kłamstwie. Jego najbliżsi go tak oszukiwali. Jedyny Itachi... A tak pro, po niego, kurde, to jest najlepsza osoba w całym tym opowiadaniu! Taki tajemniczy. Wie czoś czego Sasuke nie wie. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że on ma coś wspólnego z Sakurcią. A jeśli nie, to on ją obserwuje. Śledzi jej życie. Ale to ze względu na Sasuke. Dla niego. A co do samej panienki Haruno, kolejna osoba, która skrywa dużo tajemnic. Strasznie interesuje mnie dlaczego tak się zmieniła. Co na to wpłynęło. Dziecko bez ojca - jakoś uważam, że to nie w jej stylu. Na pewno wolałaby, żeby dziecko miało ojca. Albo chociaż go znało. Ale jak na razie nic nie pokazuje, żeby mała Aya miała z nim jakiś kontakt. Może się z jakimś puściła i wpadła. Choć bardziej bym obstawiała, że została zgwałcona i stąd to dziecko. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że Państwo Uchiha nie zginęło. Nadal żyje, a ich śmierć była upozorowana. Po co? Hmmm... może, żeby ich "biznes" dalej się kręcił, a ktoś zaczął ich podejrzewać. Pasowałoby mi to. A Itachi skądś się tego dowiedział i teraz to wszystko sprawdza. I po, to musieli wrócić do ich rodzinnego miasta. A Itaś chce chronić Sakurcię. A Aya byłaby dzieckiem Pana Uchiha. Pasowało mi to. Choć moje przypuszczenia mogą być dalekie od prawdy. Ale jednego jesztem pewna - Itachi tu przyjechał za sprawą, która ma powiązania z jego rodzicami. Bo innego rozwiązania ni wiedzę. Chociaż minimalne powiązanie z nimi, ale i tak jakieś będzie miało. I rodzina Uchiha będzie miała więcej tajemnic niż ich synom się będzie wydawać.
Co więcej na temat moich przypuszczeń mogę dodać - jak na razie nie przychodzi mi nic do głowy. Znając życie dopiero jak opublikuję komentarz, to wpadnę na to.
Fabuła mi się strasznie podoba. Ma tą nutkę tajemniczości jak i tego życia bez celu Sasuke.
Co do muzyki - uwielbiam Vocaloidy. <3 I jak najbardziej te utwory jakie tu masz pasują mi do tego opowiadania. Relacje Saskurci i Sasuke pasują do nich.
Twój styl pisanie jeszt strasznie przyjemny.
Pisz mi szybciutko kolejne rozdzialiki! ;3
Życzę masę weny jak i wolnego czasu do pisania. ;3
Pozdrawiam cieplutko. ;3
Yuiko M. ;3
Witam, witam! :)
UsuńZaparło mi dech w piersiach! ;O
Jak czytam podobne komentarze, to aż łezka kręci mi się w oku, a całą mnie wypełnia niedowierzenie... czy to aby na pewno te słowa są do mnie?
Cieszę się, że na nowo zakochałas się w SasuSaku... Przyznam się, że również, że miałam podobnie. Przerwa trwała dobre kilka lat, ale jak już wróciłam do czytania, to postanowiłam sama coś napisać. :>
Masz nosa do odkrywania tajemnic! ^^ Jednak nie mogę zdradzić Ci sekretów, którymi objęłam rodzinę Uchiha i niewinną wszystkiemu Haruno i jej córkę. Nie długo wszystko się wyjaśni i przekonasz się jak wiele miałaś racji. ;)
Kolejny jest już napisany i na 100% pojawi się dziś.
Pozdrawiam również i dziękuję za tak cudowne słowa. ;*