„Często
śnił jej się, ale to przecie nie miłość; ona nie jest zdolna do miłości.”
— Bolesław Prus
— Bolesław Prus
Od bardzo dawna nie odczuwałem
takiego poczucia utraty czasu na bezwartościowych czynnościach. Siedziałem na
obskurnym fotelu, naprzeciwko swoich towarzyszy, trzymając w ręku kubek w
tandetne różowe kwiatki i czekałem aż wreszcie świat weźmie mnie żywcem. Co
było punktem kulminacyjnym mojego wszechogarniającego upadku? Wsłuchiwanie się,
a może dokładniej; wielkie starania zrozumienia, rozmowy toczonej pomiędzy
Sakurą, a Naruto. W dodatku, cały ten bałagan dopełniała wścibska i krzykliwa małolata, działająca mi z każdą
sekundą coraz bardziej na nerwach. Przemknęła mi przez myśl teza Itachiego
dotycząca mojego pobytu w tym domu, jednak ten jeden raz nie chciałem
uświadamiać go w zwycięstwie.
— Nie smakuje ci? — Usłyszałem pytanie i w
obawie, że może być ono kierowane do mnie, a ja niekulturalnie na nie, nie
odpowiem, podniosłem głowę i spojrzałem na różowowłosą.
Wpatrywała się w naczynie
trzymane w moich dłoniach i zrozumiałem, że odkąd tu jestem nie tknąłem się
gorącego napoju. Skąd mogłem więc wiedzieć, czy przypadł mi do gustu? Moje
myśli były tak skupione na odległym i nieistniejącym świecie — potrzebnym do
odseparowania się od ludzi, z którymi przyszło mi spędzić ostatnie minuty, że
zabrakło mi czasu na ingerencję w spróbowanie przygotowanego wywaru.
— Zapomniałem o… — Przeciągnąłem rękę po
swoich włosach, w geście zakłopotania.
Owszem, nie interesowało mnie to
co działo się wokoło, ale nie miałem również zamiaru sprawiać komuś przykrości,
a mina Sakury potwierdzała moje obawy.
— Mogę przygotować coś innego?
— Nie ma takiej potrzeby — odpowiedziałem w
mgnieniu oka, spostrzegając jej poruszającą się z miejsca sylwetkę.
Nasze oczy spotkały się dosłownie
na ułamek sekundy, ale ta krótka sytuacja dała mi do zrozumienia, że jej
odczucia co do zaistniałych wydarzeń są niemal jednakowe z moimi. Jakby sama
pragnęła tylko uwolnić się z więzów niedopowiedzeń i poznać wszystkie
najskrytsze sekrety mojego życia… bez niej. Czy i mnie towarzyszyła emocja
rwącej niezaspokojonej niewiedzy?
Nie sądzę.
Skupienie postanowiło odnaleźć
cel w postaci niej samej. Bez Naruto. Bez Ayi.
Onieśmielona spojrzeniami
ulokowanymi na jej sylwetce, wróciła na swoje miejsce i ponowiła rozmowę z
blondynem, pozostawiając moją postać w bezkresnym spokoju. Najwyraźniej nie
tylko ona zrozumiała szargające mną intencje, gdyż przez najbliższe
kilkadziesiąt minut nikt nie zaszczycił mnie nawet swym spojrzeniem, nie
wspominając o jakimkolwiek rozpoczęciu konwersacji.
Czas płynął nieubłagalnie. Pomimo
iż chciałem wydostać się z ciasnej klatki wypełnionej po brzegi ludźmi nie z
mojego świata, miałem także ochotę na kuszącą każdym centymetrem różowowłosą. Wybór był wybitnie niewygodny i przysparzający
wszelako szerokiego rozmyślania, odnajdującego każde za i przeciw
postępowania, na które miałem ochotę i nie miałem.
Kim jesteś, Sasuke?
Uchiha zawsze dostaje to na co ma
ochotę i tym razem również nie podlega to żadnej dyskusji. Gdybym choć raz
postanowił inaczej, moje super ego nie pozwoliłoby mi na dalszą wolną
egzystencję. Stawiałoby mi coraz trudniejsze zadania, którym musiałbym
sprostać, aż poddałbym się zupełnie. Umierając wewnętrznie, nie zadawalając tym
— mimo wszystko — nawet samego siebie. Potrzeba działania napędza mój
mechanizm, dowartościowuje mnie i pozwala funkcjonować. Okazałbym się nikim
zakładając coś i nie starając się na realizację tego. Dając temu kompromisową
drogę ucieczki, nie goniąc jej… nie starając się zatrzymać.
Muszę ją zatrzymać.
Muszę.
Potrząsnąłem głową oczyszczając
się tym drobnym ruchem z każdej błądzącej myśli i wyimaginowanego świata mojej
ponad—rzeczywistości. Musiałem powrócić, aby nie dać się dobrowolnie
wyeliminować. Spojrzałem na troje osób siedzących tuż naprzeciwko i ostatkami
sił, skupiałem moją uwagę na ich rozmowie. Bylebym tylko nie zostawał dłużej w
tyle, na totalnie przegranej pozycji.
Poruszenie po mojej stronie nie
uszło uwadze niebieskookiemu blondynowi, który kątem oka zerkał wprost na mnie.
Odniosłem wrażenie, że od tego momentu większą uwagę poświęcał mnie i mojej
postawie, niż swej rozmówczyni. Co jakiś czas napinał się zdecydowany coś
oznajmić, jednak rezygnował za każdym razem na nowo rozluźniając swoje mięśnie.
Dzięki temu zachowaniu zyskałem nową rozrywkę, nie odsuwając się od towarzyszy,
ale pozostając także w bezpiecznej odległości przed ich czułością i troską jaką
okazywali sobie wzajemnie podczas rozmowy. Naruto był w stanie odpowiadać tylko
pojedynczymi wyrazami, wyraźnie czymś zakłopotany. Obrałem zadanie poznania
jego powodu zmiany nastawienia. Jeżeli szybko nie zadziałałbym, możliwe iż
zostałbym wplątany przez Sakurę do jakże nudzącej historii życia jej i małej
Ayi.
I kiedy każdą myślą starałem się
odkryć sekret blondyna, zapominając o miejscu mojego położenia i umykającym
czasie, on zaszczycił nas swoją stojącą postawą oznajmiając, że…
— Na mnie już czas.
Nie ruszyłem się z miejsca, wbijając
w jego sylwetkę nienawistny wzrok krzyczący najgłośniej jak się da, że przy
najbliższej nadarzającej się okazji nie omieszkam się go zabić.
Za to, że mnie zostawił.
Zostawił na pożarcie lwom.
— Tak szybko? — Sakura postanowiła grać
wspaniałomyślną przyjaciółkę, zamartwiającą się jego nienaturalnym zachowaniem.
Przede mną nie musiała udawać,
byłem świadomy jej rzeczywistych pobudek, które kierowały i mną. Oboje łaknęliśmy
osamotnienia, pozwalającego nam na brak skrępowania i pełne oddanie siebie
wzajemnie pod opiekę tej drugiej osoby. Najwidoczniej nie tylko my pozostaliśmy
wierni swoim myślą, a sam Naruto zdołał je usłyszeć w tej krzykliwej, a niemej
konwersacji jaką prowadziły nasze spragnionego spojrzenia.
— Muszę wstąpić jeszcze do Hinaty — rozpoczął
swą mijającą się z prawdą odpowiedź. — Obiecałem jej wczoraj, że nie zapomnę. —
Grał przed nami jak urodzony aktor; aktor amator bez najmniejszego
doświadczenia. — Wiesz, że rzadko udaje mi się dotrzymać słowa.
Chciało mi się śmiać.
Miałem nieokiełznaną ochotę na
szydercze wyśmianie mężczyzny stojącego tuż przy drzwiach i niepewnie — w celu
uniknięcia spojrzenia Sakury — zerkającego na małą dziewczynkę, wyraźnie nie
zadowoloną z jego przyszłego odejścia. Postanowiłem wreszcie ruszyć się ze
swojego miejsca i samemu zmierzyć się z jego; w całości niepewną sylwetką,
wyrażającą protest wszelkim kolejnym pytaniom.
Pozostawiłem jednak swą mimikę
twarzy wolną od jakiegokolwiek ruchu, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Wszystko wskazywało na to, że jeszcze kilka minut i powierzone zostanie mi
trofeum dzisiejszego dnia. Zostanę zwycięzcą niezwykle długiego maratonu, jakim
były ostatnie, nie do opisania — nudne godziny. Kto jednak powiedział, że nie
zostanę sowicie wynagrodzony?
— Nic nie wspominałeś — usłyszałem
stwierdzenie Sakury, które potwierdziło moje przypuszczenia.
Nie starała się go zatrzymywać.
Nie dawało mu tego nawet do zrozumienia, jej jedynym przekazem była zgoda na
jego wyjście i bezwarunkowe przyzwolenie ku pozostawieniu jej sam na sam z moją
osobą.
— Dosłownie przed chwilą sobie przypomniałem —
brnął w swoim kłamstwie, pośpiesznie ubierając buty i kurtkę.
Jeszcze kilka minut.
Starałem nie poruszać w dalszym
ciągu w mojej głowie kwestii dotyczącej małej dziewczynki, ale przypuszczałem,
że późna pora z pewnością sama zaprowadzi ją zmęczoną do łóżka. Problem sam
podda się rozwiązaniu, na który nie posiadałem innego pomysłu.
— Cieszę się, że mieliśmy okazję spędzić ten
czas we trójkę. — Porozumiewawczo zwróciła spojrzenie na moją sylwetkę, która
nie wiadomo w jaki sposób znalazła się kilka centymetrów od jej ciała.
— Owszem — zaczął blondyn przypatrując mi się
spod przymrużonych powiek — to było przyjemne doświadczenie.
Przykucnął przed Ayą i przygarnął
ją do siebie, w ten sposób się z nią żegnając. Dziewczynka wyraźnie dawała po
sobie poznać, że jest jej najzwyczajniej przykro z powodu odejścia domniemanego
wujka.
Trwając tak kilka sekund,
odsunęli się w końcu od siebie i wzajemnie uśmiechnęli. Naruto podniósł się z
pozycji kucającej, westchnął i spojrzał w moim kierunku.
— Miło było cię ponownie zobaczyć. — Kiwnął
dodatkowo przy tym głową.
Odpowiedziałem mu tym samym
gestem, nie wydobywając z siebie nawet słowa. Nie przychodziło mi do głowy
żadne sensowne zdanie, którego mógłbym użyć w zaistniałej sytuacji. Pożegnanie
jest pożegnaniem — nie ważne czy tworzą go słowa, czy jakiekolwiek posunięcia
ze strony rozmówców.
— Do zobaczenia, Naruto.
Sakura kulturalnie odprowadziła
go do drzwi i przytuliła, podczas gdy ja skupiłem się wyłącznie na tym, że
śmiała oddalić się od mojej sylwetki na tyle daleko, abym poczuł przeszywający
mnie chłód. Miejsce, które zajmowała jeszcze chwilę temu pozostało puste,
zupełnie jak pusta stała się moja dusza, kiedy jedenaście lat temu przyszło nam
się rozstać. Dokładnie tak samo jałowe jak moje serce, gdy poznało okrutną
prawdę o swoim istnieniu. Jak opustoszałe myśli, wędrujące w kierunku logiki, a
nie emocji.
— Sasuke?
Słyszałem ją.
Świadomość pozwalała mi na tyle,
abym dopuścił do siebie jej pytanie, ale nie pozwalała mi ruszyć się nawet o
milimetr. Podobna do kata, rozkazała tkwić pomiędzy światami — istniejącymi i
utworzonymi przeze mnie. Skazywała mnie na sekundy wiecznej katorgi, której sam
poddałem się dawno temu.
— Wszystko w porządku?
Tym razem prócz słów, do uszu
dobijał się dźwięk skrzypiących paneli, oznaczający ruch jej ciała w moim
kierunku. Zbliżała się powoli, lecz stanowczo.
Krok, za krokiem.
W pamięci uzyskiwałem nowe liczby
świadczące o ilości milimetrów jakie dzieliły Haruno ode mnie.
Bliżej.
Bliżej…
— Sasuke!
Otrząsnąłem się z transu w
chwili, kiedy jej sylwetka znalazła się tuż przede mną, a swoją rękę ułożyła na
moim ramieniu.
Krzyczała, najwyraźniej czymś
przerażona.
Spojrzałem w jej piękne, zielone
tęczówki i zamarzyłem o posiadaniu ich na własność. Emanowały błogością,
wyciszeniem, którego brakowało mi w codziennym życiu. Upajałem się tym
widokiem, traktując je jak swoje osobiste lekarstwo na wszystko. Potrzebowałem
nieprzerwalnego wsparcia, od hipnotyzującej swą barwą zieleni. Cały otaczający
nas plastikowy świat, wypełniony po brzegi materialistami umarł w chwili, kiedy
utonąłem w ich centymetrach. Przypomniałem sobie, że jestem człowiekiem. Istotą
ziemską — czującą i myślącą, a kobieta stojąca tuż przede mną należy do tej
samej rzeczywistości, w której i mnie przyszło utknąć.
To niemożliwe.
Zamknąłem swoje oczy, aby
przestać tak natarczywie wpatrywać się w ten sam narząd u Sakury. Pozwoliłem
swym myślom na bezpodstawną analizę korzyści, jakie mogłyby wypłynąć z dłuższej
znajomości z dawną przyjaciółką. Lecz to od początku nie stanowiło mojego
zamiaru, a jedynie jednorazowa przygoda, doprawiona jej namiętnymi uczuciami.
Nauczyłem radzić sobie z tą destruktywną siłą wewnątrz mnie bardzo dawno temu i
nie potrzebowałem szukać nowego, wygodniejszego sposobu, jakim okazały się te
oczy.
Wolność nie jest najważniejsza.
To siła pozwala trwać.
Trwać i nie umierać.
— Wszystko w porządku, Sasuke?
Zapomniałem o tym, że wciąż stoi
naprzeciwko mnie, a moje ramię pod jej dłonią pali niemiłosiernie. Zupełnie
jakby przyłożono mi w tamto miejsce rozgrzaną do czerwoności stal, zostawiającą
po wsze czasy niezatarte blizny.
Odsunąłem się na bezpieczną
odległość i dopiero w tamtym momencie postanowiłem otworzyć oczy. Musiałem być
pewny, że w ich zasięgu nie znajduje się wyciszająca aura otaczająca sylwetkę
kobiety.
— W — jak — najlepszym — wyrecytowałem słowo
po słowie, starając się aby mój głos nie zdradził chaosu panującego w moim
wnętrzu.
— Zostaniesz jeszcze — zaczęła niepewnie,
splatając swoje ręce tuż pod klatką piersiową. — Prawda?
Nigdzie się nie ruszę.
Nie odpowiedziałem jednak, a
pokiwałem twierdząco głową i odwróciłem się w kierunku fotela, na którym
zajmowałem wcześniej miejsce. Nie słysząc sprzeciwu rozgościłem się o wiele
swobodniej niż wcześniej i oczekiwałem na jej sylwetkę usytuowaną naprzeciwko. Mała
Aya już dawno zajmowała siedzenie Naruto, najwidoczniej niezainteresowana
sytuacją jaka odegrała się pomiędzy mną, a jej mamą. Możliwe, że najzwyczajniej
w świecie nie zdołała jej pojąć, a dla mnie było to wystarczającym ratunkiem
niewzbudzającym żadnych uciążliwych podejrzeń.
Sakura delikatnie przemieszczała
się w stronę sofy, a ja w tym czasie przyglądałem się wystrojowi jej
mieszkania. Stare i zużyte meble wyglądały na remontowane i naprawiane
niejednokrotnie przez fachowców i amatorów. Rażąca brudem kolorowa tapeta, w
niektórych miejscach odchodziła od ściany eksponując szarawy tynk ozdobiony
przyschniętym, żółtym klejem. Nie wspominając o wydartej podłodze i śladowych
ilościach grzyba w kątach każdego pomieszczenia. Zastanawiałem się ponownie,
dlaczego zdecydowała się na życie w tak skromnych i obrzydzających warunkach,
mając w posiadaniu ogromny i zjawiskowo urządzony dom. Jej mama zawsze
odnajdywała się w nowościach i starała się nie pozostać w tyle jeżeli chodziło
o modę. Obecny budynek wyrażał nędzę i ubóstwo, w żaden sposób nie zachęcając
do zamieszkania w nim. W dodatku, jeżeli wychowuje się małe dziecko,
nabierające doświadczeń z otoczenia, w którym mieszka.
Może powodem byli właśnie
rodzice, nie akceptujący jej przypadkowej ciąży z nieznanym mężczyzną.
Kim jesteś, Sakuro?
Zmrużyłem oczy w chwili, kiedy
kobieta znalazła się na wyznaczonym stanowisku. Za wszelką cenę chciałem
rozgryźć jej zagadkową przeszłość, choć świadomie zdawałem sobie sprawę, że
przysporzy mi to wiele problemów. Jeżeli nad wyraz zbliżę się do jej osoby,
potraktuje mnie jak dawnego przyjaciela, w którym odnajdzie wsparcie i
potrzebne jej bezpieczeństwo. Nie jestem tu po to, aby pomagać. Znalazłem się w
tym niewłaściwym miejscu, ponieważ zapełniam masę wolnego czasu, jaki zapewnił
mi Itachi.
Itachi.
Nagle przypomniała mi się jego
sylwetka, grająca dobrego i pożytecznego brata, służącego radą w trudnych
chwilach. On nigdy nie postępuje w taki sposób, tym bardziej nie mając z tego
żadnych korzyści. Jego bezinteresowność wydała mi się podejrzana i zanotowałem
w swojej głowie, aby zbadać tę niedogodność zaraz po powrocie do domu.
— Pracujesz? — zapytała Sakura z przejęciem, najwidoczniej wymyślając to podstawowe pytanie na
poczekaniu.
I mnie irytowała ta niezręczna
cisza panująca w salonie. Nie byłem w stanie uwierzyć, że nawet mała Aya —
krzykliwa i wygadana przy Naruto — zajmuje miejsce obok swej mamy i grzecznie
przegląda kolorową gazetę.
— Z Itachim — rzuciłem, nie chcąc zdradzać jej
żadnych konkretów, których na dobrą sprawę i ja nie znałem. — Głównie mu
pomagam, zwykle to on koordynuje wszystkie spotkania.
— Rozumiem — stwierdziła i skierowała swój
wzrok na panele przed sofą.
Wyglądało na to, że nadeszła moja
kolej zadawania pytań, podczas gdy ja nie miałem na nie ochoty. Zdecydowanie
przeszła mi chęć na cokolwiek, gdyż wciąż zatracałem się w wypartej
nieświadomości; odtwarzając niepotrzebne wspomnienia.
— Jak to… — jąkałem się, byleby tylko oddalić
myśli od uczuć, byleby tylko na nowo wyprzeć szargające mną emocje.
NIE ISTNIEJĘ.
NIE — ISTNIEJĘ.
Nie będąc w stanie ułożyć
kulturalnego pytania, wskazałem na wciąż zajętą lekturą dziewczynkę.
— Zaszłam w ciążę i urodziłam. — Uśmiechnęła
się na widok niezaciekawionej rozmową czarnowłosej. — Ot, cała tajemnica.
— Zostawił cię… — Bardziej stwierdziłem niż
zapytałem.
Nie musiała odpowiadać. Po jej
ściągniętych brwiach i posmutniałej w momencie twarzy poznałem nurtującą mnie
odpowiedź. Prawdą było, że i dla niej życie nie okazało się łaskawe, skoro w
chwili nadejścia cudu jakim jest jej dziecko, musiała przeżywać dramat odejścia
jego współwłaściciela i współtwórcy.
Pragnąłem wymazać ostatnie sekundy z naszej
wspólnej przygody. Łaknąłem nowego scenariusza tej rozmowy, byleby tylko nie
widzieć takiej Sakury.
— Przepraszam.
Złożyłem ręce w geście skruchy i
pojednania, pochylając przed nią swoją głowę. Nie mogłem swoim zachowaniem
przekreślić całej płci męskiej i widnieć w jej oczach, jako ostatni cham i
zdrajca. Potrzebowała podbudowania ze strony mężczyzny, aby tym samym zmienić
zdanie o całej ich populacji.
— Niepotrzebnie — rzekła stanowczo, zaciekle
walcząc z wzbierającymi się w jej oczach łzami.
Taka słaba,
niewinna,
naiwna.
Zaśmiałem się w duchu, zdając
sobie sprawę, że moja misja przebiegnie o wiele sprawniej niż mogłem się tego
spodziewać. W jednaj chwili mój duch i całe wewnętrzne jestestwo uciszyło swoje
krzyki i jęki, pozwalając ciemnej stronie rozpalić się na nowo. Słabi ludzie
nie zasługują na litość, ta wzbudza w nich tylko większą konieczność bytu
drugiej osoby. Potrzebne im starcie z realiami istnienia, niosącymi ze sobą
wyłącznie zagładę i straty. Ktoś, kto gromadzi z następnymi dniami worek
przykrych doświadczeń i sam nie pozwala odejść im w zapomnienie, nie potrzebuje
pocieszenia. Należy mu się tylko dodatkowa porcja zawodu, do którego
przyzwyczaił się, bądź przyzwyczaja. Sakura nie mogła spotkać na swojej drodze
cudowniejszego towarzysza.
Postaram się aby jej życie nie uległo najmniejszym zmianom.
Godziny płynęły, jedna za drugą
na zupełnej ciszy, przerywanej pojedynczymi pytaniami i odpowiedziami na nie.
Żadne z nas nie chciało się otworzyć, aby przypadkiem nie wyjawić tajemnic
swojej przeszłości. Każdy uważał na konstruowane zdania, w obawie, że nadejdzie
moment zapomnienia; równający się przegranej.
Nie mogła wiedzieć.
Postanowiłem za wszelką cenę
chronić własną prawdę, dotyczącą nie tylko mojego, ale i jej życia. Rodzice w
oczach Haruno mieli pozostać jak zawsze, dobrymi i przyjacielskimi sąsiadami,
odwiedzającymi jej rodzinę na wspólnych obiadach i weekendowych schadzkach przy
lampce dobrego wina. Pobliski dom, tuż za czerwoną bramką aż do końca świata
musiał kojarzyć się z oazą spokoju i wzorem do naśladowania. Rodzinna
atmosfera, pokora i bezgraniczna miłość jaką widziała każdego dnia, nie mogły
opuścić jej myśli powiązanych z naszym dzieciństwem. Nie posiadając tej wiedzy,
nie zada niepotrzebnych pytań, a ja nie będę zmuszony do udzielania
wymijających odpowiedzi. Teraźniejszość, którą tworzyliśmy wydawała się
odpowiednia dla naszych krótkich i przejściowych relacji, a informacje które
otrzymałem od brata zamieniłyby je w natarczywe i stanowczo zbyt burzliwe.
Nie zadawałem więcej pytań
dotyczących śpiącej na kolanach Sakury, Ayi. Smutek jaki towarzyszył jej
podczas poprzednio przekazywanych wiadomości, odszedł w niepamięć. Zdobywanie
ich po raz kolejny przyczyniłoby się do jego nawrotu, a nie miałem ochoty po
raz kolejny tolerować jej drżącego i przygnębiającego głosu. Tamten epizod
wywarł na jej psychice niesamowite efekty, których skutki widoczne są po dzień
dzisiejszy. Nawet człowiek bez serca, pogodziłby się z ich istnieniem i
zaprzestał poszukiwania ich w większych ilościach.
— Położę ją do łóżka — zakomunikowała i razem
z dziewczynką ruszyła w głąb mieszkania, znikając za białymi drzwiami zapewne
prowadzącymi do sypialni małej.
Nadszedł moment, w którym dane
będzie nam spędzić czas w osamotnieniu. Zdani wyłącznie na siebie, swoje
towarzystwo i zachowanie, zapomnimy się. Utoniemy w nicości, wypalimy się w
sobie, udusimy własnymi oddechami — ignorując wszechświat.
Sakura cicho zamknęła za sobą
drzwi, wychodząc z pomieszczenia i z ogromną gracją zbliżała się na palcach do
wcześniej zajmowanego miejsca. Podkuliła kolana pod swoją brodę, obejmując je
swoimi ramionami. Sam nie wiem, czy oznaczało to, że odczuwa chłód, czy po raz
kolejny tego dnia, zaistniała chwila wprowadziła ją w zakłopotanie.
— Czuję się… — usłyszałem po kilku minutach
jej cichy szept — nieswojo.
Spojrzała na mnie, nie zmieniając
swojej pozycji. Wpatrywała się stanowczo, zupełnie jakby chciała prześwietlić
moje ciało, mój umysł, moją duszę. Jakby chciała odkryć sens i znaczenie tego
spotkania, tej jedności, która towarzyszyła nam nieustannie.
— Patrzę na ciebie — zaczęła po
raz kolejny swój monolog — i nie jestem pewna, czy to prawdziwy ty, czy tylko
moja wyobraźnia płata mi nieprzyjemne figle.
Nie zaprzestała świdrowania mnie
swoim spojrzeniem. Przewiercała nim każdy skrawek skóry, nie bacząc, że narusza
tym moją przestrzeń osobistą, do której dostęp mogą mieć tylko osoby
upoważnione.
— Istniejesz naprawdę, Sasuke? — zapytała,
wciąż nie krępując się swojego spojrzenia. — Potwierdź, abym każdą inną teorię
mogła odwołać do szczerości.
— To ja, Sakura.
Zdobyłem się na błyskawiczną
odpowiedź, nim ona otrzymałaby szansę ciągnięcia tej niewygodnej wypowiedzi.
Odnosiłem wrażenie, że oszalała i jakiekolwiek zaprzeczenia mogłyby doprowadzić
ją do obłędu. Jednakże, czy szaleństwo zdecydowanie należy do negatywnych cech
dzisiejszego społeczeństwa? Tylko wariaci doświadczają cudu jakim jest życie i
doceniają go pomimo niedogodności, jakie zdecydował się podarować im los. Są
warci akceptacji, byleby tylko rzeczywistość nie popadła w monotonię i
schematyczność.
— Dlaczego?
Dlaczego?
Przymrużyłem oczy, dając jej
znak, że pytanie które skierowała wymaga rozwinięcia i przede wszystkim
wyjaśnienia jego sensu.
Prowadziła ze mną zagadkową
rozmowę i gdzieś głęboko odczuwałem, że nie jest ona bezpodstawna. Przeczucie
alarmowało, że stosuje odpowiednią taktykę, aby otrzymać ode mnie istotne dla
niej informacje, których nie jest w stanie pozyskać w inny sposób.
— Przestań to robić — rzuciłem stanowczo.
— Robić co?
— Pytać! — krzyknąłem zniecierpliwiony jej powolną
odpowiedzią. — Skończ z tymi podchodami.
I kiedy to moje zdanie narodziło
dręcząca ciszę, zrozumiałem, że od początku tej konwersacji różowowłosa ani
razu nie mrugnęła. Nieustannie jej oczy skierowane były na moją sylwetkę i
zupełnie jakby w obawie, że przeoczy ważny szczegół, nie pozwalała im odpocząć.
Czyżby spodziewała się, że wyprowadzając mnie z równowagi zdobędzie to na czym
jej zależy? Świat nie pozwala tak łatwo rozwiązywać problemów…
— Potrzebowałam dowodu. Tylko jednego
potwierdzenia — mówiła jakby w transie — świadectwa mojej poczytalności.
Chciałam być pewna, że tym razem… Przepraszam. Naprawdę, przepraszam. — Nie
przestawała pleść tych bzdur, mimo że swoim wzrokiem dawałem jej do
zrozumienia, że to tłumaczenie jest mi zbędne. — Cudowne uczucie — powiedziała
i po raz pierwszy od kilku minut zamknęła oczy, głęboko wdychając powietrze. —
Miło czuć, że nie jest się wariatem.
O czym ona mówi?
— Jesteś zdecydowanie zrównoważoną osobą.
Nie wiem czy potrzebowała
poświadczenia z mojej strony, jednak poczułem, że muszę zdobyć się na podobny
czyn. Nie wychodziło to z reguły dobrej woli, lecz czystego sumienia, które
możliwe, że w późniejszym czasie nie pozwalałoby mi zasnąć. Jeżeli będę musiał
spędzić tu kilka miesięcy, sen okaże się niezwykle potrzebny i przydatny.
— Nie ważne jest, kim jestem…
Chcę wiedzieć, kim jesteś.
— Kluczowe pytanie brzmi… — Otworzyła swoje
oczy, opuszczając nogi na podłogę, a brodę opierając na złożonych w piąstkę
dłoniach — kim, przez te długie lata, stałeś się ty?
Spodziewam się, że gdybym właśnie
wtedy był w trakcie konsumowania jakiegoś posiłku lub zwyczajnie zajmowałbym
się gaszeniem swojego pragnienia, cała zawartość jamy ustnej znalazłaby się albo
na podłodze, albo na samej kobiecie. Jakim prawem decyduje o tym, co jestem jej
winny wyjaśnić, a czego ona może mnie pozbawić? To ja przesądzam tutaj o
kolejnych ruchach, w naszej — jakże interesującej — grze. Ona może tylko się
przyglądać moim poczynaniom i powolnemu zdobywaniu głównego i upragnionego
trofeum.
Zabawa się skończyła.
— Sasuke — odpowiedziałem. — Nieprzerwanie, na zawsze.
— Nie jesteś moim Sasuke.
Nigdy nie należałem do ciebie.
— Tamten Sasuke, nie był prawdziwy. — Zdecydowałem
się na rzucenie jej wyzwania, aby kolejne zagadki odwiodły ją od poznania prawdy.
— W rzeczywistości nie posiadał racji bytu. Stanowił wyłącznie ciało. Ciało
złożone z poszczególnych narządów, kości, mięśni i skóry, bez możliwości
egzystencji. Bez racjonalnej szansy faktycznego życia.
Nie odpowiedziała.
Patrzyła na mnie dokładnie w ten
sposób, jaki towarzyszył nam przy ostatnim pożegnaniu. Zszokowana, pełna obaw i
wątpliwości. Możliwe, że moja analiza była błędna, jednak intuicja podpowiadała
mi, że odczuwa obawę przed poznaniem prawdy. Boi się każdej kolejnej
konfrontacji naszych wypowiedzi, dlatego stara się za wszelką cenę ułożyć
trafne pytanie. Moje zadanie polegało na tym, aby uniemożliwić jej ich
konstrukcję podczas tego spotkania i każdego następnego. O ile takowe będą
miały miejsce.
Podniosłem się z fotela, na
którym siedziałem i wysłałem komunikat moim nogom, aby ruszyły w stronę Sakury,
następnie przysiadając tuż obok jej sylwetki. Ku mojemu zdziwieniu, dawna
przyjaciółka nie protestowała, a wręcz namawiała mnie swoim spojrzeniem, abym
nie rezygnował ze swojego postanowienia. Zająłem wyznaczone miejsce na tyle
daleko, aby przypadkiem nie pozwolić sobie przedwcześnie na zbyt wiele, lecz na
tyle blisko, aby poczuć jej ciepło.
Co tak naprawdę chciałem
osiągnąć? To, co zaplanowałem jeszcze przed przyjściem tutaj — zdobycie.
Moja dłoń ruszyła w kierunku
twarzy kobiety, delikatnie i niezaborczo odsuwając różowy kosmyk włosów
znajdujący się na jej policzku. Zakładając go za ucho, mój wzrok zamiast
spoczywać na różowowłosej, brnął solidarnie za ręką swojego właściciela. Starałem
się okazać jej na tyle czułości, aby nie odczuwała strachu przed wydarzeniami,
które mogły mieć miejsce. Potrzebowała obdarzyć mnie zaufaniem, aby w ostatniej
chwili nie wycofać się i nie popaść w otępienie. Kiedy pukiel znalazł się w
wyznaczonym przeze mnie miejscu i nie przeszkadzał w swobodnym dotknięciu
alabastrowego ciała dziewczyny, przeniosłem wzrok na jej kości policzkowe.
Nie uśmiechała się.
Pozostawała w pozycji marmurowego
posągu, bacznie przyglądając się moim poczynaniom.
Uchwyciłem w jedną dłoń jej
twarzyczkę, a zaraz po tym druga odnalazła swoją drogę ku bliźniaczemu policzkowi.
Starałem się odwrócić ją w swoją stronę, mając tym samym swobodny dostęp do
każdej części jej ciała. Subtelnie muskając jej skórę, po której przeszedł
dreszcz, postanowiłem podjąć się kolejnego kroku. Oboje nie byliśmy dziećmi,
aby poznawać siebie krok po kroku. Powoli zmieniałem pozycję swoich rąk,
zatrzymując się na jej długiej szyi. Kciukiem zaznaczałem miejsce tętnicy,
czując równocześnie jak jej puls rozlewnie, ale znacząco przyśpiesza.
Czyżbym oddziaływał na nią aż w
tak widoczny sposób?
Postanowiłem nie czekać dłużej i
bez zastanowienia zbliżyłem swoją twarz, dając tym samym do zrozumienia, że
zabrnęliśmy zbyt daleko, aby mogła teraz zrezygnować. Ona jednak z każdym
milimetrem wpatrywała się we mnie z coraz większym przerażeniem. Tak, jakby
wcześniej nie spodziewała się moich zamiarów. Jakby to co w tej chwili się
działo było dla niej nowością i sama do końca nie miała pojęcia jak powinna się
zachować. Podczas gdy nasze usta dzieliło kilka centymetrów, zamknęła strwożona
oczy, a do moich uszu doszedł krzyk niezaprzeczalnie niosący ze sobą jedno,
krótkie słowo: nie!
Nie?
Niczym poparzony, odsunąłem się
na bezpieczną odległość i oczekiwałem wyjaśnienia. Sakura jednakże nie
poruszyła się, wciąż uniemożliwiając sobie widoczność. Nie powinienem reagować
na jej wrzaski, tylko kontynuować podjętą czynność, skoro pozwoliła mi się
zbliżyć, nawet raz nie dając mi do zrozumienia, że postępuję niewłaściwie.
Zastanawiałem się, czy powinienem
okazać skruchę i w jakikolwiek sposób starać się ją udobruchać. Czy oczekiwała
ode mnie takiego aktu oddania i poświęcenia się wyższym celom? Równocześnie
spodziewałem się konkretnej reakcji, którą dałaby mi do zrozumienia na co tak
naprawdę liczyła.
Otworzyła oczy.
W normalnych okolicznościach, nie
byłoby to żadnym wyjątkowym zjawiskiem, godnym uwagi. Jednak zważając na
poprzednie minuty, w których na dobrą sprawę nie sprawiłem jej żadnej
przykrości, nie potrafiłem wytłumaczyć sobie dlaczego jest w takim stanie.
Płakała.
Oczy nawilżone łzami, nie mogły
powstrzymać ich przed spłynięciem na czerwone policzki. Ręce trzęsły się w
sposób nie do opanowania, a ona sama nie była w stanie zaszczycić mnie
spojrzeniem. Czułem się jak kat. Zupełnie, jakbym odebrał jej najcenniejszy
drobiazg dzieciństwa lub powiadomił o strasznej tragedii.
Przez myśl, przemknął mi pomysł
uśmierzenia jej zdenerwowania, ale równałoby się to czułościom lub dotykiem, a
możliwe, że dokładnie ta czynność wprawiła ją w obecny stan. Nie miałem pojęcia
jak się zachować i jak ona zachowa się za kilka minut, kiedy spokój weźmie nad
nią górę. Objąłem więc taktykę spokojnego oczekiwania na finał, bacznie
przyglądając się jej metamorfozie: z roztrzęsionej i przestraszonej
dziewczynki, w opanowaną i pewną siebie kobietę.
— Sprawia ci to radość? — zapytała.
Kolejny raz zadała pytanie
całkowicie odbiegające od głównego wątku i tematu naszych rozmów i poczynań.
Najwidoczniej to wciąż widniało na liście jej ulubionych rzeczy, tuż obok
zapisku; irytować Sasuke. Nie chcąc
wdawać się w niepotrzebną i nieprowadzącą do niczego dyskusję, trwałem w swoim
położeniu, nie naruszając ani swojej gestykulacji, ani idealnej mimiki twarzy
pozbawionej jakichkolwiek emocji.
— Dlaczego to robisz? — Powtórzyła czynność.
Jeszcze minuta i zwariuję.
— Jedenaście lat…
Trzydzieści sekund.
Starając się nie zwracać uwagi na
zegar wiszący tuż obok balkonowego okna, postanowiłem przypomnieć sobie
przebieg mojego dzisiejszego dnia. Co jadłem na śniadanie, o czym rozmawiałem z
Itachim. Nie wiedzieć dlaczego, zapisałem w mózgu komunikat o jego ubiorze, w
którym wybierał się rano na „ważne” spotkanie. Kawa, jajecznica, bekon,
papieros.
Papieros.
Ten mały przedmiot wyjaśniał stan
do jakiego doprowadziła mnie Haruno. Nie paliłem od dobrych kilku godzin,
podczas gdy mój organizm potrzebuje nikotyny w odległościach czasowych minimum
dwudziestu — dwudziestu pięciu minut.
— Odpowiedz!
Poniosło ją. Wysoki ton jej głosu
świadczył o tym, że nie tylko ona byłaby zdolna do morderstwa. Niestety
największym błędem jaki udało jej się popełnić w ciągu ostatnich kilku minut,
było zadawanie tych beznadziejnych pytań, w których nie znalazłem ani odrobiny
sensu. Wyrwane z kontekstu, stanowiły strzępki logicznej całości, do której
przez ostatnie sekundy starałem się dotrzeć.
Może jednak — nie?
— Musze już iść — wypaliłem bez przemyślenia.
Nie czekając na jakąkolwiek
reakcję z jej strony, w obawie, że może okazać się ona dla mnie kłopotliwa,
wstałem ze swojego miejsca i ruszyłem w kierunku butów i mojej marynarki. W
głębi ducha żywiłem nadzieję, że już nigdy nie będzie mi dane przebywać w tym
odstraszającym mieszkaniu, a sama Sakura zdecyduje się omijać moją osobę
szerokim łukiem. Pośpiesznie nakładałem na siebie poszczególne części garderoby
i gdybym miał określić czas w ciągu jakiego przebyłem ten krótki dystans,
równałby się samej reakcji różowowłosej, która w momencie otwierania przeze
mnie drzwi zerwała się ze swojego miejsca w pogoni za mną.
— Znowu to robisz! Uciekasz! — W jej krzyku można
było zauważyć drżenie, które wywołał zbliżający się szloch. — Nie potrafisz nic
innego, prócz chowania się przed realiami życia! Naszego życia, Sasuke…
Nigdy nie było nas.
Po raz wtóry śmiała powiedzieć
coś na temat mojego życia, o którym w rzeczywistości nie miała żadnego pojęcia.
Bez przerwy dawała mi do zrozumienia, że nie jestem jedyną pokrzywdzoną osobą
na świecie, podczas gdy ja miałem tego o wiele większą świadomość. Zapominała o
Itachim, posądzanym przez całe życie o zbrodnie całej ludzkości, w czasie gdy
on tylko starał się ukrywać prawdę, która na dobre zniszczyłaby moje
dzieciństwo i przyszłe życie. Chronił mnie przez długie lata, nie zostając
docenionym nawet przez jednostkę, a wręcz pogardzany i wytykany. Nikt lepiej
nie poznał czym jest brak świadomości i ucieczka przed prawdą.
Jestem autentyczny.
— Żegnaj, Sakuro — rzuciłem, i nie czekając na
odpowiedź — wyszedłem na klatkę schodową.
Zamykając za sobą drzwi
mieszkania Haruno, pierwszym gestem odreagowania było głębokie i głośne
westchnięcie. Zapragnąłem poczuć powietrze nieskażone jej ciałem, aurę wolną od
słodkiego zapachu kobiecych perfum i świecowych kredek, jakich używała Aya.
Zabawne, że ta mała istotka,
nieświadoma rozgrywanej walki pomiędzy mną, a jej mamą; spała spokojnie za
ścianą salonu.
Wracałem do domu w nadzwyczaj
spokojnym tempie. Potrzebowałem tych chwil uduchowienia się z naturą,
poszukiwania i odkrywania siebie samego na nowo i na nowo… Przekonany o własnej
wartości, nie potrzebowałem uświadamiać sobie swoich błędów, czy też
niemoralnych czynów. Egoizm i pewność siebie nie zawsze muszą oznaczać cech
skreślających człowieka w życiu dobrego i wrażliwego na piękno społeczeństwa.
Nigdy nie starałem usprawiedliwiać się przed osobistym ja i tej nocy również wykreśliłem to ze swoich ostatnich czynności.
Moja osobowości wydawała się
zawsze typem nieprzeciętnej i jednocześnie niepokornej, a działanie bywało dla
mnie znaczącym buntem wobec społecznych konwencji i niesprawiedliwości. Sakura
pragnęła abym pozwolił się dostosować do zasad panujących w jej świecie. Utożsamił z kulturą i
ideałami kierującymi nią od wschodu do zachodu słońca. Jednakże bycie częścią
tłumu nie daje swoistej satysfakcji, ale wyróżnianie się i chęć przewodzeniu mu
— spełnia rolę, która prowadzi mnie na drodze wybranego losu.
Zapomnij, Sasuke.
Nigdy nie była jedyną…
Gdyby była mi przeznaczona,
obdarzyłbym ją tym wyjątkowym i jakże znaczącym uczuciem już lata temu.
Możliwe, że wtedy to ta namiętność, stałaby się lekarstwem na zło, zbawczą
ścieżką ratującą przed zatraceniem. Jednakże nie dane było mi się o tym
przekonać z powodu swojej matki, która stała się naczyniem zapełnianym przez
moje serce każdą możliwą i pozytywną emocją. Skumulowane uczucia w stronę
wyłącznie jednej osoby, wykluczały możliwość dzielenia się nimi z kimś innym.
Ona tego nie rozumiała.
Nigdy nie rozumiała…
Powrót do tego miejsca i
dodatkowy plan uwiedzenia Haruno, okazały się niebywale chorymi pomysłami.
Gdybym wciąż stanowił wyłącznie duszę, dałbym się omamić słodkiemu marzeniu o
przyszłości, jaki snuła w swoich rozmowach różowowłosa. Pozwoliłbym jej
decydować o naszej egzystencji, odnajdując w niej jedyną drogę ucieczki. Jedyne
sensowne wyjście z tego bałaganu, jaki stworzyłem po śmierci rodziców.
Uzależnienia nie służą ludzkości.
Spojrzałem na swoją dłoń, w
której spoczywał zapalony papieros i zrozumiałem, że wszyscy jesteśmy jak ten
zlepek trawki budzącej euforię. Wypalamy się dla innych, oddając im całego
siebie, każdą myśl, fantazję; swoje niezliczone pomysły, przeżycia. Ofiarujemy
to co w nas najlepsze, aby choć przez chwilę poczuć, że byliśmy w stanie kogoś
uszczęśliwić. Kogoś, kto robi to samą obecnością, samym dotykiem i
wystarczającym, jednym słowem. Staramy się zrobić to wszystko, kończąc
dokładnie tak jak ten niedopałek papierosa. Zdeptani, sponiewierani…
Oni wykonali ten wyrok na własnym
dziecku..
A tylko on odbudował go na tyle,
aby nie popełniać tych samych błędów..
— Wróciłeś — usłyszałem stwierdzenie Itachiego
ledwo przekraczając próg domu.
Jak zwykle, siedział na kanapie
przed telewizorem i zupełnie zobojętniały na to co emitowano, przeglądał pocztę
i szare sterty gazet. Zastanawiałem się, czy zaczekał z kolacją, ale na
wspomnienie tej myśli całkowicie straciłem apetyt. Potrzebowałem snu i dobrego
whisky na zakończenie tego feralnego dnia.
— Nie śpieszyłeś się — rzucił, śmiejąc się
przy tym znacząco.
I dopiero wtedy, kiedy jego
rechot przeszył moje uszy, a oczy czarnowłosego dawały do zrozumienia, że ma
przede mną tajemnicę, przypomniałem sobie o zachowaniu z poranka.
— Wiedziałeś?
— Wiedziałem co? — zapytał nie zrozumiawszy
mojej potrzeby informacji.
Zdjąłem swoje obuwie i podszedłem
bliżej niego. Chciałem dobrze widzieć jego reakcję na moje pytanie, które
planowałem zadać mu w ciągu kilkunastu najbliższych sekund.
— O dziecku — zacząłem. — Posiadałeś
informację, że ona ma córkę.
~~~
Kompletne bzdury tutaj wypisałam. Nie wiem jak Wy, ale moje zadowolenie tym rozdziałem sprowadza się raczej ku niższej skali. Mimo, iż mogę przysiąc, że wkładałam w niego calutkie swoje serducho! Błędy zauważę pewnie dopiero po kolejnym przeczytaniu, a więc przepraszam! ;v
Przyznaję, że natłok obowiązków jaki spada zwykle pod koniec semestru, daje o sobie znać już teraz. TO BARDZO ZŁY ZNAK.
Przedłużyłam troszkę czekanieee, ale... ale piąteczka będzie szybciej! Obcuję.
Pozdrawiam gorąco i do następnego! ;)
Twoja opowieść jest taka smutna, ale piekna za razem. Twoja historia jest cudowna. Te dialogi, przemyślenia... Brak slów. Wspaniale ukazany kryzys człowieka. Brawo!
OdpowiedzUsuńTwój blog został nominowany do LA więcej informacji tutaj ----- > http://moje-nominacje-wiktoria-bugno.blogspot.com/p/liebster-award-12.html
OdpowiedzUsuńEhm... przepraszam. Przepraszam, że tak trudno mi się zmotywować i wyrazić opinię na temat tego rozdziału. Czas mi umknął, nawet nie wiem, kiedy ostatnio miałam chwilę na coś innego niż wytykanie błędów, sprawdzanie poprawności językowej, czytanie lektury (która, nawiasem mówiąc, powinna być już dawno przeczytana, cóż, nie jest). Ten rozdział był dobry. Ale jakże smutny w moim odczuciu. Po przeczytaniu czuję się taka... nie wiem jaka, taka, no kurde, smutna. To opowiadanie jest naprawdę dojrzałe i samo czytanie odpręża, spowalnia, daje do namysłu.
OdpowiedzUsuńWłaściwie tyle jestem w stanie napisać. Może pewnego dnia, pewnego rozdziału wklępię Ci bardziej treściwy komentarz. Teraz po prostu nie potrafię.
Pozdrawiam cieplusiu i czekam na ciąg dalszy. :)
Bardzo dobrze wiem co czujesz! ;) Lecz przyznaję, że po cichu, podczas dodawania nowego rozdziału tlę nadzieję, że wyrazisz opinie na jego temat. ^^
UsuńPrzykro mi, że wprowadzam taką melancholię.. ale, ale.. taki jest zamiar! Poznać człowieka pewnego i zdystansowanego, który w głębi odczuwa to samo zwątpienie, co cały świat.
Pozdrawiam i ja, najserdeczniej! ;)
Komentarz na telefonie-pewnie nic z tego niewyjdzie, ale trzeba sprobowac.
OdpowiedzUsuńILE TY MASZ LAT ??????? Bo zastanawia mnie na ile doroslym trzeba by by pisac cos takiego. Po prostu w szoku jestem ∩.∩ I doszlam przez Ciebie do wniosku, ze nie umiem pisac, ani troche ✗…✗
Zegnajcie marzenia o slawie, zniszczylas je.
Mimo choroby musialam doczytac , bo w koncu znalazlam czas,.i nie moglam sie.oderwac od tego. ♡♡♡♡♡
Nie przepadam za SasuSaku, za duzo w tej parze cukru i lukru. Ale u Ciebie zostalo to przedstawione zupelnie inaczej, pieknie i realistycznie i co wazniejsze pomysl na nloga nie jest ani oklepany ani tandetny. Wszystko wspaniale opisujesz, kazdy.szczegol nie zostaje pominiety. Po prostu pieknie.
Czekam niecierpliwie na 5 post.
Weny ♥
Każdy pisze na swój sposób Anika! I to niekoniecznie oznacza, że gorzej lub lepiej, a wtym przypadku z pewnością się mylisz. ^^,
UsuńDziękuję za miłe słowa! Naprawdę, przyjemne dla oczu.. aż cieplej robi się na serduchu!
Dziękuję za wenę i do następnego. ^^
OESU, JEB. ZAKOCHAŁAM SIĘ! <3
OdpowiedzUsuńI ja się pytam gdzie następny rozdział?????? Umrę normalnie z tej niewiedzy!
Ej, ej czyżby to Itachi był ojcem Ayi? Bo sądzę, że Sasuke by pamiętał "poczęcie" własnego dziecka, a skoro uciekał nawet przed pocałunkiem Sakury... ;--------------;
Powiem, że jestem cholernie zauroczona tym opowiadaniem. CHOLERNIE. Zwłaszcza stylem pisania, melancholią, niezwykłą dojrzałością życiową. Nosz kurna, tylko doszlifować co nieco warsztat i wydawać książkę! <3
Przyznam, że postawa Sasuke mnie strasznie intryguje i to co ukrywali jego rodzice, czyżby jakieś nielegalne interesy? Wiedząc tyle (czyli nic), nie jestem w stanie nic wykminić, no cóż, z tym to muszę poczekać na rozwój wydarzeń.
To samo tyczy się Itachiego... Co takiego robił, że miał opinię "Tego złego"? XD
Najbardziej rozbraja mnie fakt, że Sasek kłóci się z Itasiem o te zaliczone laski... Seriously? XD Nie są na to troszeczkę za starzy? Chociaż w sumie to jest rodzeństwo, więc na to nigdy nie jest się za starym. :>
Przesyłam wiadro weny i pozdrawiam cieplutko!
Tylko proszę pisz szybko następny rozdział <3
O MATULU! <3
UsuńCzytam i czytam ten komentarz i nie wierzę! ;) Ciepło na sercu, motyle w mózgu i cała ta bajerka.. ponieważ od dawna, DAWNA jestem największą i najwytrwalszą czytelniczką Twoich blogów!
A tu taka niespodzianka.. i ogólnie szok.. i.. i... b r a k s ł ó w.
Następny będzie szybciutko, pisze się i pisze.
Tajemnic zdradzić nie mogę. XD
Dziękuję strasznie i pozdrawiam również cieplutko! ;)