poniedziałek, 27 kwietnia 2015

- 4 -


„Często śnił jej się, ale to przecie nie miłość; ona nie jest zdolna do miłości.”
— Bolesław Prus


Od bardzo dawna nie odczuwałem takiego poczucia utraty czasu na bezwartościowych czynnościach. Siedziałem na obskurnym fotelu, naprzeciwko swoich towarzyszy, trzymając w ręku kubek w tandetne różowe kwiatki i czekałem aż wreszcie świat weźmie mnie żywcem. Co było punktem kulminacyjnym mojego wszechogarniającego upadku? Wsłuchiwanie się, a może dokładniej; wielkie starania zrozumienia, rozmowy toczonej pomiędzy Sakurą, a Naruto. W dodatku, cały ten bałagan dopełniała wścibska  i krzykliwa małolata, działająca mi z każdą sekundą coraz bardziej na nerwach. Przemknęła mi przez myśl teza Itachiego dotycząca mojego pobytu w tym domu, jednak ten jeden raz nie chciałem uświadamiać go w zwycięstwie.
 — Nie smakuje ci? — Usłyszałem pytanie i w obawie, że może być ono kierowane do mnie, a ja niekulturalnie na nie, nie odpowiem, podniosłem głowę i spojrzałem na różowowłosą.
Wpatrywała się w naczynie trzymane w moich dłoniach i zrozumiałem, że odkąd tu jestem nie tknąłem się gorącego napoju. Skąd mogłem więc wiedzieć, czy przypadł mi do gustu? Moje myśli były tak skupione na odległym i nieistniejącym świecie — potrzebnym do odseparowania się od ludzi, z którymi przyszło mi spędzić ostatnie minuty, że zabrakło mi czasu na ingerencję w spróbowanie przygotowanego wywaru.
 — Zapomniałem o… — Przeciągnąłem rękę po swoich włosach, w geście zakłopotania.
Owszem, nie interesowało mnie to co działo się wokoło, ale nie miałem również zamiaru sprawiać komuś przykrości, a mina Sakury potwierdzała moje obawy.
 — Mogę przygotować coś innego?
 — Nie ma takiej potrzeby — odpowiedziałem w mgnieniu oka, spostrzegając jej poruszającą się z miejsca sylwetkę.
Nasze oczy spotkały się dosłownie na ułamek sekundy, ale ta krótka sytuacja dała mi do zrozumienia, że jej odczucia co do zaistniałych wydarzeń są niemal jednakowe z moimi. Jakby sama pragnęła tylko uwolnić się z więzów niedopowiedzeń i poznać wszystkie najskrytsze sekrety mojego życia… bez niej. Czy i mnie towarzyszyła emocja rwącej niezaspokojonej niewiedzy?
Nie sądzę.
Skupienie postanowiło odnaleźć cel w postaci niej samej. Bez Naruto. Bez Ayi.
Onieśmielona spojrzeniami ulokowanymi na jej sylwetce, wróciła na swoje miejsce i ponowiła rozmowę z blondynem, pozostawiając moją postać w bezkresnym spokoju. Najwyraźniej nie tylko ona zrozumiała szargające mną intencje, gdyż przez najbliższe kilkadziesiąt minut nikt nie zaszczycił mnie nawet swym spojrzeniem, nie wspominając o jakimkolwiek rozpoczęciu konwersacji.
Czas płynął nieubłagalnie. Pomimo iż chciałem wydostać się z ciasnej klatki wypełnionej po brzegi ludźmi nie z mojego świata, miałem także ochotę na kuszącą każdym centymetrem różowowłosą.  Wybór był wybitnie niewygodny i przysparzający wszelako szerokiego rozmyślania, odnajdującego każde za i przeciw postępowania, na które miałem ochotę i nie miałem.
Kim jesteś, Sasuke?
Uchiha zawsze dostaje to na co ma ochotę i tym razem również nie podlega to żadnej dyskusji. Gdybym choć raz postanowił inaczej, moje super ego nie pozwoliłoby mi na dalszą wolną egzystencję. Stawiałoby mi coraz trudniejsze zadania, którym musiałbym sprostać, aż poddałbym się zupełnie. Umierając wewnętrznie, nie zadawalając tym — mimo wszystko — nawet samego siebie. Potrzeba działania napędza mój mechanizm, dowartościowuje mnie i pozwala funkcjonować. Okazałbym się nikim zakładając coś i nie starając się na realizację tego. Dając temu kompromisową drogę ucieczki, nie goniąc jej… nie starając się zatrzymać.
Muszę ją zatrzymać.
Muszę.
Potrząsnąłem głową oczyszczając się tym drobnym ruchem z każdej błądzącej myśli i wyimaginowanego świata mojej ponad—rzeczywistości. Musiałem powrócić, aby nie dać się dobrowolnie wyeliminować. Spojrzałem na troje osób siedzących tuż naprzeciwko i ostatkami sił, skupiałem moją uwagę na ich rozmowie. Bylebym tylko nie zostawał dłużej w tyle, na totalnie przegranej pozycji.
Poruszenie po mojej stronie nie uszło uwadze niebieskookiemu blondynowi, który kątem oka zerkał wprost na mnie. Odniosłem wrażenie, że od tego momentu większą uwagę poświęcał mnie i mojej postawie, niż swej rozmówczyni. Co jakiś czas napinał się zdecydowany coś oznajmić, jednak rezygnował za każdym razem na nowo rozluźniając swoje mięśnie. Dzięki temu zachowaniu zyskałem nową rozrywkę, nie odsuwając się od towarzyszy, ale pozostając także w bezpiecznej odległości przed ich czułością i troską jaką okazywali sobie wzajemnie podczas rozmowy. Naruto był w stanie odpowiadać tylko pojedynczymi wyrazami, wyraźnie czymś zakłopotany. Obrałem zadanie poznania jego powodu zmiany nastawienia. Jeżeli szybko nie zadziałałbym, możliwe iż zostałbym wplątany przez Sakurę do jakże nudzącej historii życia jej i małej Ayi.
I kiedy każdą myślą starałem się odkryć sekret blondyna, zapominając o miejscu mojego położenia i umykającym czasie, on zaszczycił nas swoją stojącą postawą oznajmiając, że…
 — Na mnie już czas.
Nie ruszyłem się z miejsca, wbijając w jego sylwetkę nienawistny wzrok krzyczący najgłośniej jak się da, że przy najbliższej nadarzającej się okazji nie omieszkam się go zabić.
Za to, że mnie zostawił.
Zostawił na pożarcie lwom.
 — Tak szybko? — Sakura postanowiła grać wspaniałomyślną przyjaciółkę, zamartwiającą się jego nienaturalnym zachowaniem.
Przede mną nie musiała udawać, byłem świadomy jej rzeczywistych pobudek, które kierowały i mną. Oboje łaknęliśmy osamotnienia, pozwalającego nam na brak skrępowania i pełne oddanie siebie wzajemnie pod opiekę tej drugiej osoby. Najwidoczniej nie tylko my pozostaliśmy wierni swoim myślą, a sam Naruto zdołał je usłyszeć w tej krzykliwej, a niemej konwersacji jaką prowadziły nasze spragnionego spojrzenia.
 — Muszę wstąpić jeszcze do Hinaty — rozpoczął swą mijającą się z prawdą odpowiedź. — Obiecałem jej wczoraj, że nie zapomnę. — Grał przed nami jak urodzony aktor; aktor amator bez najmniejszego doświadczenia. — Wiesz, że rzadko udaje mi się dotrzymać słowa.
Chciało mi się śmiać.
Miałem nieokiełznaną ochotę na szydercze wyśmianie mężczyzny stojącego tuż przy drzwiach i niepewnie — w celu uniknięcia spojrzenia Sakury — zerkającego na małą dziewczynkę, wyraźnie nie zadowoloną z jego przyszłego odejścia. Postanowiłem wreszcie ruszyć się ze swojego miejsca i samemu zmierzyć się z jego; w całości niepewną sylwetką, wyrażającą protest wszelkim kolejnym pytaniom.
Pozostawiłem jednak swą mimikę twarzy wolną od jakiegokolwiek ruchu, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Wszystko wskazywało na to, że jeszcze kilka minut i powierzone zostanie mi trofeum dzisiejszego dnia. Zostanę zwycięzcą niezwykle długiego maratonu, jakim były ostatnie, nie do opisania — nudne godziny. Kto jednak powiedział, że nie zostanę sowicie wynagrodzony?
 — Nic nie wspominałeś — usłyszałem stwierdzenie Sakury, które potwierdziło moje przypuszczenia.
Nie starała się go zatrzymywać. Nie dawało mu tego nawet do zrozumienia, jej jedynym przekazem była zgoda na jego wyjście i bezwarunkowe przyzwolenie ku pozostawieniu jej sam na sam z moją osobą.
 — Dosłownie przed chwilą sobie przypomniałem — brnął w swoim kłamstwie, pośpiesznie ubierając buty i kurtkę.
Jeszcze kilka minut.
Starałem nie poruszać w dalszym ciągu w mojej głowie kwestii dotyczącej małej dziewczynki, ale przypuszczałem, że późna pora z pewnością sama zaprowadzi ją zmęczoną do łóżka. Problem sam podda się rozwiązaniu, na który nie posiadałem innego pomysłu.
 — Cieszę się, że mieliśmy okazję spędzić ten czas we trójkę. — Porozumiewawczo zwróciła spojrzenie na moją sylwetkę, która nie wiadomo w jaki sposób znalazła się kilka centymetrów od jej ciała.
 — Owszem — zaczął blondyn przypatrując mi się spod przymrużonych powiek — to było przyjemne doświadczenie.
Przykucnął przed Ayą i przygarnął ją do siebie, w ten sposób się z nią żegnając. Dziewczynka wyraźnie dawała po sobie poznać, że jest jej najzwyczajniej przykro z powodu odejścia domniemanego wujka.
Trwając tak kilka sekund, odsunęli się w końcu od siebie i wzajemnie uśmiechnęli. Naruto podniósł się z pozycji kucającej, westchnął i spojrzał w moim kierunku.
 — Miło było cię ponownie zobaczyć. — Kiwnął dodatkowo przy tym głową.
Odpowiedziałem mu tym samym gestem, nie wydobywając z siebie nawet słowa. Nie przychodziło mi do głowy żadne sensowne zdanie, którego mógłbym użyć w zaistniałej sytuacji. Pożegnanie jest pożegnaniem — nie ważne czy tworzą go słowa, czy jakiekolwiek posunięcia ze strony rozmówców.
 — Do zobaczenia, Naruto.
Sakura kulturalnie odprowadziła go do drzwi i przytuliła, podczas gdy ja skupiłem się wyłącznie na tym, że śmiała oddalić się od mojej sylwetki na tyle daleko, abym poczuł przeszywający mnie chłód. Miejsce, które zajmowała jeszcze chwilę temu pozostało puste, zupełnie jak pusta stała się moja dusza, kiedy jedenaście lat temu przyszło nam się rozstać. Dokładnie tak samo jałowe jak moje serce, gdy poznało okrutną prawdę o swoim istnieniu. Jak opustoszałe myśli, wędrujące w kierunku logiki, a nie emocji.
 — Sasuke?
Słyszałem ją.
Świadomość pozwalała mi na tyle, abym dopuścił do siebie jej pytanie, ale nie pozwalała mi ruszyć się nawet o milimetr. Podobna do kata, rozkazała tkwić pomiędzy światami — istniejącymi i utworzonymi przeze mnie. Skazywała mnie na sekundy wiecznej katorgi, której sam poddałem się dawno temu.
 — Wszystko w porządku?
Tym razem prócz słów, do uszu dobijał się dźwięk skrzypiących paneli, oznaczający ruch jej ciała w moim kierunku. Zbliżała się powoli, lecz stanowczo.
Krok, za krokiem.
W pamięci uzyskiwałem nowe liczby świadczące o ilości milimetrów jakie dzieliły Haruno ode mnie.
Bliżej.
Bliżej…
 — Sasuke!
Otrząsnąłem się z transu w chwili, kiedy jej sylwetka znalazła się tuż przede mną, a swoją rękę ułożyła na moim ramieniu.
Krzyczała, najwyraźniej czymś przerażona.
Spojrzałem w jej piękne, zielone tęczówki i zamarzyłem o posiadaniu ich na własność. Emanowały błogością, wyciszeniem, którego brakowało mi w codziennym życiu. Upajałem się tym widokiem, traktując je jak swoje osobiste lekarstwo na wszystko. Potrzebowałem nieprzerwalnego wsparcia, od hipnotyzującej swą barwą zieleni. Cały otaczający nas plastikowy świat, wypełniony po brzegi materialistami umarł w chwili, kiedy utonąłem w ich centymetrach. Przypomniałem sobie, że jestem człowiekiem. Istotą ziemską — czującą i myślącą, a kobieta stojąca tuż przede mną należy do tej samej rzeczywistości, w której i mnie przyszło utknąć.  
To niemożliwe.
Zamknąłem swoje oczy, aby przestać tak natarczywie wpatrywać się w ten sam narząd u Sakury. Pozwoliłem swym myślom na bezpodstawną analizę korzyści, jakie mogłyby wypłynąć z dłuższej znajomości z dawną przyjaciółką. Lecz to od początku nie stanowiło mojego zamiaru, a jedynie jednorazowa przygoda, doprawiona jej namiętnymi uczuciami. Nauczyłem radzić sobie z tą destruktywną siłą wewnątrz mnie bardzo dawno temu i nie potrzebowałem szukać nowego, wygodniejszego sposobu, jakim okazały się te oczy.
Wolność nie jest najważniejsza.
To siła pozwala trwać.
Trwać i nie umierać.
 — Wszystko w porządku, Sasuke?
Zapomniałem o tym, że wciąż stoi naprzeciwko mnie, a moje ramię pod jej dłonią pali niemiłosiernie. Zupełnie jakby przyłożono mi w tamto miejsce rozgrzaną do czerwoności stal, zostawiającą po wsze czasy niezatarte blizny.
Odsunąłem się na bezpieczną odległość i dopiero w tamtym momencie postanowiłem otworzyć oczy. Musiałem być pewny, że w ich zasięgu nie znajduje się wyciszająca aura otaczająca sylwetkę kobiety.
 — W — jak — najlepszym — wyrecytowałem słowo po słowie, starając się aby mój głos nie zdradził chaosu panującego w moim wnętrzu.
 — Zostaniesz jeszcze — zaczęła niepewnie, splatając swoje ręce tuż pod klatką piersiową. — Prawda?
Nigdzie się nie ruszę.
Nie odpowiedziałem jednak, a pokiwałem twierdząco głową i odwróciłem się w kierunku fotela, na którym zajmowałem wcześniej miejsce. Nie słysząc sprzeciwu rozgościłem się o wiele swobodniej niż wcześniej i oczekiwałem na jej sylwetkę usytuowaną naprzeciwko. Mała Aya już dawno zajmowała siedzenie Naruto, najwidoczniej niezainteresowana sytuacją jaka odegrała się pomiędzy mną, a jej mamą. Możliwe, że najzwyczajniej w świecie nie zdołała jej pojąć, a dla mnie było to wystarczającym ratunkiem niewzbudzającym żadnych uciążliwych podejrzeń.
Sakura delikatnie przemieszczała się w stronę sofy, a ja w tym czasie przyglądałem się wystrojowi jej mieszkania. Stare i zużyte meble wyglądały na remontowane i naprawiane niejednokrotnie przez fachowców i amatorów. Rażąca brudem kolorowa tapeta, w niektórych miejscach odchodziła od ściany eksponując szarawy tynk ozdobiony przyschniętym, żółtym klejem. Nie wspominając o wydartej podłodze i śladowych ilościach grzyba w kątach każdego pomieszczenia. Zastanawiałem się ponownie, dlaczego zdecydowała się na życie w tak skromnych i obrzydzających warunkach, mając w posiadaniu ogromny i zjawiskowo urządzony dom. Jej mama zawsze odnajdywała się w nowościach i starała się nie pozostać w tyle jeżeli chodziło o modę. Obecny budynek wyrażał nędzę i ubóstwo, w żaden sposób nie zachęcając do zamieszkania w nim. W dodatku, jeżeli wychowuje się małe dziecko, nabierające doświadczeń z otoczenia, w którym mieszka.
Może powodem byli właśnie rodzice, nie akceptujący jej przypadkowej ciąży z nieznanym mężczyzną.
Kim jesteś, Sakuro?
Zmrużyłem oczy w chwili, kiedy kobieta znalazła się na wyznaczonym stanowisku. Za wszelką cenę chciałem rozgryźć jej zagadkową przeszłość, choć świadomie zdawałem sobie sprawę, że przysporzy mi to wiele problemów. Jeżeli nad wyraz zbliżę się do jej osoby, potraktuje mnie jak dawnego przyjaciela, w którym odnajdzie wsparcie i potrzebne jej bezpieczeństwo. Nie jestem tu po to, aby pomagać. Znalazłem się w tym niewłaściwym miejscu, ponieważ zapełniam masę wolnego czasu, jaki zapewnił mi Itachi.
Itachi.
Nagle przypomniała mi się jego sylwetka, grająca dobrego i pożytecznego brata, służącego radą w trudnych chwilach. On nigdy nie postępuje w taki sposób, tym bardziej nie mając z tego żadnych korzyści. Jego bezinteresowność wydała mi się podejrzana i zanotowałem w swojej głowie, aby zbadać tę niedogodność zaraz po powrocie do domu.
 — Pracujesz? — zapytała Sakura z przejęciem, najwidoczniej  wymyślając to podstawowe pytanie na poczekaniu.
I mnie irytowała ta niezręczna cisza panująca w salonie. Nie byłem w stanie uwierzyć, że nawet mała Aya — krzykliwa i wygadana przy Naruto — zajmuje miejsce obok swej mamy i grzecznie przegląda kolorową gazetę.
 — Z Itachim — rzuciłem, nie chcąc zdradzać jej żadnych konkretów, których na dobrą sprawę i ja nie znałem. — Głównie mu pomagam, zwykle to on koordynuje wszystkie spotkania.
 — Rozumiem — stwierdziła i skierowała swój wzrok na panele przed sofą.
Wyglądało na to, że nadeszła moja kolej zadawania pytań, podczas gdy ja nie miałem na nie ochoty. Zdecydowanie przeszła mi chęć na cokolwiek, gdyż wciąż zatracałem się w wypartej nieświadomości; odtwarzając niepotrzebne wspomnienia.
 — Jak to… — jąkałem się, byleby tylko oddalić myśli od uczuć, byleby tylko na nowo wyprzeć szargające mną emocje.
NIE ISTNIEJĘ.
NIE — ISTNIEJĘ.
Nie będąc w stanie ułożyć kulturalnego pytania, wskazałem na wciąż zajętą lekturą dziewczynkę.
 — Zaszłam w ciążę i urodziłam. — Uśmiechnęła się na widok niezaciekawionej rozmową czarnowłosej. — Ot, cała tajemnica.
 — Zostawił cię… — Bardziej stwierdziłem niż zapytałem.
Nie musiała odpowiadać. Po jej ściągniętych brwiach i posmutniałej w momencie twarzy poznałem nurtującą mnie odpowiedź. Prawdą było, że i dla niej życie nie okazało się łaskawe, skoro w chwili nadejścia cudu jakim jest jej dziecko, musiała przeżywać dramat odejścia jego współwłaściciela i współtwórcy.
 Pragnąłem wymazać ostatnie sekundy z naszej wspólnej przygody. Łaknąłem nowego scenariusza tej rozmowy, byleby tylko nie widzieć takiej Sakury.
 — Przepraszam.
Złożyłem ręce w geście skruchy i pojednania, pochylając przed nią swoją głowę. Nie mogłem swoim zachowaniem przekreślić całej płci męskiej i widnieć w jej oczach, jako ostatni cham i zdrajca. Potrzebowała podbudowania ze strony mężczyzny, aby tym samym zmienić zdanie o całej ich populacji.
 — Niepotrzebnie — rzekła stanowczo, zaciekle walcząc z wzbierającymi się w jej oczach łzami.
Taka słaba,
niewinna,
naiwna.
Zaśmiałem się w duchu, zdając sobie sprawę, że moja misja przebiegnie o wiele sprawniej niż mogłem się tego spodziewać. W jednaj chwili mój duch i całe wewnętrzne jestestwo uciszyło swoje krzyki i jęki, pozwalając ciemnej stronie rozpalić się na nowo. Słabi ludzie nie zasługują na litość, ta wzbudza w nich tylko większą konieczność bytu drugiej osoby. Potrzebne im starcie z realiami istnienia, niosącymi ze sobą wyłącznie zagładę i straty. Ktoś, kto gromadzi z następnymi dniami worek przykrych doświadczeń i sam nie pozwala odejść im w zapomnienie, nie potrzebuje pocieszenia. Należy mu się tylko dodatkowa porcja zawodu, do którego przyzwyczaił się, bądź przyzwyczaja. Sakura nie mogła spotkać na swojej drodze cudowniejszego towarzysza.
Postaram się aby jej życie nie uległo najmniejszym zmianom.


Godziny płynęły, jedna za drugą na zupełnej ciszy, przerywanej pojedynczymi pytaniami i odpowiedziami na nie. Żadne z nas nie chciało się otworzyć, aby przypadkiem nie wyjawić tajemnic swojej przeszłości. Każdy uważał na konstruowane zdania, w obawie, że nadejdzie moment zapomnienia; równający się przegranej.
Nie mogła wiedzieć.
Postanowiłem za wszelką cenę chronić własną prawdę, dotyczącą nie tylko mojego, ale i jej życia. Rodzice w oczach Haruno mieli pozostać jak zawsze, dobrymi i przyjacielskimi sąsiadami, odwiedzającymi jej rodzinę na wspólnych obiadach i weekendowych schadzkach przy lampce dobrego wina. Pobliski dom, tuż za czerwoną bramką aż do końca świata musiał kojarzyć się z oazą spokoju i wzorem do naśladowania. Rodzinna atmosfera, pokora i bezgraniczna miłość jaką widziała każdego dnia, nie mogły opuścić jej myśli powiązanych z naszym dzieciństwem. Nie posiadając tej wiedzy, nie zada niepotrzebnych pytań, a ja nie będę zmuszony do udzielania wymijających odpowiedzi. Teraźniejszość, którą tworzyliśmy wydawała się odpowiednia dla naszych krótkich i przejściowych relacji, a informacje które otrzymałem od brata zamieniłyby je w natarczywe i stanowczo zbyt burzliwe.
Nie zadawałem więcej pytań dotyczących śpiącej na kolanach Sakury, Ayi. Smutek jaki towarzyszył jej podczas poprzednio przekazywanych wiadomości, odszedł w niepamięć. Zdobywanie ich po raz kolejny przyczyniłoby się do jego nawrotu, a nie miałem ochoty po raz kolejny tolerować jej drżącego i przygnębiającego głosu. Tamten epizod wywarł na jej psychice niesamowite efekty, których skutki widoczne są po dzień dzisiejszy. Nawet człowiek bez serca, pogodziłby się z ich istnieniem i zaprzestał poszukiwania ich w większych ilościach.
 — Położę ją do łóżka — zakomunikowała i razem z dziewczynką ruszyła w głąb mieszkania, znikając za białymi drzwiami zapewne prowadzącymi do sypialni małej.
Nadszedł moment, w którym dane będzie nam spędzić czas w osamotnieniu. Zdani wyłącznie na siebie, swoje towarzystwo i zachowanie, zapomnimy się. Utoniemy w nicości, wypalimy się w sobie, udusimy własnymi oddechami — ignorując wszechświat.
Sakura cicho zamknęła za sobą drzwi, wychodząc z pomieszczenia i z ogromną gracją zbliżała się na palcach do wcześniej zajmowanego miejsca. Podkuliła kolana pod swoją brodę, obejmując je swoimi ramionami. Sam nie wiem, czy oznaczało to, że odczuwa chłód, czy po raz kolejny tego dnia, zaistniała chwila wprowadziła ją w zakłopotanie.
 — Czuję się… — usłyszałem po kilku minutach jej cichy szept — nieswojo.
Spojrzała na mnie, nie zmieniając swojej pozycji. Wpatrywała się stanowczo, zupełnie jakby chciała prześwietlić moje ciało, mój umysł, moją duszę. Jakby chciała odkryć sens i znaczenie tego spotkania, tej jedności, która towarzyszyła nam nieustannie.
 — Patrzę na ciebie — zaczęła po raz kolejny swój monolog — i nie jestem pewna, czy to prawdziwy ty, czy tylko moja wyobraźnia płata mi nieprzyjemne figle.
Nie zaprzestała świdrowania mnie swoim spojrzeniem. Przewiercała nim każdy skrawek skóry, nie bacząc, że narusza tym moją przestrzeń osobistą, do której dostęp mogą mieć tylko osoby upoważnione.
 — Istniejesz naprawdę, Sasuke? — zapytała, wciąż nie krępując się swojego spojrzenia. — Potwierdź, abym każdą inną teorię mogła odwołać do szczerości.
 — To ja, Sakura.
Zdobyłem się na błyskawiczną odpowiedź, nim ona otrzymałaby szansę ciągnięcia tej niewygodnej wypowiedzi. Odnosiłem wrażenie, że oszalała i jakiekolwiek zaprzeczenia mogłyby doprowadzić ją do obłędu. Jednakże, czy szaleństwo zdecydowanie należy do negatywnych cech dzisiejszego społeczeństwa? Tylko wariaci doświadczają cudu jakim jest życie i doceniają go pomimo niedogodności, jakie zdecydował się podarować im los. Są warci akceptacji, byleby tylko rzeczywistość nie popadła w monotonię i schematyczność.  
 — Dlaczego?
Dlaczego?
Przymrużyłem oczy, dając jej znak, że pytanie które skierowała wymaga rozwinięcia i przede wszystkim wyjaśnienia jego sensu.
Prowadziła ze mną zagadkową rozmowę i gdzieś głęboko odczuwałem, że nie jest ona bezpodstawna. Przeczucie alarmowało, że stosuje odpowiednią taktykę, aby otrzymać ode mnie istotne dla niej informacje, których nie jest w stanie pozyskać w inny sposób.
 — Przestań to robić — rzuciłem stanowczo.
 — Robić co?
 — Pytać! — krzyknąłem zniecierpliwiony jej powolną odpowiedzią. — Skończ z tymi podchodami.
I kiedy to moje zdanie narodziło dręcząca ciszę, zrozumiałem, że od początku tej konwersacji różowowłosa ani razu nie mrugnęła. Nieustannie jej oczy skierowane były na moją sylwetkę i zupełnie jakby w obawie, że przeoczy ważny szczegół, nie pozwalała im odpocząć. Czyżby spodziewała się, że wyprowadzając mnie z równowagi zdobędzie to na czym jej zależy? Świat nie pozwala tak łatwo rozwiązywać problemów…
 — Potrzebowałam dowodu. Tylko jednego potwierdzenia — mówiła jakby w transie — świadectwa mojej poczytalności. Chciałam być pewna, że tym razem… Przepraszam. Naprawdę, przepraszam. — Nie przestawała pleść tych bzdur, mimo że swoim wzrokiem dawałem jej do zrozumienia, że to tłumaczenie jest mi zbędne. — Cudowne uczucie — powiedziała i po raz pierwszy od kilku minut zamknęła oczy, głęboko wdychając powietrze. — Miło czuć, że nie jest się wariatem.
O czym ona mówi?
 — Jesteś zdecydowanie zrównoważoną osobą.
Nie wiem czy potrzebowała poświadczenia z mojej strony, jednak poczułem, że muszę zdobyć się na podobny czyn. Nie wychodziło to z reguły dobrej woli, lecz czystego sumienia, które możliwe, że w późniejszym czasie nie pozwalałoby mi zasnąć. Jeżeli będę musiał spędzić tu kilka miesięcy, sen okaże się niezwykle potrzebny i przydatny.
 — Nie ważne jest, kim jestem…
Chcę wiedzieć, kim jesteś.
 — Kluczowe pytanie brzmi… — Otworzyła swoje oczy, opuszczając nogi na podłogę, a brodę opierając na złożonych w piąstkę dłoniach — kim, przez te długie lata, stałeś się ty?
Spodziewam się, że gdybym właśnie wtedy był w trakcie konsumowania jakiegoś posiłku lub zwyczajnie zajmowałbym się gaszeniem swojego pragnienia, cała zawartość jamy ustnej znalazłaby się albo na podłodze, albo na samej kobiecie. Jakim prawem decyduje o tym, co jestem jej winny wyjaśnić, a czego ona może mnie pozbawić? To ja przesądzam tutaj o kolejnych ruchach, w naszej — jakże interesującej — grze. Ona może tylko się przyglądać moim poczynaniom i powolnemu zdobywaniu głównego i upragnionego trofeum.
Zabawa się skończyła.
 — Sasuke — odpowiedziałem. — Nieprzerwanie,  na zawsze.
 — Nie jesteś moim Sasuke.
Nigdy nie należałem do ciebie.
 — Tamten Sasuke, nie był prawdziwy. — Zdecydowałem się na rzucenie jej wyzwania, aby kolejne zagadki odwiodły ją od poznania prawdy. — W rzeczywistości nie posiadał racji bytu. Stanowił wyłącznie ciało. Ciało złożone z poszczególnych narządów, kości, mięśni i skóry, bez możliwości egzystencji. Bez racjonalnej szansy faktycznego życia.
Nie odpowiedziała.
Patrzyła na mnie dokładnie w ten sposób, jaki towarzyszył nam przy ostatnim pożegnaniu. Zszokowana, pełna obaw i wątpliwości. Możliwe, że moja analiza była błędna, jednak intuicja podpowiadała mi, że odczuwa obawę przed poznaniem prawdy. Boi się każdej kolejnej konfrontacji naszych wypowiedzi, dlatego stara się za wszelką cenę ułożyć trafne pytanie. Moje zadanie polegało na tym, aby uniemożliwić jej ich konstrukcję podczas tego spotkania i każdego następnego. O ile takowe będą miały miejsce.
Podniosłem się z fotela, na którym siedziałem i wysłałem komunikat moim nogom, aby ruszyły w stronę Sakury, następnie przysiadając tuż obok jej sylwetki. Ku mojemu zdziwieniu, dawna przyjaciółka nie protestowała, a wręcz namawiała mnie swoim spojrzeniem, abym nie rezygnował ze swojego postanowienia. Zająłem wyznaczone miejsce na tyle daleko, aby przypadkiem nie pozwolić sobie przedwcześnie na zbyt wiele, lecz na tyle blisko, aby poczuć jej ciepło.
Co tak naprawdę chciałem osiągnąć? To, co zaplanowałem jeszcze przed przyjściem tutaj — zdobycie.
Moja dłoń ruszyła w kierunku twarzy kobiety, delikatnie i niezaborczo odsuwając różowy kosmyk włosów znajdujący się na jej policzku. Zakładając go za ucho, mój wzrok zamiast spoczywać na różowowłosej, brnął solidarnie za ręką swojego właściciela. Starałem się okazać jej na tyle czułości, aby nie odczuwała strachu przed wydarzeniami, które mogły mieć miejsce. Potrzebowała obdarzyć mnie zaufaniem, aby w ostatniej chwili nie wycofać się i nie popaść w otępienie. Kiedy pukiel znalazł się w wyznaczonym przeze mnie miejscu i nie przeszkadzał w swobodnym dotknięciu alabastrowego ciała dziewczyny, przeniosłem wzrok na jej kości policzkowe.
Nie uśmiechała się.
Pozostawała w pozycji marmurowego posągu, bacznie przyglądając się moim poczynaniom.
Uchwyciłem w jedną dłoń jej twarzyczkę, a zaraz po tym druga odnalazła swoją drogę ku bliźniaczemu policzkowi. Starałem się odwrócić ją w swoją stronę, mając tym samym swobodny dostęp do każdej części jej ciała. Subtelnie muskając jej skórę, po której przeszedł dreszcz, postanowiłem podjąć się kolejnego kroku. Oboje nie byliśmy dziećmi, aby poznawać siebie krok po kroku. Powoli zmieniałem pozycję swoich rąk, zatrzymując się na jej długiej szyi. Kciukiem zaznaczałem miejsce tętnicy, czując równocześnie jak jej puls rozlewnie, ale znacząco przyśpiesza.
Czyżbym oddziaływał na nią aż w tak widoczny sposób?  
Postanowiłem nie czekać dłużej i bez zastanowienia zbliżyłem swoją twarz, dając tym samym do zrozumienia, że zabrnęliśmy zbyt daleko, aby mogła teraz zrezygnować. Ona jednak z każdym milimetrem wpatrywała się we mnie z coraz większym przerażeniem. Tak, jakby wcześniej nie spodziewała się moich zamiarów. Jakby to co w tej chwili się działo było dla niej nowością i sama do końca nie miała pojęcia jak powinna się zachować. Podczas gdy nasze usta dzieliło kilka centymetrów, zamknęła strwożona oczy, a do moich uszu doszedł krzyk niezaprzeczalnie niosący ze sobą jedno, krótkie słowo: nie!
Nie?
Niczym poparzony, odsunąłem się na bezpieczną odległość i oczekiwałem wyjaśnienia. Sakura jednakże nie poruszyła się, wciąż uniemożliwiając sobie widoczność. Nie powinienem reagować na jej wrzaski, tylko kontynuować podjętą czynność, skoro pozwoliła mi się zbliżyć, nawet raz nie dając mi do zrozumienia, że postępuję niewłaściwie.
Zastanawiałem się, czy powinienem okazać skruchę i w jakikolwiek sposób starać się ją udobruchać. Czy oczekiwała ode mnie takiego aktu oddania i poświęcenia się wyższym celom? Równocześnie spodziewałem się konkretnej reakcji, którą dałaby mi do zrozumienia na co tak naprawdę liczyła.
Otworzyła oczy.
W normalnych okolicznościach, nie byłoby to żadnym wyjątkowym zjawiskiem, godnym uwagi. Jednak zważając na poprzednie minuty, w których na dobrą sprawę nie sprawiłem jej żadnej przykrości, nie potrafiłem wytłumaczyć sobie dlaczego jest w takim stanie.
Płakała.
Oczy nawilżone łzami, nie mogły powstrzymać ich przed spłynięciem na czerwone policzki. Ręce trzęsły się w sposób nie do opanowania, a ona sama nie była w stanie zaszczycić mnie spojrzeniem. Czułem się jak kat. Zupełnie, jakbym odebrał jej najcenniejszy drobiazg dzieciństwa lub powiadomił o strasznej tragedii.
Przez myśl, przemknął mi pomysł uśmierzenia jej zdenerwowania, ale równałoby się to czułościom lub dotykiem, a możliwe, że dokładnie ta czynność wprawiła ją w obecny stan. Nie miałem pojęcia jak się zachować i jak ona zachowa się za kilka minut, kiedy spokój weźmie nad nią górę. Objąłem więc taktykę spokojnego oczekiwania na finał, bacznie przyglądając się jej metamorfozie: z roztrzęsionej i przestraszonej dziewczynki, w opanowaną i pewną siebie kobietę.
 — Sprawia ci to radość? — zapytała.
Kolejny raz zadała pytanie całkowicie odbiegające od głównego wątku i tematu naszych rozmów i poczynań. Najwidoczniej to wciąż widniało na liście jej ulubionych rzeczy, tuż obok zapisku; irytować Sasuke. Nie chcąc wdawać się w niepotrzebną i nieprowadzącą do niczego dyskusję, trwałem w swoim położeniu, nie naruszając ani swojej gestykulacji, ani idealnej mimiki twarzy pozbawionej jakichkolwiek emocji.
 — Dlaczego to robisz? — Powtórzyła czynność.
Jeszcze minuta i zwariuję.
 — Jedenaście lat…
Trzydzieści sekund.
Starając się nie zwracać uwagi na zegar wiszący tuż obok balkonowego okna, postanowiłem przypomnieć sobie przebieg mojego dzisiejszego dnia. Co jadłem na śniadanie, o czym rozmawiałem z Itachim. Nie wiedzieć dlaczego, zapisałem w mózgu komunikat o jego ubiorze, w którym wybierał się rano na „ważne” spotkanie. Kawa, jajecznica, bekon, papieros.
Papieros.
Ten mały przedmiot wyjaśniał stan do jakiego doprowadziła mnie Haruno. Nie paliłem od dobrych kilku godzin, podczas gdy mój organizm potrzebuje nikotyny w odległościach czasowych minimum dwudziestu — dwudziestu pięciu minut.
 — Odpowiedz!
Poniosło ją. Wysoki ton jej głosu świadczył o tym, że nie tylko ona byłaby zdolna do morderstwa. Niestety największym błędem jaki udało jej się popełnić w ciągu ostatnich kilku minut, było zadawanie tych beznadziejnych pytań, w których nie znalazłem ani odrobiny sensu. Wyrwane z kontekstu, stanowiły strzępki logicznej całości, do której przez ostatnie sekundy starałem się dotrzeć.
Może jednak — nie?
 — Musze już iść — wypaliłem bez przemyślenia.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony, w obawie, że może okazać się ona dla mnie kłopotliwa, wstałem ze swojego miejsca i ruszyłem w kierunku butów i mojej marynarki. W głębi ducha żywiłem nadzieję, że już nigdy nie będzie mi dane przebywać w tym odstraszającym mieszkaniu, a sama Sakura zdecyduje się omijać moją osobę szerokim łukiem. Pośpiesznie nakładałem na siebie poszczególne części garderoby i gdybym miał określić czas w ciągu jakiego przebyłem ten krótki dystans, równałby się samej reakcji różowowłosej, która w momencie otwierania przeze mnie drzwi zerwała się ze swojego miejsca w pogoni za mną.
 — Znowu to robisz! Uciekasz! — W jej krzyku można było zauważyć drżenie, które wywołał zbliżający się szloch. — Nie potrafisz nic innego, prócz chowania się przed realiami życia! Naszego życia, Sasuke…
Nigdy nie było nas.
Po raz wtóry śmiała powiedzieć coś na temat mojego życia, o którym w rzeczywistości nie miała żadnego pojęcia. Bez przerwy dawała mi do zrozumienia, że nie jestem jedyną pokrzywdzoną osobą na świecie, podczas gdy ja miałem tego o wiele większą świadomość. Zapominała o Itachim, posądzanym przez całe życie o zbrodnie całej ludzkości, w czasie gdy on tylko starał się ukrywać prawdę, która na dobre zniszczyłaby moje dzieciństwo i przyszłe życie. Chronił mnie przez długie lata, nie zostając docenionym nawet przez jednostkę, a wręcz pogardzany i wytykany. Nikt lepiej nie poznał czym jest brak świadomości i ucieczka przed prawdą.
Jestem autentyczny.
 — Żegnaj, Sakuro — rzuciłem, i nie czekając na odpowiedź — wyszedłem na klatkę schodową.
Zamykając za sobą drzwi mieszkania Haruno, pierwszym gestem odreagowania było głębokie i głośne westchnięcie. Zapragnąłem poczuć powietrze nieskażone jej ciałem, aurę wolną od słodkiego zapachu kobiecych perfum i świecowych kredek, jakich używała Aya.
Zabawne, że ta mała istotka, nieświadoma rozgrywanej walki pomiędzy mną, a jej mamą; spała spokojnie za ścianą salonu.


Wracałem do domu w nadzwyczaj spokojnym tempie. Potrzebowałem tych chwil uduchowienia się z naturą, poszukiwania i odkrywania siebie samego na nowo i na nowo… Przekonany o własnej wartości, nie potrzebowałem uświadamiać sobie swoich błędów, czy też niemoralnych czynów. Egoizm i pewność siebie nie zawsze muszą oznaczać cech skreślających człowieka w życiu dobrego i wrażliwego na piękno społeczeństwa. Nigdy nie starałem usprawiedliwiać się przed osobistym ja i tej nocy również wykreśliłem to ze swoich ostatnich czynności.
Moja osobowości wydawała się zawsze typem nieprzeciętnej i jednocześnie niepokornej, a działanie bywało dla mnie znaczącym buntem wobec społecznych konwencji i niesprawiedliwości. Sakura pragnęła abym pozwolił się dostosować do zasad panujących w jej świecie. Utożsamił z kulturą i ideałami kierującymi nią od wschodu do zachodu słońca. Jednakże bycie częścią tłumu nie daje swoistej satysfakcji, ale wyróżnianie się i chęć przewodzeniu mu — spełnia rolę, która prowadzi mnie na drodze wybranego losu.
Zapomnij, Sasuke.
Nigdy nie była jedyną…
Gdyby była mi przeznaczona, obdarzyłbym ją tym wyjątkowym i jakże znaczącym uczuciem już lata temu. Możliwe, że wtedy to ta namiętność, stałaby się lekarstwem na zło, zbawczą ścieżką ratującą przed zatraceniem. Jednakże nie dane było mi się o tym przekonać z powodu swojej matki, która stała się naczyniem zapełnianym przez moje serce każdą możliwą i pozytywną emocją. Skumulowane uczucia w stronę wyłącznie jednej osoby, wykluczały możliwość dzielenia się nimi z kimś innym.
Ona tego nie rozumiała.
Nigdy nie rozumiała…
Powrót do tego miejsca i dodatkowy plan uwiedzenia Haruno, okazały się niebywale chorymi pomysłami. Gdybym wciąż stanowił wyłącznie duszę, dałbym się omamić słodkiemu marzeniu o przyszłości, jaki snuła w swoich rozmowach różowowłosa. Pozwoliłbym jej decydować o naszej egzystencji, odnajdując w niej jedyną drogę ucieczki. Jedyne sensowne wyjście z tego bałaganu, jaki stworzyłem po śmierci rodziców.
Uzależnienia nie służą ludzkości.
Spojrzałem na swoją dłoń, w której spoczywał zapalony papieros i zrozumiałem, że wszyscy jesteśmy jak ten zlepek trawki budzącej euforię. Wypalamy się dla innych, oddając im całego siebie, każdą myśl, fantazję; swoje niezliczone pomysły, przeżycia. Ofiarujemy to co w nas najlepsze, aby choć przez chwilę poczuć, że byliśmy w stanie kogoś uszczęśliwić. Kogoś, kto robi to samą obecnością, samym dotykiem i wystarczającym, jednym słowem. Staramy się zrobić to wszystko, kończąc dokładnie tak jak ten niedopałek papierosa. Zdeptani, sponiewierani…
Oni wykonali ten wyrok na własnym dziecku..
A tylko on odbudował go na tyle, aby nie popełniać tych samych błędów..


 — Wróciłeś — usłyszałem stwierdzenie Itachiego ledwo przekraczając próg domu.
Jak zwykle, siedział na kanapie przed telewizorem i zupełnie zobojętniały na to co emitowano, przeglądał pocztę i szare sterty gazet. Zastanawiałem się, czy zaczekał z kolacją, ale na wspomnienie tej myśli całkowicie straciłem apetyt. Potrzebowałem snu i dobrego whisky na zakończenie tego feralnego dnia.
 — Nie śpieszyłeś się — rzucił, śmiejąc się przy tym znacząco.
I dopiero wtedy, kiedy jego rechot przeszył moje uszy, a oczy czarnowłosego dawały do zrozumienia, że ma przede mną tajemnicę, przypomniałem sobie o zachowaniu z poranka.
 — Wiedziałeś?
 — Wiedziałem co? — zapytał nie zrozumiawszy mojej potrzeby informacji.
Zdjąłem swoje obuwie i podszedłem bliżej niego. Chciałem dobrze widzieć jego reakcję na moje pytanie, które planowałem zadać mu w ciągu kilkunastu najbliższych sekund.
 — O dziecku — zacząłem. — Posiadałeś informację, że ona ma córkę.


~~~


Kompletne bzdury tutaj wypisałam. Nie wiem jak Wy, ale moje zadowolenie tym rozdziałem sprowadza się raczej ku niższej skali. Mimo, iż mogę przysiąc, że wkładałam w niego calutkie swoje serducho! Błędy zauważę pewnie dopiero po kolejnym przeczytaniu, a więc przepraszam! ;v
Przyznaję, że natłok obowiązków jaki spada zwykle pod koniec semestru, daje o sobie znać już teraz. TO BARDZO ZŁY ZNAK.
Przedłużyłam troszkę czekanieee, ale... ale piąteczka będzie szybciej! Obcuję.
Pozdrawiam gorąco i do następnego! ;)

8 komentarzy:

  1. Twoja opowieść jest taka smutna, ale piekna za razem. Twoja historia jest cudowna. Te dialogi, przemyślenia... Brak slów. Wspaniale ukazany kryzys człowieka. Brawo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój blog został nominowany do LA więcej informacji tutaj ----- > http://moje-nominacje-wiktoria-bugno.blogspot.com/p/liebster-award-12.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Ehm... przepraszam. Przepraszam, że tak trudno mi się zmotywować i wyrazić opinię na temat tego rozdziału. Czas mi umknął, nawet nie wiem, kiedy ostatnio miałam chwilę na coś innego niż wytykanie błędów, sprawdzanie poprawności językowej, czytanie lektury (która, nawiasem mówiąc, powinna być już dawno przeczytana, cóż, nie jest). Ten rozdział był dobry. Ale jakże smutny w moim odczuciu. Po przeczytaniu czuję się taka... nie wiem jaka, taka, no kurde, smutna. To opowiadanie jest naprawdę dojrzałe i samo czytanie odpręża, spowalnia, daje do namysłu.
    Właściwie tyle jestem w stanie napisać. Może pewnego dnia, pewnego rozdziału wklępię Ci bardziej treściwy komentarz. Teraz po prostu nie potrafię.

    Pozdrawiam cieplusiu i czekam na ciąg dalszy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobrze wiem co czujesz! ;) Lecz przyznaję, że po cichu, podczas dodawania nowego rozdziału tlę nadzieję, że wyrazisz opinie na jego temat. ^^
      Przykro mi, że wprowadzam taką melancholię.. ale, ale.. taki jest zamiar! Poznać człowieka pewnego i zdystansowanego, który w głębi odczuwa to samo zwątpienie, co cały świat.

      Pozdrawiam i ja, najserdeczniej! ;)

      Usuń
  4. Komentarz na telefonie-pewnie nic z tego niewyjdzie, ale trzeba sprobowac.
    ILE TY MASZ LAT ??????? Bo zastanawia mnie na ile doroslym trzeba by by pisac cos takiego. Po prostu w szoku jestem ∩.∩ I doszlam przez Ciebie do wniosku, ze nie umiem pisac, ani troche ✗…✗ 
    Zegnajcie marzenia o slawie, zniszczylas je.
    Mimo choroby musialam doczytac , bo w koncu znalazlam czas,.i nie moglam sie.oderwac od tego. ♡♡♡♡♡
    Nie przepadam za SasuSaku, za duzo w tej parze cukru i lukru. Ale u Ciebie zostalo to przedstawione zupelnie inaczej, pieknie i realistycznie i co wazniejsze pomysl na nloga nie jest ani oklepany ani tandetny. Wszystko wspaniale opisujesz, kazdy.szczegol nie zostaje pominiety. Po prostu pieknie.
    Czekam niecierpliwie na 5 post.
    Weny ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy pisze na swój sposób Anika! I to niekoniecznie oznacza, że gorzej lub lepiej, a wtym przypadku z pewnością się mylisz. ^^,
      Dziękuję za miłe słowa! Naprawdę, przyjemne dla oczu.. aż cieplej robi się na serduchu!
      Dziękuję za wenę i do następnego. ^^

      Usuń
  5. OESU, JEB. ZAKOCHAŁAM SIĘ! <3
    I ja się pytam gdzie następny rozdział?????? Umrę normalnie z tej niewiedzy!

    Ej, ej czyżby to Itachi był ojcem Ayi? Bo sądzę, że Sasuke by pamiętał "poczęcie" własnego dziecka, a skoro uciekał nawet przed pocałunkiem Sakury... ;--------------;
    Powiem, że jestem cholernie zauroczona tym opowiadaniem. CHOLERNIE. Zwłaszcza stylem pisania, melancholią, niezwykłą dojrzałością życiową. Nosz kurna, tylko doszlifować co nieco warsztat i wydawać książkę! <3
    Przyznam, że postawa Sasuke mnie strasznie intryguje i to co ukrywali jego rodzice, czyżby jakieś nielegalne interesy? Wiedząc tyle (czyli nic), nie jestem w stanie nic wykminić, no cóż, z tym to muszę poczekać na rozwój wydarzeń.
    To samo tyczy się Itachiego... Co takiego robił, że miał opinię "Tego złego"? XD
    Najbardziej rozbraja mnie fakt, że Sasek kłóci się z Itasiem o te zaliczone laski... Seriously? XD Nie są na to troszeczkę za starzy? Chociaż w sumie to jest rodzeństwo, więc na to nigdy nie jest się za starym. :>

    Przesyłam wiadro weny i pozdrawiam cieplutko!
    Tylko proszę pisz szybko następny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O MATULU! <3
      Czytam i czytam ten komentarz i nie wierzę! ;) Ciepło na sercu, motyle w mózgu i cała ta bajerka.. ponieważ od dawna, DAWNA jestem największą i najwytrwalszą czytelniczką Twoich blogów!
      A tu taka niespodzianka.. i ogólnie szok.. i.. i... b r a k s ł ó w.
      Następny będzie szybciutko, pisze się i pisze.
      Tajemnic zdradzić nie mogę. XD

      Dziękuję strasznie i pozdrawiam również cieplutko! ;)

      Usuń

CREATED BY
Mayako