sobota, 30 maja 2015

- 6 -


„Zostań, potrzebuję Cię tu,
To co w sobie mam tylko ciągnie mnie w dół.”
— Jamal


Na niebie jakby zrobiło się barwniej, o wiele jaśniej świeciło słońce, a ja począłem zastanawiać się ileż to otacza mnie abstrakcji. Ileż w powietrzu irracjonalizmu, monotonii, wijącej się w powietrzu gęstej i bezpłciowej melancholii. Czyż życie nie byłoby prostsze, gdyby tak bezwolnie pozwolono nam wciąż żyć ponad wszystkim, a nie upadać ponownie i znów na ziemię?
Rzeczywistość, z perspektywy czasu stanowiącego naszą przeszłość, ale i chwil zaplanowanych — wydaje się być nudna.
Nic nie znaczą dawne obietnice i przysięgi składane w obliczu dusz. Nikt nie pamięta o powierzonych tajemnicach i sekretnych miejscach, stanowiących ucieczkę od wszystkiego. Któż normalny zgodziłby się porzucić wyściełane stanowisko, status społeczny wzbudzający podziw i szacunek? Kto zrezygnowałby z lat pracy uwieńczonych potem i łzami, byleby tylko mogło być lepiej, ażeby spełniły się stare marzenia?
Leżałem na trawie, zaraz za moim domem i zerkając spod przymrużonych oczu na błękitne niebo, naszła mnie ochota myśli.
Dlaczego jestem nieszczęśliwy?
I spośród wszelako rozumianych problemów, które rzekomo spotykają każdego człowieka, a także niedogodności wywołanych osobami trzecimi — chcianymi, czy niechcianymi — które swoiście wpływają nie tylko na zewnętrzny tok człowieka, ale i stan jego wewnętrzny — psychiczny, nie znalazłem powodu mojej podupadającej pewności siebie. Czy nieznana głębia, ciemne zakamarki podświadomości, skrywające skarby żądane, traumy i fobie… Nieświadome ja tonące w oceanie przynależności do schematu człowieka, skrywało rozwiązanie trapiącej mnie zagadki?
Gdzie tkwi odpowiedź mego rozmysłu… Niesfornego bodźca odpowiadającego za analizę rzeczy zbędnych?
Leniwie obserwując poruszające się na zachód białe chmury, przypominające bielutkiego baranka naszła mnie ochota na lot.
Bez celu. W przestworza.
Jakimże uproszczeniem okazałaby się ucieczka przed sobą. Przed wyrytymi w pamięci wydarzeniami po dziś dzień wywołującymi poczucie niebezpieczeństwa. Z dala od samotności, nieograniczonej tęsknoty i codziennej walki z zachowaniem. Prócz hektolitrów alkoholu przyswojonego przez mój organizm i niezliczonej ilości kobiet łaknących choć jednej nocy przy moim boku — nie poczułem, że istnieje na świecie cokolwiek, co w jakiś sposób mogłoby choć trochę mnie uszczęśliwić.
Czy zatrzymałem się na chwilę, w tym pełnym uciekających sekund świecie? Przystanąłem i pomyślałem? Zaprzestałem biegu, odetchnąłem, złapałem głęboki haust powietrza — zapominając, że wokół jest tylko świat i ludzie? I że ten świat jest chory i paskudny, tak samo jak jego mieszkańcy?
Nigdy.
Zamknąłem oczy wspominając jak brnąłem bez wahania w kolejne dni, nie myśląc czy za kilka godzin napotkam coś co spodoba mi się choć trochę. Czy do rąk wpadnie mi kolejna nieznacząca wizytówka.
Poczułem jak serce zwalnia tempa... a płuca bezwarunkowo domagają się powietrza. Umknął mi fakt, że nieustannie muszę oddychać, a papierosy nie stanowią jedynego uzależnienia. Wcieliłem się w rolę egzystującego gościa, przyjezdnego — otrzymującego śmiech i krzyk i łez bezmiary. Prezenty, z którymi należy się wkrótce rozstać.
Na zawsze.
Dlaczego jestem nieszczęśliwy?
Do uszu dochodził jedynie dźwięk przejeżdżających nieopodal samochodów i świergot ptaków z pobliskiego drzewa. Wszechświat sprzyjał rozwiązaniu. Odpowiedź nagle nasunęła się na myśl. Wyjęta z kontekstu, spomiędzy zakurzonych ksiąg upchanych na szarym końcu ego, wirująca w kierunku realności.
Ponieważ…
 jestem nieszczęśliwy.
 — Zająłbyś się czymś — usłyszałem nad sobą. — Wyglądasz jak bezdomny, medytujący świr.
 — Spoufalam się z naturą — odgryzłem się, w ciągu dalszym nie otwierając oczu.
Wczorajszy wieczór spędziliśmy w całkowitej ciszy, zakłócając ją jedynie krótkimi pytaniami na temat następnego filmu jaki moglibyśmy wspólnie oglądnąć. Niezdrowe przekąski przemykały pomiędzy naszymi palcami, jakby stanowiły najsmaczniejszy posiłek tamtego dnia. Od samego rana odczuwałem nieznośny ból brzucha, do którego w żadnym wypadku nie miałem zamiaru się przyznawać.
Odgłos skrzypiącej huśtawki poinformował mnie, że Itachi oddał się chwilowej rozrywce na świeżym powietrzu. Odkąd tu przyjechaliśmy cały wolny czas spędzał w domu przed telewizorem lub pijany w sypialni. Pozostałe godziny poświęcał ważnym spotkaniom i interesom, dla których ofiarowaliśmy spokojne życie w domu dziadków i wróciliśmy na stare śmieci, ciągnąc za sobą niewyobrażalnie duży bagaż przykrych doświadczeń.
 — Przeszkadzasz mi. — Po setnym zgrzycie, którego udało mi się doliczyć straciłem cierpliwość.
 — To twój problem — zaczął — nikt nie zabrania ci wrócić do domu i wygodnie poleżeć na kanapie.
Prychnąłem w odpowiedzi, spodziewając się jej zupełnie. Byłoby to zwyczajnie nie na miejscu, gdyby brat okazał się łaskawy i spełnił jakąkolwiek z moich próśb.
 — No tak! — krzyknął nagle czymś przejęty. — Zapomniałem o celu tej wizyty.
Uśmiechnął się złośliwie, co udało mi się dostrzec zaraz po otwarciu oczu. Spodziewając się kolejnego kiepskiego żartu ze strony starszego Uchihy, uniosłem się na łokciach i spokojnie oczekiwałem na finał tej dyskusji.
 — Ktoś przyszedł — mówił z wciąż uniesionymi kącikami ust. — Wysoki, niezbyt przystojny, nadpobudliwy. — Skrzywił się. — Od kiedy zadajesz się z takimi ludźmi, Sasuke?
Przypuszczam, że nie skłamałbym, śmiało przyznając, że nie zrozumiałem kompletnie nic z bełkotu jaki zaserwował mi Itachi. Plótł od rzeczy, nie ujmując niczego w spójną i konkretną całość.
 — Jaśniej staruszku, wychodzisz z formy jeżeli chodzi o spójny monolog.
 — Wkurzający blondyn prosił abym cię zawołał. — Dotarł do celu swej wypowiedzi. — Nie jestem żadną gosposią czy kamerdynerem, abym musiał zajmować się tak parszywą robotą. Zabierz go z mojego domu. — Zaakcentował ostatnie zdanie.
Nadpobudliwy?
Wkurzający?
Blondyn?
…Naruto.
 — To potrwa chwilę — rzuciłem na odchodne i w mgnieniu oka zniknąłem za rogiem budynku.
Nie spodziewałem się, że ktokolwiek z mieszkańców byłby na tyle odważny aby przekroczyć próg tego domu. Od kiedy zamieszkaliśmy w miasteczku jeszcze nikt z sąsiadów nie był zdolny do zwykłego przywitania się na ulicy, nie wspominając o jakichkolwiek odwiedzinach. Można było się co najwyżej spodziewać upierdliwej Sakury namawiającej mnie na przyjemne i zabawne spotkanie — co mijało się z prawdą — ale sam Naruto zaskoczył mnie całkowicie.
Zauważyłem go od razu, siedzącego na schodach tarasu i zrywającego płatki róż z krzewu obok. Tylko ktoś tak wybitnie zdolny jak ten irytujący człowiek, mógł wprawić mnie w zdenerwowanie już na samym starcie. Leżące u jego stóp szczątki kwiatów krzyczały i wołały o pomoc.
 — Czego chcesz? — zapytałem stając naprzeciwko niego z rękami włożonymi w kieszenie dresów.
Zerwał się na równe nogi otrzepując siedzenie. Wpatrywał się w moje oczy, zupełnie tak, jakby chciał odczytać nastrój w jakim się znajduję. Poszczęściło mu się, gdyż leniwe spędzanie czasu na trawie uspokoiło mnie na tyle, abym od razu nie wyrzucił go z posesji.
 — Cześć, Sasuke. — Przeczesał swoje włosy, wyraźnie zakłopotany.
Kiwnąłem głową, aby wreszcie przeszedł do sedna sprawy, z jaką postanowił mnie odwiedzić. Niestety jego chęć poinformowania mnie o niej przedłużała się w nieskończoność. Można było zauważyć jak waży każde ze słów i konkretyzuje je w jak najlepszy sposób.
 — Chciałem zaprosić cię na piwo — wyjąkał wreszcie.
Skrzywiłem się w jego stronę, dając mu do zrozumienia, że jest przed południem, a nawet ktoś tak pozbawiony moralności jak ja, nie przekracza pewnych reguł.
 — Nie, nie. Źle mnie zrozumiałeś. — Zorientował się, że jego wypowiedź wydała się beznadziejna i nerwowo wymachiwał rękami. — Chodziło mi o jakiś mały wypad wieczorem. Rozumiesz, ty, ja…
Sam już nie byłem pewien, czy chce wypić piwo, czy umówić się ze mną na randkę…
 — Może uda mi się wyciągnąć chłopaków z dawnej klasy — mówił dalej. — Pamiętasz Kibe i Shikamaru? Spotkałem ich wczoraj i to właśnie oni wpadli na ten pomysł.
 — Nie mam czasu, Naruto — odpowiedziałem szybko.
Czy wymaganie od świata chwili spokoju i całkowitej wolności, stanowi aż tak ogromny problem? Poprzedniego dnia w intensywny, ale skuteczny sposób udało mi się wreszcie spławić natarczywą Haruno, a dziś, kiedy byłem pewien, że ziemia odpuściła mi na dobre — przysyła bełkoczącego Uzumakiego, który nawet nie rozumie mojej odmowy.
 — Wyrobisz się ze wszystkim, zobaczysz! — krzyknął, machnąwszy przy tym ręką. — Wpadnę po ciebie, żebyś nie zapomniał o propozycji, albo co gorsza nie zgubił się w trakcie drogi.
 — Odpuść — rzuciłem od niechcenia i ruszyłem w kierunku drzwi do swojego domu.
 — Czyli widzimy się o dwudziestej!
I nim zdążyłem mu odpowiedzieć, zniknął za rogiem.


Przez cały dzień nie mogłem się skupić na niczym innym, prócz wieczornego spotkania z Naruto i jego znajomymi. Jedyne co stanowiło pozytywny aspekt tej schadzki dotyczyło nieobecności Sakury, która niezaprzeczalnie suszyłaby mi głowę. Wypad do pubu po godzinach przemyśleń wydał mi się wręcz doskonałym rozwiązaniem zaistniałego chaosu w mojej głowie. Alkohol wpłynie na mnie odprężająco, a rozmowy mężczyzn uspokoją wzburzone myśli i czyny. Kto wiedział, czy przypadkiem nie spotkamy pięknych i czarujących kobiet, chętnych na zjawiskowe przygody z przystojnymi osobnikami płci przeciwnej?
Dochodziła dziewiętnasta trzydzieści, a więc nadeszła pora przygotowań do nocnych podbojów. Szybki prysznic i samo ubranie się nie zajęło zbyt wiele czasu, natomiast niesforne włosy odstające na wszystkie strony postanowiły spłatać mi figla. Czas płynął niewyobrażalnie szybko, a ja wciąż nie potrafiłem dojść z całym sobą do ładu. Kilka minut przed dwudziestą ostatni raz spojrzałem w lustro, dokładnie analizując swój wygląd. Czarne dżinsy wydawały mi się zbyt luźne, co mogło świadczyć, że od czasu kiedy ostatni raz miałem je na sobie straciłem parę kilogramów. Mogłem swobodnie oszacować datę rozpoczynającą ten przebieg, a dokładniej dzień, w którym Itachi oświadczył, że pora wracać… do domu.
Ubiór uzupełniłem białą koszulą i — naturalnie — marynarką w kolorze spodni. Schodząc powoli na dół, usłyszałem dzwonek do drzwi. Szybko zerkając jeszcze na zegar wiszący w salonie nad telewizorem, udało mi się spostrzec punktualnie dwudziestą, co świadczyło o prawdomówności blondyna.
Zaskakujące.
 — Gotowy? — Brat pojawił się nagle w korytarzu, opierając się o ścianę z założonymi rękoma.
Nie byłem do końca pewien, skąd posiadał informację na temat mojego wieczornego spotkania, ale nie interesowało mnie to. Nie poczułem nawet żadnych wyrzutów sumienia, że pozostawiam go tego dnia samego, w tym ogromnym i pustym domu. On nigdy nie przejmował się podobnymi sprawami, dlatego poczucie winy nie przeszło nawet przez moją myśl.
 — Nie inaczej. — Oderwałem od niego spojrzenie, poprawiając kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli. — Wrócę późno. Nie czekaj na mnie.
 — Dobry żart. — Zaśmiał się i wrócił z powrotem do salonu.
Pokiwałem przecząco głową i po głośnym westchnięciu śmiało otworzyłem drzwi, za którymi szczerzył się blondyn o imieniu Naruto.


 — Jestem przekonany, że nigdy nie zapomnisz tej nocy!
Przez całą drogę mój towarzysz nie pozostawiał ani centymetra ciszy w otaczającej nas przestrzeni. W kółko powtarzał jak bardzo się cieszy, że nie odmówiłem mu na zaproszenie — co dla mnie, było dość żałosne i sprzeczne z rzeczywistością — oraz, że na odnowienie starych znajomości nigdy nie jest za późno. Miałem co do tej wypowiedzi zupełnie inne podejście, nie wspominając o własnym zdaniu przeczącym jego słowom. Chwilami żałowałem, że nachodziły mnie myśli zachęcające do tego spotkania. Dlaczego z góry nie przewidziałem kompletnej katastrofy i wieczoru skazanego na pewną porażkę?
 Po kilkudziesięciu minutach drogi stanęliśmy naprzeciwko wysokiego budynku, jasno oświetlonego kolorowymi reflektorami, z którego wydobywały się głośne dźwięki. Muzyka od pierwszych nut nie przypadła mi do gustu, nawiązując do kapryśnych nastolatków, a nie poważnych i dojrzałych ludzi. Modliłem się w duchu, aby otaczająca aura tego klubu okazała się jedynie z pozoru miejscem… nie dla mnie.
Spojrzałem pytająco na Naruto, spodziewając się czekających przed wejściem znajomych. Wokoło otaczała nas gromada ludzi, grzecznie stojących w kolejce, ale nigdzie nie spostrzegłem osób chętnie zbliżających się do blondyna.
 — Wszyscy są już prawdopodobnie w środku — rzucił pewny siebie, krocząc na sam początek ciągnącego się sznura ludzi.
Nie jestem pewien, czy był na tyle naiwny myśląc, że ubrany na czarno bramkarz o masywnej sylwetce wpuści nas bez oczekiwania, czy po prostu był głupi.
 — Witaj Chouji! Shikamaru i Kiba są już w środku? — Naruto pozbawiony granic klepnął w ramię mięśniaka. — Wiedzą, że ze mną nie ma żartów.
Na jego krótkie wtrącenie mężczyzna zaśmiał się głośno, nie tracąc jednak czujności. Widząc mnie stojącego za Uzumakim zamilkł, lustrując towarzysza swojego znajomego. Zmrużyłem oczy nie dając mu przyjemności z przewagi nade mną. Wzrost i waga nie są jedynymi atutami silnych facetów.
 — Czołem, Naruto. — Uśmiechnął się, na nowo przenosząc swój wzrok ze mnie na Naruto. — Wszyscy znajdują się w środku od dłuższego czasu. Pewnie tym razem to oni przeklinają twoje spóźnienie.
 — Chyba się nie obrażą? — Blondyn podrapał się po podbródku, wyraźnie przejęty zaistniałą sytuacją.
O co tu chodzi?
Najpierw zgrywa cwaniaka obnosząc się z dumą swoimi zasadami i szacunkiem jakim powinni darzyć go jego kompanii, aż nagle całe zachowanie sprowadza się do przemyślenia na temat jego nieprzyjacielskiego postępowania.
 — Idziemy? — Postanowiłem w końcu się odezwać, przerywając tym samym idiotyczną refleksję Naruto nad swoim życiem.
 — Ach tak, tak. — Pokiwał głową, budząc się ze snu. — Do zobaczenia, Chouji!
 — Bywaj, przyjacielu — odburknął i wrócił do swojej pracy.
Nie traciłem czasu na zbędne pożegnania, tylko odwróciłem się w stronę wejścia i ruszyłem za Naruto. Jednak myliłem się co do pominięcia kolejki i bezproblemowego dostania się do knajpy. Jeżeli chodziło o takie sprawy, mógłbym zabierać Naruto na każdy taki wypad, byleby tylko wykluczyć ze swojej listy kilkudziesięciominutowe bezsensowne czekanie.
W środku poczułem dobrze znany mi zapach nikotyny i śmierdzącego piwa. Nie gustowałem w tego rodzaju alkoholu i od samego początku moim zamiarem był zakup dobrego whisky — ewentualnie Burbona. Rozglądałem się w poszukiwaniu ustronnego miejsca, gdzie w chwili kryzysu mógłbym odpocząć w ciszy. Takowego jednak nie mogłem nigdzie dostrzec, gdyż każda sala, a nawet wszelakie kąty, pełne były pijanych ludzi, bawiących się w najlepsze. Wirujące kolory i migający stroboskop doprowadzał moje oczy do szaleństwa. Ileż to czasu minęło od ostatniej wizyty w podobnym miejscu? Stanowczo zbyt długo zwlekałem, a te niedogodności okazały się tego skutkiem.
 — Widzę ich! — Usłyszałem w chaosie krzyk Naruto i ruszyłem za nim, w głąb tej odurzonej dżungli.
Świat wydawał się szaleństwem. Pierwsze zetknięcie się z cuchnącym klubem, towarzyszyło najgorszemu dniu w moim życiu. Nie wiem co pchało mnie do takich miejsc, ale z pewnością nie miało to nic wspólnego ze spokojem mojej duszy. Sposób na ucieczkę wydawał się odpowiedzią, ale jak długo można zatracać się w takim syfie…
Blondyn przystanął w rytm puszczanej muzyki, a wychylając się zza jego pleców dostrzegłem dwóch mężczyzn o charakterystycznym wyglądzie i ubiorze. Ten z długimi włosami spiętymi w kucyk kojarzył mi się z gothem, ubrany na czarno, z długim płaszczem przypominał czarne charaktery z najstraszniejszych kryminałów. Natomiast drugi wyglądał na uciekiniera z zupełnie innej bajki. Krótkowłosy hipster, w luźnej, czerwonej bejsbolówce ironicznie lustrował mnie wzrokiem.
Opanowany i znudzony kontra wyluzowany i oryginalny.
Dodatkowo nadpobudliwy i wkurzający.
Nie byłem w stanie pojąć schematu ustalonego w ich komunikacji.
 — Spóźniliście się — powiedział długowłosy posępnie.
 — Też za wami tęskniłem. — Uśmiechnął się Uzumaki, rozwiewając tym samem wszelkie niedopowiedzenia. — To jest Sasuke, jeżeli którykolwiek z was zapomniał. — Zwrócił się w ich stronę. — Sasuke, to Shikamaru i Kiba, chociaż wydaje mi się, że ty również powinieneś ich kojarzyć. — Popatrzył na mnie pełen ufności.
Nawet nie wiesz w jakim jesteś błędzie.
 — Jasne — wyrwało się z moich ust.
Ledwo przysiedliśmy się do ich stolika, a przed nami jak na zawołanie pojawiły się dwa kufle chmielowego trunku. Skrzywiłem się na sam widok, ale zdecydowałem, że nie będę informować towarzyszy o mojej osobistej niechęci co do piwa, tylko kulturalnie opróżnię szklankę, zamawiając w następnej kolejności coś dla ludzi.
 — Kiedy wróciłeś? — usłyszałem pytanie i zważając na okoliczności odgadłem, że kierowane jest do mnie.
Zerknąłem na Kibę, który bacznie mi się przyglądał.
 — Kilka dni temu.
 — Konkretny powód?
 — Wydaje mi się, że powrót do rodzinnego domu jest wystarczającym wytłumaczeniem — rzuciłem oschle, zdenerwowany zaistniałym przesłuchaniem.
Mierzyliśmy się bez przerwy, nie mrugając ani razu, aby nie stracić czujności w mimice przeciwnika. Odczułem, że poszukuje drugiego dna nie tylko w moim przybyciu, ale i w wypowiedziach. Zupełnie jakby podejrzewał głęboki spisek uknuty z Itachim w kwestii tego miasta.
 — Kiba, odpuść. — Naruto skarcił przyjaciela. — Chcę żeby to było przyjemne spotkanie, bez niepotrzebnych zwad.
 — Jestem tylko ciekaw. — Nie spuszczał ze mnie oczu. — Wszyscy dobrze wiedzą, że ich przyjazd tu może sprowadzić tylko kolejne nieszczęścia. — Odwrócił się w stronę baru i stojącej przy nim kelnerce.
Nie zrozumiałem jego wypowiedzi, ani zarzutu jaki posłał w moim kierunku. Kierował w moją stronę oskarżenia, bez jakiejkolwiek podstawy, nie ukrywając zupełnego rozluźnienia. Normalny i kulturalny człowiek stara się zachować chociażby jakie takie pozory, świadczące o tym, że sytuacja do jakiej doprowadził krępuje odbiorcę tych zdań. Jednakże on na nowo wbijał we mnie złowrogie spojrzenie, dając mi jawnie do zrozumienia, że to spotkanie nie wynikło z jego inicjatywy, jak przedstawił mi to Naruto.
 — Mam rozumieć, że masz z tym jakiś poważny problem? — odgryzłem się bez empatii.
 — Nie pomyliłeś się.
 — Jeżeli tak ci na tym zależy, możemy sobie to wyjaśnić — zmrużyłem oczy — na zewnątrz.
Jak na zawołanie Kiba wstał energicznie z miejsca mierząc mnie od stóp do głowy. Nie chciałem pozostawać mu dłużny, dlatego powieliłem jego czynność, dodatkowo chwytając w pięść jego koszulkę tuż pod gardłem. Za nami równo podnieśli się Shikamaru i blondyn, automatycznie nas rozdzielając i uspakajając. Nie miałem zamiaru mu odpuszczać, szczególnie iż to nie ja okazałem się w tym wypadku prowokatorem do bójki.
 — Może byłoby lepiej gdyby dali sobie po mordzie — raz, a porządnie. — Usłyszałem znudzony głos długowłosego sączącego piwo. — Uspokoiłoby to ich i zażegnało konflikt.
 — Po moim trupie! — w odpowiedzi wykrzyknął mu w twarz mój przeciwnik.
 — Jesteście niemożliwi. — Naruto postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. — Kiba, musisz wybrać. Albo stosujesz się do ustalonej reguły mile spędzonego wieczoru, albo możesz spokojnie wrócić do domu.
 — Czyli w tym towarzystwie tylko ja jestem winny? — Oburzył się.
 — Sasuke jest gościem, a powodem dla którego tu jesteśmy — jest właśnie on.
Chłopak uniósł ręce go góry w pojednawczym geście i usiadł z powrotem na swoim miejscu. Zapowiadało się, że dalsze godziny miną na spokojnych rozmowach, pełnych wspomnień i pytań, na które nie miałem chęci odpowiadać. Tak trudno było mi pogodzić rzeczy, których pragnąłem i nie pragnąłem równocześnie, z tymi które były mi obce i znane jak nic. Dokładnie w taki sposób czułem się jako kompan trzech mężczyzn, znających się od długich lat, których łączyła niewyobrażalna ilość wspólnych doświadczeń i przygód, z których ja zrezygnowałem wiele lat temu. Chciałem za wszelką cenę zrozumienia ze strony reszty świata, równocześnie nie pozwalając mu zbliżyć się zbyt blisko. Odsuwając się na bezpieczną odległość, wymierzając kolejne granice, stawiając mury i mosty, dzięki którym mógłbym poczuć się bezpiecznie.
Przez chwilę wiedzieć, że już nigdy nie przytrafi mi się nic, co zatopiłoby mnie na nowo.
Słuchając żartów Naruto, dogryzań Kiby i posępnych westchnień Shikamaru dostrzegłem, że jednak mogłem się pomylić.
Świat, a dokładniej jego część należąca wyłącznie do tej trójki nie wydawała się piekłem, toczącą wojnę organizacją zmuszającą do cierpienia i bólu. Okazał się ubogim Eden, wystarczającym jednak samym w sobie, tylko po to by poczuć się na chwilę szczęśliwym.
Byłem szczęśliwy…
Tego samego dnia, kilka godzin wcześniej wypełniał mnie po same brzegi smutek, trawiący od wewnątrz. Pochłaniający obraz radości i wolności.
Byłem szczęśliwy…
jak nigdy.
 — Opowiedz nam swoją historię — usłyszałem z naprzeciwka głos Shikamaru. — Zdradź co nas ominęło, Sasuke.
Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę.
W tamtej chwili wydał mi się zabawny. Oczekiwał ode mnie niemożliwego; czegoś, co na samą myśl i wyobrażenie wzbudzało przeszywający strach. Pragnął bym zdradził mu sekrety życia, nad którym nawet ja nie miałem żadnej władzy. Objęła je rządza zemsty i bezprawnej nienawiści.
 — Nie chcę was zanudzić — rzuciłem stanowczo zaciągając się głęboko, chcąc odsunąć ich od tej prośby.
 — Nie pytamy o szczegóły. — Tym razem odezwał się Naruto, wesoło się przy tym uśmiechając. — Zależy nam na konkretach.
Sam nie wiem, czy to przez odurzające środki w powietrzu, czy alkohol w mojej krwi wywołany kolejnym kuflem piwa, spowodował, że bez kolejnych sprzeciwów zdradzałem im moją przeszłość. Opowiedziałem o wyjeździe, mieszkaniu i życiu z dziadkami w ubogiej mieścinie. O powierzchownej tęsknocie za prawdziwym domem i żalu do losu jaki mi zgotował. Następnie przeszedłem do interesów Itachiego, naturalnie nie rozdrabniając się w nich. Opowieść zakończyłem na śmierci naszych opiekunów, którzy wbrew pozorom na zawsze zachowają się w naszej pamięci.
 — Przykro nam — odezwał się Kiba — ale wciąż nie wiemy co was tu przygnało.
 — Gdybym miał wybór, nie wróciłbym — odpowiedziałem, patrząc mu prosto w oczy. — Itachi tego chciał, tłumacząc się kolejnymi sprawami. Wydaje mi się jednak, że coś ukrywa i jestem tu, aby tego dociec.
Wszyscy potakiwali głowami, zgadzając się ze mną bez kolejnych pytań. Nie mogłem zdradzić im, że nie jestem w stanie odejść od niego, nawet jeżeli byłoby to moim zamiarem. Poświęcam mu siebie, aby choć w minimalnej części spłacić dług, który zaciągnąłem u niego w przeszłości.  Nikt nie byłby w stanie tego zrozumieć, pojąć bezinteresownego oddania się osobie w zamian za nic.
Siedząc tam, kilka centymetrów od mego ciała i duszy ukrytej głęboko wewnątrz, nie dostrzegali wszechogarniającego mnie bólu istnienia. Życia w ciągłym hamowaniu się przed wykrzyknięciem światu całej prawdy jaka skrzywdziła mnie na zawsze, zostawiając głęboko w sercu ranę, której już nikt nie będzie w stanie wyleczyć. Nie zrozumieliby ciała bez szwanku.
 — Zawsze możesz na nas liczyć. — Naruto objął mnie ramieniem. — Prawda, chłopaki?
Zaśmiałem się w duchu, wyobrażając sobie ich niewiedzę. Naiwność. Bezbronność.
 — Zapamiętam.
Pochyliłem się nad kuflem i przechylając go do swoich ust opróżniłem do dna.


Wieczór minął szybciej niż wszyscy mogliśmy się tego spodziewać. Skazując to spotkanie z góry na porażkę, musiałem przyznać się przed samym sobą, że postąpiłem niewłaściwie. Może i nie należał on do najciekawszych, ale z pewnością był miłą odmianą w porównaniu ze spędzaniem takich godzin przed telewizorem lub na tarasie wypalając kolejne papierosy. Prócz spokojnej zabawy, poznałem kilka sekretów z życia kompanów, cechy ich charakteru, cząstkę osobowości. Między innymi fakt, że spokojny Shikamaru od dwóch lat jest mężem blondynki o imieniu Temari oraz tego, że wkrótce mieli zostać rodzicami. Pomimo zewnętrznego wyglądu, wydawał się odpowiedzialnym mężczyzną, który wie czego chce i od początku do końca ma zaplanowane życie. Opozycję stanowił nadwrażliwy Kiba, podchodząc do życia z dystansem i nutą zabawy.
Czułem się ważny.
Czułem, że należę do czegoś.
Do czegoś, co nie działa na mnie destrukcyjnie.
Do domu wracaliśmy chwiejnym krokiem, podtrzymując siebie wzajemnie. Nikt nie znał drogi, nie miał pojęcia gdzie właściwie się znajdujemy, a co najlepsze czy kiedykolwiek dotrzemy do celu. Śmialiśmy się do rozpusty z rzeczy nieważnych i absurdalnych. Każdy po kolei podejmował temat nie znaczący dla jednostki, ale jakże istotny dla ogółu.
Świat stanął w miejscu.
Zrobił to wyłącznie dla nas, aby nadać sens wszystkiemu co wtedy wydało nam się beznadziejne. Co wywoływało zgryzotę i zatracenie w obliczu buntu mas.
Psychologia tłumu od zawsze stanowiła element niezwykle sprzeczny. Rządzą nami popędy i cechują je zachowania irracjonalne, ze skłonnością do ulegania sugestii osób widzianych pierwszy raz w życiu. Dyktatura, totalitaryzm, demokracja. Gdziekolwiek żyjemy, jest nam wygodnie tylko tam, gdzie jednak nas nie ma.
 — Panowie — usłyszeliśmy podniesiony głos podtrzymywanej przeze mnie osoby — zalecam powtórzenie tej upojnej nocy.
Na słowa Naruto wszyscy, jak jeden mąż wybuchliśmy śmiechem. Bez wyjątku potwierdziliśmy jego stwierdzenie samym tym gestem.
Byłem szczęśliwy…
Po raz kolejny przeszła mi przez głowę ta myśl, a ja nie zapragnąłem odsunąć jej na drugi plan.
Byłem szczęśliwy…
I w tamtym momencie nie istniało nic ważniejszego.
 — Oby niezbyt często. — Po chwili odezwał się Shikamaru obejmując ramieniem Kibę. — Za którymś razem Temari mnie zabije.
 — Mojemu urokowi się nie oprze. — Wyszczerzył się blondyn do długowłosego. — Porozmawiam z nią jak trzeba.
Nastała cisza po której wszyscy bali się odezwać. Nikt nie chciał naruszyć stanu jaki zaistniał pomiędzy naszymi postaciami, emocji stworzonych po części przez każdego i wspomnień należących tylko do nas. Staliśmy się sobie bliscy z przypadku i nie ważne było na jak długo. Liczył się fakt, że przez tak krótki czas potrafiliśmy sami sobie wystarczać.
 — Naruto — uśmiechnął się rozmówca — ona cię nie znosi.
Nie dotarła do naszych uszu odpowiedź ze strony Uzumakiego, ale każdy z osobna chciał potraktować tę wypowiedź ironicznie. Na nowo obezwładnił nas rechot, który stanowił towarzystwo dalszej drogi.


Oczy, przyzwyczajone do ciemności widziały o wiele wyraźniej, niż kilkanaście minut wcześniej. Rozpoznawałem poszczególne części drogi, mijane latarnie i wysokie krzewy, o które niejednokrotnie udało mi się zahaczyć. Szedłem wprost, nie bacząc na mijane domy i sklepy, przystanki i znaki. Wiedziałem gdzie chcę dotrzeć i do czego jest zdolne moje sumienie aby osiągnąć to czego pragnie. Podążałem za samym sobą, ufając bezgranicznie i wierząc, że to co jest w moim zamiarze nie sprowadzi na mnie klęski. Krok, za krokiem przemierzałem kolejne ulice i drzewa, zastanawiając się w pewnym momencie czy aby nie krążę wokół własnej nieświadomości.
Takim właśnie sposobem znalazłem się naprzeciwko wysokiego budynku i spoglądając w górę lekko się chwiejąc na nogach z powodu wypitego alkoholu, odnalazłem okno wyróżniające się kolorem ram i odcieniem firan w środku. Ruszyłem w dalszym kierunku. Stąpałem po schodach mierząc się z każdym następnym, aby nie utknąć, nie zatrzymać się w trakcie.
W samym środku rozgrywki.
Stopień, za stopniem zbliżałem się do swojego chcę. Przestało interesować mnie nie chcę i nie mogę. One nigdy nie sprawiały mi radości, nawet tak bliskiej temu co odczuwałem krocząc na szczyt wymarzonego zakończenia historii.
i żyli długo i…
Rozglądałem się zarówno na prawą stronę jak i na lewą, tak jak dane mi było robić to za pierwszym razem i dokładnie tak jak wtedy szarość ścian — mimo iż w ciemności, wydała mi się nieodpowiednia dla mieszkańców. Sprawiła, że zawahałem się; zatrzymałem w powietrzu nogę na ułamek sekundy i ruszyłem. Coraz szybciej i sprawniej. Dalej i bliżej. Jakby w zasięgu ręki. Na jej wyciągnięcie.
Wypowiadany w głowie numer sześćdziesiąt dwa obijał się jak echo w korytarzu, w którym stałem. Naprzeciwko mnie znajdowały się drzwi skrywające wolność. Przepustkę do świata gdzie nie muszę zastanawiać się nad sobą, nad tym kim jestem i czego rzeczywiście oczekuję. Ukrywały bilet do lepszej przyszłości, do najlepszej części przeszłości, w której przyszło mi żyć. I marzyłem o tym aby znaleźć się za nimi jak najszybciej, aby to poczuć.
Całym sobą.
Wiedzieć, że nic nie muszę.
Zapukałem cicho.
Głośniej.
Gwałtownie. Czekając tylko i licząc sekundy od pierwszego oznajmienia, że właśnie czekam.
że czekam tylko na ciebie.
Usłyszałem kroki zbliżające się do mnie, wpierw spokojne i opanowane, następnie szybsze i bardziej stanowcze. Zapewne domownik, spoglądając przez wizjer poznał swojego gościa, a od tamtego momentu wydało mi się, że czas począł płynąć wolniej. A może i całkowicie się zatrzymał, oczekując na decyzję? Zabawne, że nie należało do niego jedynie rozstrzygnięcie kwestii w otworzeniu, czy też nie, ale w swoich rękach trzymał los.
Mój los, należący w tamtym momencie wyłącznie do niego.
 — Sasuke… — doszedł do mnie cichy szept.
W tym samym momencie kiedy drzwi drażliwie skrzypiąc stanęły przede mną otworem, ujrzałem jej zaspaną twarzyczkę. Włosy upięte w wysoki kucyk stanowiły istny nieład, ale jakże pociągający, zachęcający. Patrząc prosto w jej zmrużone oczy, zdradzające zdumienie jakiego doznawała próbowałem odczytać jej myśli. Trwałem pomiędzy naszymi światami i starałem się odnaleźć odpowiednią ścieżkę do jej serca.
Czy wciąż kocha tak jak kochała?
 — Nie pozwól mi odejść — rzuciłem i w mgnieniu oka znalazłem się tuż przy niej.
Nie protestowała kiedy połączyłem nasze usta gorącym pocałunkiem, naznaczającym tym samym moje terytorium i podpisując umowę nie do złamania. Nie interesowało mnie czy poczuła zapach śmierdzącego piwa i znaczącej ilości wypalonych papierosów. Najwyraźniej nie miała z tym żadnych problemów, gdyż z jękiem przyciągnęła mnie bliżej siebie, składając obietnicę i potwierdzenie, że nie zgadza się; że nie ma już odwrotu.
Poznawaliśmy siebie na nowo. Od początku badając centymetry swoich ciał, dusz ukrytych wewnątrz, obnażonych w nicości. Pragnęliśmy i żądaliśmy, aby zatracić cielesność, ukryć żywotność i odnaleźć wszystko co niewidoczne dla oczu z zewnątrz.
Umarłem w otchłani zielonych tęczówek, śmiejących się do mnie niczym dziecko. W różu jej włosów, wabiących mnie, kuszących. W uśmiechu malinowych ust, proszących o kolejny pocałunek.
Zapomniałem, że istnieję.
Nie istniałem.
W tamtej chwili nie było mnie ani krzty, gdyż każdy element utkwiony w niej oddawał się jej cały. Tworzyła mnie od nowa, gdyż w niej znajdowała się odpowiedź mojej niewiedzy. Czuła mnie i ja pławiłem się w emocjach które mi ofiarowywała.
Byłem nikim.
Niczym.
Jakże byłem głupi, nie uświadamiając sobie, że nigdy nie stanowiliśmy całości z dala od siebie. Tylko razem znaczyliśmy cokolwiek, a dla nas wszystko.
Z każdym pocałunkiem, utraconą częścią garderoby i przewróconym meblem odnajdywałem się w rzeczywistości. Nie mogła tego żałować, nie była w stanie odmówić swojemu łaknieniu.
Pochłaniałem jej zapach, emanujący błogością i szczęściem. Lecz szczęściem zupełnie różnym od tego jakie odczuwałem tego samego dnia. To szczęście żyło, oddychało i wirowało wokół i we mnie niczym huragan. Chciałem zachować te sekundy na później. Na te dni bez niej, ale i uzupełnić wszystkie te, w których nie była ona obecna.
Osiągnąłem cel.
Wyciszając się na moment, aby nie zbudzić śpiącej Ayi przeniosłem dyszącą Sakurę na swoich rękach do sypialni. Trzymając w ramionach kruche ciało kobiety, analizowałem kolejny plan.
Schemat ucieczki.
Pomiędzy jękami rozkoszy wydobywającymi się z jej krtani, zrozumiałem, że buzujące procenty we krwi wyparowały, a pode mną leżała naga Haruno, oddająca mi się bez sprzeciwu. Bez godności, bez dumy. Kochałem się z dziewczyną podobną do wszystkich, które miałem okazję posiąść wcześniej. Oddaną bez reszty, z pasją, podziwem dla mnie.
Nie odmawiając.
Nie zaprzeczając pożądaniu.
Sakura Haruno sprzed lat istniała tylko w mojej wyobraźni. I tamtą noc chciałem spędzić właśnie z nią.
Wyimaginowanym szczęściem pochłaniającym mnie całego.



~~~



Od autorki: Wiem, że większość już pewnie odchodzi od zmysłów kiedy czyta kolejne rozdziały skupione na refleksjach, uczuciach i rozmyślaniach. Jednak jest to mój cel; przedstawienie rzeczywistości człowieka skrzywdzonego i opuszczonego. A jeżeli chodzi o to powyżej, kurcze, jestem taka zadowolona z siebie (nie mam tu na myśli tych wszystkich błędów, które postaram się jak najszybciej poprawić) ale o całokształt. Chyba wyszło nieźle...
Nie zdajecie sobie sprawy jak uwielbiam pisać o niczym. Tak. Dokładnie. Nic to mój najulubieńszy temat i wprawiam się w nim, raduję nim, nacieszam.
Jeżeli chodzi o kolejny rozdział... hm... Wydaje mi się, że powinnam zdążyć przed 27 czerwca, później może być troszeczkę ciężko gdyż wyjeżdżam do Szkocji na całe dwa miesiące. Zbliża się dodatkowo sesja, a ja czuję na swoich plecach ogrom obowiązków i przyzwyczajam się do nieprzespanych nocy. Może do tego czasu będzie nowy szablonik, a więc dwie niespodzianki w jednym.
Chciałabym jeszcze na koniec podziękować za MEGA dużo głosów na Świat Blogów Narutomania  czego zupełnie się nie spodziewałam. ;V Nie wspomnę o tych wszystkich cieplutkich słowach jakie od Was czytam i za wszystko, wszystko!
Pozdrawiam i do następnego!



8 komentarzy:

  1. Łaaa rozdział genialny, czekam na kolejny!<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Oni już bzyk, bzyk? NO NIEEEEE

    Uwielbiam to opowiadanie i będę to powtarzać w nieskończoność. <3 Chociaż przyznam, że na początku zbyt dużo gadania o niczym jak dla mnie. Lubię refleksje itp. zwłaszcza pisane w takim pięknym stylu jak twoim, ale co za dużo to nie zdrowo. Mózg mi się od nich przegrzał. XDDD
    Strasznie podoba mi się ten pomysł z wypadem Uzumakiego. I w dodatku występuje ukochany Kibuuuś, w bejsbolówce (uwielbiam facetów w bejsbolówkach, mrrr <3). Ten fragment rozdziału jest taki mega pozytywny, jest taką dobrą odskocznią od tego całego smutku i cholernie mi się to w nim podoba.
    No i w końcu scena finałowa... No wiesz Ty co? Tak szybko seksy? Tak Sakura łatwo się mu poddała? No jak to ;-----------; A potem Sasuke zaliczy i zniknie, a Sakura będzie żałować, no głupiutka ;------; Ale trzymam kciuki, żeby Sasek zauważył to co stracił :3
    Tylko dalej mnie ciekawi kto jest ojcem Ayi... Mam nadzieję, że to się wyjaśni.

    Powodzenia na sesji i życzę weny! :3
    I udanego wyjazdu oczywiście :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anju, Z tego co wiem usunelas konto na fb i jak ja mam sie teraz z Tobą dogadać? ; ----; Chyba ze mam to traktować jako odmowę na moją propozycję :) jeśli się rozmyslilas to wal śmiało :D

      Usuń
    2. O nie, nie, nie! ;) To musi być jakieś nieporozumienie! Za 0.5h będę na fb i zaraz wszystko się wyjaśni. ;*

      Usuń
  3. Oooo, nie wierzę. Tak się kończy pisanie komentarzy z telefonu, że musi gdzieś takowy zniknąć. ;-; Gdy tylko skończę remont, napiszę go jeszcze raz z bezpiecznego komputera. Czyli jakoś w jutrzejsze popołudnie! I szablon również jutro wyślę, bez względu na to kiedy będę publikować notkę bo już się naczekałaś tyle i mi głupio. Zwłaszcza, że Twoja historia jest piękna i ją pokochałam. No.
    Więc wrócę tu z obszerniejszą opinią gdy wejdę w posiadanie kompa. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może zacznę od tego, że to mnie jest głupio. Po pierwsze dlatego, że sama dobrze wiem jak to jest kiedy komentarz nagle znika.. A Ty męczyłaś się z nim drugi raz, a po drugie, że jesteś taka kochana! :)
      Od początku mówiłaś, że nie wiadomo kiedy skończysz, a więc nie powinnaś się przejmować. Jednak... Przyznaję się bez bicia, że podobudowałaś mnie i dziś na pewno skończę siódemkę. Pozdrawiam ciepło i dziękuję. ;))

      Usuń
  4. Dobry! ;3
    W końcu trza pozostawić po sobie tutaj jakiś ślad, tym bardziej, że dzięki Tobie znów nabrałam chęci na czytanie SasuSaku. Tak mnie zauroczyłaś tą historią, że Sasuke i Sakurę pokochałam na nowo, a miałam ich już dość. Więc muszę Ci za to podziękować. <3
    Historia je przecudowna i ma ten swój urok! Postać Sasuke jeszt świetna. A co lepsze, wszystko jest z jego punktu widzenia. Tak trochę mi go szkoda. Całe dzieciństwo w kłamstwie. Jego najbliżsi go tak oszukiwali. Jedyny Itachi... A tak pro, po niego, kurde, to jest najlepsza osoba w całym tym opowiadaniu! Taki tajemniczy. Wie czoś czego Sasuke nie wie. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że on ma coś wspólnego z Sakurcią. A jeśli nie, to on ją obserwuje. Śledzi jej życie. Ale to ze względu na Sasuke. Dla niego. A co do samej panienki Haruno, kolejna osoba, która skrywa dużo tajemnic. Strasznie interesuje mnie dlaczego tak się zmieniła. Co na to wpłynęło. Dziecko bez ojca - jakoś uważam, że to nie w jej stylu. Na pewno wolałaby, żeby dziecko miało ojca. Albo chociaż go znało. Ale jak na razie nic nie pokazuje, żeby mała Aya miała z nim jakiś kontakt. Może się z jakimś puściła i wpadła. Choć bardziej bym obstawiała, że została zgwałcona i stąd to dziecko. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że Państwo Uchiha nie zginęło. Nadal żyje, a ich śmierć była upozorowana. Po co? Hmmm... może, żeby ich "biznes" dalej się kręcił, a ktoś zaczął ich podejrzewać. Pasowałoby mi to. A Itachi skądś się tego dowiedział i teraz to wszystko sprawdza. I po, to musieli wrócić do ich rodzinnego miasta. A Itaś chce chronić Sakurcię. A Aya byłaby dzieckiem Pana Uchiha. Pasowało mi to. Choć moje przypuszczenia mogą być dalekie od prawdy. Ale jednego jesztem pewna - Itachi tu przyjechał za sprawą, która ma powiązania z jego rodzicami. Bo innego rozwiązania ni wiedzę. Chociaż minimalne powiązanie z nimi, ale i tak jakieś będzie miało. I rodzina Uchiha będzie miała więcej tajemnic niż ich synom się będzie wydawać.
    Co więcej na temat moich przypuszczeń mogę dodać - jak na razie nie przychodzi mi nic do głowy. Znając życie dopiero jak opublikuję komentarz, to wpadnę na to.
    Fabuła mi się strasznie podoba. Ma tą nutkę tajemniczości jak i tego życia bez celu Sasuke.
    Co do muzyki - uwielbiam Vocaloidy. <3 I jak najbardziej te utwory jakie tu masz pasują mi do tego opowiadania. Relacje Saskurci i Sasuke pasują do nich.
    Twój styl pisanie jeszt strasznie przyjemny.
    Pisz mi szybciutko kolejne rozdzialiki! ;3
    Życzę masę weny jak i wolnego czasu do pisania. ;3
    Pozdrawiam cieplutko. ;3
    Yuiko M. ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam, witam! :)
      Zaparło mi dech w piersiach! ;O
      Jak czytam podobne komentarze, to aż łezka kręci mi się w oku, a całą mnie wypełnia niedowierzenie... czy to aby na pewno te słowa są do mnie?
      Cieszę się, że na nowo zakochałas się w SasuSaku... Przyznam się, że również, że miałam podobnie. Przerwa trwała dobre kilka lat, ale jak już wróciłam do czytania, to postanowiłam sama coś napisać. :>
      Masz nosa do odkrywania tajemnic! ^^ Jednak nie mogę zdradzić Ci sekretów, którymi objęłam rodzinę Uchiha i niewinną wszystkiemu Haruno i jej córkę. Nie długo wszystko się wyjaśni i przekonasz się jak wiele miałaś racji. ;)
      Kolejny jest już napisany i na 100% pojawi się dziś.
      Pozdrawiam również i dziękuję za tak cudowne słowa. ;*

      Usuń

CREATED BY
Mayako