teraz to już chyba wszystko się kręci
bo i ściany i okna i nogi od krzeseł i sufit
— Kaja Kowalewska
bo i ściany i okna i nogi od krzeseł i sufit
— Kaja Kowalewska
Nie miałem najmniejszej ochoty odwrócić się i zmierzyć
twarzą w twarz z prześladującą mnie zmorą przeszłości. W głębi serca liczyłem,
że nie dane mi będzie ujrzeć jej osoby choćby z bezpiecznej odległości, nie
wspominając o tak bliskim i bezpośrednim starciu. Miało jej tu najzwyczajniej
nie być, nie teraz kiedy postanowiliśmy tu wrócić na tak krótki, a nieokreślony
czas. Nie w tym miejscu, lecz w każdym, które nie pozwalałoby nam się spotkać.
Od zawsze planowała podróże po dalekim świecie, studiując najróżniejsze
kierunki i zainteresowania; zdobywając wiedzę na podstawie własnych doświadczeń,
przeżyć. Pragnęła odwiedzić niezliczoną ilość krajów, poznając ich zwyczaje i
kulturę.
Dlaczego więc stoi teraz za mną, nie spełniając swoich
największych marzeń?
W jakim celu postanowiła mi o sobie przypomnieć?
Mogła udać, że nie rozpoznaje we mnie dawnego przyjaciela,
zabrać rozrzucone wokoło zakupy i ruszyć w dalszą drogę, którą na moje
nieszczęście musiałem jej przerwać. Nic nie stało na przeszkodzie, aby w
zwyczajny sposób udać, że te lata rozłąki poróżniły ich zjednoczone niegdyś
dusze i na chwilę obecną nie miały ze sobą nic wspólnego.
— Sasuke? — Ponowiła
pytanie nie uzyskując wcześniej ode mnie żadnej odpowiedzi.
Dodatkowo, wciąż nie zmieniłem swojej pozycji i jedyne co
mogła oglądać to moje plecy i długie kruczoczarne włosy. Zamknąłem oczy
potrząsając lekko głową, zupełnie jakbym chciał obudzić się ze straszliwego
koszmaru, który mnie nawiedził. Czyż nie byłoby to na chwilę obecną jednym z
najprostszych rozwiązań? Nie zwracając na nią znikomej uwagi, odnaleźć na
chodniku zgubionego papierosa, dopalić go i wrócić do kawiarni, w której
zapewne została przygotowana już moja kawa; na którą nagle straciłem apetyt.
— To naprawdę ty? —
Uparcie dążyła do poznania prawdy, mimo że ona również nie rwała się do identyfikacji
swojego napastnika.
Może i ją także ogarnął strach przed zamierzchłymi
czasami? Dlaczegóż to miałbym być osamotniony w przeżywaniu tak srogich katorg
i pozbawiony jakiejkolwiek rozrywki wywołanej obserwacją cierpienia drugiej
osoby?
Czułem jak jej sylwetka stojąca za mną powoli zaczyna się
poruszać, zmieniając tym samym pozycję na moją niekorzyść. Z każdą sekundą
stawiała sobie nowy cel, jakim była walka z kolejnymi centymetrami zbliżającymi
ją do jej dawnego przyjaciela. Nawet
głośno przełykana przez nią ślina odbijała się jak echo, pomimo ruchu i gwaru
ulicznego. Napiąłem się, wywołując tym samym pozór obronnego muru, który miał
za zadanie chronić mnie przed jej odruchami czułości spowodowanymi tęsknotą.
Pełna kontrola.
Zero słabości.
Otworzyłem oczy i pierwsze co przykuło moją uwagę, to jej
niepozbawiony dawnej barwy kolor włosów. Owszem, jeżeli chodzi o ich długość,
znacznie urosły i z tego co zauważyłem zyskały na objętości. Jednak wciąż
wywoływały to samo osłupiające wrażenie. Upięte w wysoki kucyk, dodawały uroku
i na swój osobisty sposób zapraszały do dotknięcia. Sam przyznam, że gdzieś
głęboko w mojej głowie, zakorzeniła się właśnie ta myśl. Zupełnie jakby chciała
wpisać się na listę marzeń, które muszę spełnić nim zmuszony będę do
opuszczenia tego świata.
Skupiłem się na tym jednym elemencie jej sylwetki, aby
móc przyzwyczaić się i mentalnie przygotować przed spojrzeniem w jej ogromne,
zielone tęczówki. Już w latach dzieciństwa potrafiły sprawić wiele złego,
jeżeli chodziło o moją koncentrację. Ile są w stanie zdziałać teraz, kiedy
jedyne o czym jestem w stanie myśleć to zaciągnięcie każdej pięknej kobiety do
łóżka…
Patrzyła wprost na mnie.
Oceniłem to po układzie jej rzęs i przymrużonych
powiekach, z powodu wciąż namacalnych opadów deszczu. Przeciągałem ten moment,
aby jeszcze te kilka sekund pozostać wolnym od jej czarodziejskiego wdzięku. Z
niecierpliwością oczekiwałem więc, że wyda z siebie jakiekolwiek sensowne
zdanie — na które mnie w tej chwili nie było stać — i ratując się z opresji,
skupię swoją uwagę na dalekim punkcie w przestrzeni.
Milimetr za milimetrem…
Uzupełniałem puste miejsca w mojej głowie kolejnymi
liczbami, aby te pozycje nie zostały zajęte przez jej wizerunek. Celem tego
zadania była jasno ustalona sytuacja, że ta kobieta nie mając ze mną na tę
chwilę nic wspólnego, nie może i w późniejszym czasie zmienić tego statusu.
Dlaczego nic nie mówi?
Szaleństwo ogarniające członki mojego własnego ciała
stanowczo stwierdzały, że organizmowi potrzebna jest nikotyna, w dodatku w
bardzo dużej ilości.
— Naprawdę mnie
nie pamiętasz?
Ratunek.
Kiedy moje oczy miały spocząć na jej źrenicach, przyszła
mi z pomocą. Odkąd pamiętam, ta czynność ze wszystkich innych zawsze wychodziła
jej najlepiej. W mgnieniu oka przerzuciłem swoje spojrzenie na jej pełne,
malinowe usta, co dało mi do zrozumienia, że to koło ratunkowe, które wybrałem,
nie do końca okazało się prawidłowe. Ostatnio kiedy dane było mi je oglądać,
świeciły w ciemności rozświetlonej pojedynczą latarnią, umieszczoną na
zamieszkałej ulicy, nawilżone naszym pocałunkiem.
Wykrztuś coś z siebie.
Bo
zwariujesz.
— Sakura —
stwierdziłem na poczekaniu, nie mogąc wymyślić nic poza tym i mając cholerną
ochotę uderzyć się czymś ciężkim w pusty łeb.
Uśmiechnęła się lekko unosząc swoje kąciki ust do góry.
Przyznaję bez skrępowania, że wprawiło mnie to w niemałe osłupienie, gdyż
spodziewałem się wesołego okrzyku, połączonego z uściskami i słynnym w jej
wykonaniu tańcem radości. A ona, bez jakiegokolwiek ruchu, tylko stała i w
głupkowaty sposób starała się szczerzyć. Sam nie byłem pewny co mogę myśleć o
jej postawie, przyznaję jednak, że nieco ułatwiła mi sprawę i z większą
pewnością postanowiłem sprostać ostatniemu elementowi jej sylwetki.
Te cudowne, niegdyś emanujące pociechą i wsparciem oczy,
dziś wydawały się pozbawione tamtego blasku. Jeżeli chodziło o pierwsze
wrażenie, wciąż wywoływały niemałe doznania. Jak zwykle — cudowna, nie do
zapomnienia zieleń — kojarząca się z dającą życie naturą, wiosną pozwalającą na
nowe nadzieje. Okalające je długie rzęsy nawiązywały do długich konarów
kwitnącej o tej porze roku wiśni.
Sakura.
Moja Sakura.
Głęboko za tą powłoką, którą dostrzegali normalni ludzie,
krył się smutek widoczny tylko dla mnie. Dla osoby znającej każde jej
spojrzenie i wszystkie rodzaje nastrojów. Zupełnie tak jak w tej chwili, bez
zająknięcia — nie widząc jej tak długie dla nas lata — mogłem stwierdzić, że
próbuje wszystkich oszukać. Ukrywać swoje prawdziwe uczucia, autentyczną
dziewczynę pod tą maską zwyczajnej — doskonałej Sakury.
Nawet już ona przestała być dla mnie wiarygodna. Ją również
pochłonęło zatrute społeczeństwo, nie potrafiące przyznać się do swoich relacji
ze światem. Szczerość odeszła wraz ze straconymi latami młodości, gdzie jeszcze
nikt nie musi udawać, aby zostać zaakceptowanym.
Otworzyła usta, najwidoczniej starając się wydobyć z
siebie zdanie mające na tę chwilę sens i sprostać dobremu wrażeniu, ale w
mgnieniu oka przerwała tę czynność, unosząc w geście bezradności ramiona. Sam —
zwykle nie mając problemu z wysławianiem się — oczekiwałem niemożliwego.
— Zmieniłeś się. —
Usłyszałem w jej głosie wyraźną niepewność co do tej konwersacji. — Wyglądasz… —
zaniemówiła, starając się odnaleźć spomiędzy różnorakich określeń odpowiednie
na tę okazję — dobrze.
Prychnąłem w duchu. Dawna Sakura potrafiła zaskoczyć
każdego swoim perfekcjonizmem, co przyznaję było niezwykle irytujące. Jednakże
obecna kobieta denerwuje właśnie tą pozorną niewinnością i delikatnością.
— Ty również — odpowiedziałem ironicznie, dając jej jasno
do zrozumienia, że pora zakończyć tę farsę i powrócić do dawnego życia,
zupełnie jakby to spotkanie nigdy nie miało miejsca.
Zerknąłem na drzwi kawiarni, w której przebywał mój brat
i zacząłem się zastanawiać, czy jest na tyle bezczelny i w tej chwili obserwuje
nas przez któreś z okien. Nie wzbudziłoby to we mnie najmniejszego zaskoczenia.
Zdziwiłoby mnie wręcz, gdyby nie podejmował się tej czynności.
— Nie zadzwoniłeś —
wyrwała mnie z rozmyślań jej krótka wypowiedź. Kiedy na nią spojrzałem, miała
spuszczoną głową, zupełnie jakby celowo chciała uniknąć kontaktu wzrokowego. —
Nie napisałeś — ciągnęła swoją wypowiedź, a ja powoli starałem się zrozumieć do
czego zmierza. — Nie dałeś żadnego znaku życia — uniosła wzrok i wbiła go
prosto we mnie. — Dlaczego?
— To skomplikowane
— rzuciłem nie czekając na jej dalsze rozważania.
— Skomplikowane?
— Dokładnie —
potaknąłem. — Skomplikowane
Westchnęła głośno, co oznaczało tylko, że nie miała już
sił dłużej drążyć tego tematu. Ucieszyła mnie wiadomość, że dała sobie spokój z
dalszym śledztwem i będę mógł już wrócić do Itachiego, a tam w spokoju wypić
swoją kawę.
— Może miałbyś
ochotę się spotkać? — W chwili gdy chciałem poinformować ją, że niestety pora
wracać do rzeczywistości, ona nie zapomniała o swoim fachu zadawania fatalnych
pytań. — Przeprowadziłam się do mniejszego domku, tutaj, niedaleko — mówiła to
wskazując kierunek palcem.
Więc moje przypuszczenia co do opuszczonego sąsiedniego
domu okazały się słuszne. Sakura nie zamieszkiwała już białego budynku
otoczonego równie czerwoną bramką jak moja.
— Nie wiem jak
długo tu zostaniemy… — zacząłem.
— My?
— Itachi jest ze
mną.
Zauważyłem, że oniemiała na dźwięk tego imienia i nie
potrafiłem znaleźć z tego powodu żadnego sensownego wyjaśnienia. Potrząsnęła jednak
głową, co odebrałem jako kolejną kapitulację. Najwyraźniej nie chciała
kontynuować rozmowy na jego temat, a i dla mnie była to sprzyjająca wiadomość.
— Jestem pewna, że
uda ci się znaleźć chociaż chwilę — powiedziała to ze smutkiem.
— Nie obiecuję.
Drgnęła po tych słowach, nie spuszczając ze mnie swojego
spojrzenia.
Na wszelkie możliwe mi sposoby starałem się zniechęcić ją
do dalszych poczynań w tym kierunku, a ona wciąż nie chciała pogodzić się z
porażką. Nie ważne, że przegrywała wiele bitew — w tej wojnie musiała odnieść
zwycięstwo za wszelką cenę. Jedyny problem stanowiła moja równie wysoka
ambicja, wyróżniająca się latami doświadczeń w ignorowaniu ludzkości.
— Zaproszę też
Naruto — nie poddawała się — często cię wspomina.
Kim do cholery jest
Naruto?
Chyba zrozumiała moje zaskoczenie, ponieważ w mgnieniu
oka podjęła się wyjaśnień.
— Siedziałeś z nim
w ławce przez całą szkołę… — urwała. — Prawie całą.
Nie mogła obejść się bez podkreślenia, że wyjechałem,
równocześnie opuszczając ją na tak długi okres. Miałem zamiar uświadomić jej,
że ostatnie o czym marzyłem przez ten czas to powrót do tej dziury i spotkanie
się z nią. Jednak ze względu na tyle lat przyjaźni powstrzymałem się w
ostatniej chwili.
— Nie kojarzę —
oznajmiłem zgodnie z prawdą.
— Szkoda —
zakomunikowała. — On bardzo dobrze cię pamięta.
Jej ton zaczął nabierać ostrzejszej barwy, co w moim
mniemaniu przypadło mi do gustu. Nie zaprzeczam, że zdecydowanie wolałbym ją w
tej niegrzecznej wersji. Oschła i bezwzględna różowowłosa stanowiłaby niemałe
wyzwanie w mojej rozrywce zdobywania kobiet. Szczególnie, że nie jestem w
stanie zaprzeczyć, co do jej pociągającej sylwetki i widocznych, kobiecych
kształtów cieszących moje oko.
Pomyśleć, że gdybym ostatnie lata burzliwego i
interesującego życia spędził w tym miejscu, u boku tej kobiety, nie byłbym
teraz w stanie spojrzeć na nią w tych kategoriach. Okazałoby się to
niewybaczalną stratą, której nie jestem w stanie sobie wyobrazić.
To zawsze jednak będzie Sakura, traktowana jak element
nie do tknięcia. Objęty programem ochrony najwybitniejszych postaci znanych
całej ludzkości. I pomimo wszystko nie pozwoliłbym sobie na podobne poczynania,
prócz tych, które kreowały się w mojej wyobraźni. Czułbym się jakbym naruszał
granice rodzinne i dopuszczał się niewybaczalnego dla normalnych ludzi
kazirodztwa.
— Pora na mnie — wydukałem,
chcąc zakończyć to spotkanie w możliwie jak najszybszy sposób.
— Rozumiem —
przytaknęła. — Nie zapomnij o mojej propozycji.
Również pokiwałem głową, zgadzając się na wszystko byleby
tylko stracić ją już z oczu. Miałem serdecznie dość jej rysów twarzy,
zadziornego noska, wyraźnie uwypuklonych kości policzkowych, pięknie osadzonego
łuku brwiowego nad jej cudownymi, zielonymi oczami.
Wariujesz.
Pożegnałem się uśmiechem i szybkim ruchem — nim zdążyła
zareagować — otworzyłem drzwi, chwilę później znajdując się już w środku
knajpy. Na zewnątrz za oszklonym wejściem, Sakura wciąż wpatrywała się w puste
miejsce, które jeszcze niedawno było zajmowane przeze mnie. Zastanawiałem się
czym zasłużyła sobie na moje nieprzyjemne postępowanie wobec niej, ale zrozumiałem,
że w opozycji do niego nie znalazłaby się w o wiele lepszej sytuacji. Stanowię
dużo większe zagrożenie będąc obok, niż w odległości jaką staram się utworzyć
między nami.
Westchnąłem odnajdując w pomieszczeniu Itachiego.
Przekląłem się w myślach, że nie udało mi się zapalić, a mimo to straciłem tak
wiele czasu. Brat podśmiewywał się pod nosem, wpatrzony w szary arkusz jednej z
miejscowych gazet. Najwidoczniej do końca chciał mi zepsuć dobry humor, a
pomyśleć, że to ja wpadłem na zamiar wypicia kawy nie w domu, a właśnie w
jednej ze znajdujących się tam kafejek.
Kretyn.
— Dobrze się bawisz? — zapytałem z ironią Itachiego,
kiedy znalazłem się w jego zasięgu.
Zdjąłem z siebie przemokniętą marynarkę i zawiesiłem na
oparciu fotela. Z ulgą zasiadłem przed bratem i pozwoliłem odsapnąć moim
zmęczonym stopom.
— Cudownie wręcz. —
Śmiał się wciąż nie racząc mnie spojrzeniem.
Postanowiłem go ignorować i w końcu napić się
upragnionego trunku. Czarne espresso od zawsze wpływało na mnie w kojący
sposób, co zaowocowało moją przynależnością do niego. Każdy poranek zaczynał
się właśnie od tej czynności, a jej brak wpływał negatywnie na moje
samopoczucie. Zupełnie jak w tej chwili.
Brak kofeiny.
Brak nikotyny.
To rzeczywiście dobry dzień.
Pierwsza noc, w tym ogromnym i pustym domu nie
zapowiadała się najciekawiej. Od samego początku spodziewałem się długich i
bezsennych godzin, spożytkowanych na niepotrzebnym rozmyślaniu o przeszłości.
Musiałem jednak przejść ten podstawowy epizod, aby przez resztę dni spędzonych
w tym budynku zaznać spokoju i wyciszenia.
Itachi już jakiś czas temu udał się do swojego pokoju na
górę, oznajmiając, że zmęczenie wzięło nad nim górę i idzie się już położyć.
Natomiast ja, wciąż tkwiłem przed ogromnym ekranem telewizora, nie zapoznając
się z tym co było na nim wyświetlane. Próbowałem się zmęczyć, odliczając
kolejne sekundy wraz z tykającym zegarem tuż nad odbiornikiem. Minuty przelatywały
przed moimi oczami na zupełnie bezproduktywnej czynności. Nie interesowało mnie
to jednak w tamtej chwili, gdyż jedyny cel jaki zaistniał w mojej głowie to
przetrwanie. Ścierpienie każdego widoku w moim domu, napawającego mnie dziwnym
i nieokiełznanym lękiem. Wyjazd z tego miasta tuż po śmierci rodziców, z
obecnej perspektywy, wydał mi się najlepszym rozwiązaniem. Tu, wszystko
przypominałoby mi o przeszłości. Przeszłości, która w tamtym okresie wydawała
mi się najlepszą z możliwych i za którą nie zamieniłbym się na żadną z
drogocennych rzeczy.
Jednak moje życie musiało potoczyć się inaczej.
Obowiązkiem siły panującej na losem, była zmiana kierunku w egzystencji, abym
zaznał swoistego uwolnienia się od ciężaru jaki wziąłem na swoje barki już jako
mały chłopiec. Na samą myśl, o moich planach przypodobania się rodzicom,
odczuwałem mdłości. W każdy możliwy sposób starałem się jak najlepiej wykonywać
ich prośby, aby dać im do zrozumienia, że wcale nie jestem tak bezużyteczny na
jakiego wyglądam. Możliwe, że moja przyjaźń z Sakurą narodziła się tylko ze
względu na nich. Nie byłoby to kłamstwem, gdyż od zawsze narzucali mi jej
osobę, jako godną i odpowiednią.
Tylko dlaczego zależało im akurat na niej? Wokoło
mieszkało wiele innych rodzin, z którymi mogliby się zaprzyjaźnić, zacierając
tym samym ślady ich prawdziwego życia. Ich celem było wyłącznie nie rzucanie
się w oczy i nie wzbudzanie żadnych niepotrzebnych i niewygodnych dla nich
podejrzeń. Nigdy nie uwierzę, że ta znajomość była zupełnie bezwarunkowa.
Muszę przestać o tym
myśleć.
Chwyciłem do ręki pilot i nie zważając na liczbę kanałów
i to co było na nich emitowane, przeskakiwałem z jednego na drugi byleby tylko
skupić się na czymś innym. Wiedziałem, że nie ominą mnie te refleksje mając pod
nosem stertę wspólnych zdjęć, których nie udało nam się z Itachim jeszcze
schować i masę przedmiotów, dotykanych niegdyś przez członków rodziny. Każdy
kąt kojarzył mi się z danym wydarzeniem, czy też wydarzeniami, których wszyscy
byliśmy członkami.
U dziadków czułem się o niebo lepiej, nie odczuwając
przynależności i żadnego powiązania z ich mieszkaniem. Wydawało mi się, że jestem
obcy w nowym świecie, które daje mi poczucie beztroski i na swój sposób
bezpieczeństwa.
Czułem się bezpieczny przed swoimi myślami. Przed
wspomnieniami, nie dającymi o sobie tam znaku życia. Szczególnie wtedy, gdy
poznałem prawdę i kiedy zdałem sobie sprawę, że fikcja mojego istnienia nie
może mieć dla mnie żadnego znaczenia. Fakt, że odeszli z tego świata dwa lata
później, utwierdził mnie, że w moim życiu pozostała jeszcze tylko jedna osoba,
dla której postaram się być najlepszym.
Pora zapalić.
Bezsensowna zmiana kanałów nic nie dała, więc nadeszła
pora na wyciągnięcie ciężkiego arsenału, który ratował mnie z każdej opresji.
Zważając na absurdalne zasady czystości, wprowadzone przez brata, wyszedłem na
taras. Usiadłem na jednej z ławek i trzymając już odpalonego papierosa przy
ustach spojrzałem na gwieździste niebo. Jutrzejsza pogoda zapowiadała się na o
wiele lepszą niż tamtego dnia, a to wprawiło mnie w zawód. Deszcz i pochmurna
aura dodawała mi energii, podczas gdy słońce zniechęcało do działania.
Drgnąłem, uświadamiając sobie, że moje oczy już dawno
zwrócone są na dom starej przyjaciółki. Najwyraźniej nie chciały zbyt szybko
przekazywać tej informacji do mózgu, abym stopniowo przyzwyczaił się do swojego
czynu. Niegdyś noce takie jak ta spędzaliśmy na wspólnym oglądaniu filmów, czy
podobnym wpatrywaniu się w niebo. Naturalnie towarzyszyły temu długie i
niekończące się rozmowy, ale też i cisza, nie przeszkadzająca nam nawet w
najmniejszym stopniu. Czułem się przy niej na tyle swobodnie, aby nie
zastanawiać się nad tym, czy ona w ogóle chce spędzać ze mną swój drogocenny
czas i czy podoba jej się to, że nic nie robimy i nie mówimy. Oboje to
czuliśmy. Każde z nas znało się w każdym calu, odbierając te same emocje i
planując tę samą przyszłość.
W momencie przypomniałem sobie o jej zaproszeniu i nie
wiedzieć czemu zdecydowałem się go przyjąć. Dlaczego mam nie wykorzystać
sytuacji i spędzić ten czas samotnie. Kto wie, czy ta niegdyś spokojna
dziewczynka, obecnie nie miała ochoty na ostrzejszą i bardziej pociągającą
zabawę. Może ten cały Naruto okaże się godnym jego uwagi i chwile, w których
Itachi będzie załatwiał swoje interesy, oni spędzą przy whisky i półnagich
kobietach. Odpowiadała mi podobna wizja nie marnowania czasu w taki sposób jak
robiłem to teraz. Taki bodziec nakierował mnie w stronę łóżka, a leżąc w nim
planowałem sekundy jutrzejszego dnia, co zaowocowało szybkim zaśnięciem.
Nie mogę zaprzeczyć, że przez ostatnie lata mieszkania
samotnie, tylko z Itachim przyzwyczaiłem się do jego kuchni, choć nie do końca
przypadała mi zwykle do gustu. Co rano budził mnie zapach tostów lub
jajecznicy, a obiad ograniczał się do spaghetti bolognese lub lazanii. Na sam
ich widok, odczuwałem przyszłą chęć jak najszybszego zwrotu tego posiłku,
dlatego kolację przygotowywaliśmy dla siebie osobno. Stanowiło to jednak rytuał
ostatnich lat, którego żaden z nas nie chciał przerwać.
— Z bekonem, czy bez? — Usłyszałem
wpatrując się w blat stołu i oczekując na moją porcję wraz z kawą.
— Zaskocz mnie.
Nie zaskoczył.
Na moim talerzu, zupełnie jak co
dzień ukazały się dwa plastry przysmażonego mięsa wraz z jajecznicą. Nie
narzekając, wzięliśmy do ręki sztućce i popijając jedzenie kawą jedliśmy w
spokoju.
— Jakieś plany na dziś? — Itachi zapytał z
pełną buzią, co niezwykle mnie denerwowało.
— Przeżuj i połknij, zanim postanowisz to na
mnie wypluć. — otarłem znacząco twarz, dając mu do zrozumienia, że w okolicach
oczu poczułem resztki jego porcji.
W odpowiedzi zaśmiał się tylko i
bez pośpiechu wyraźnie pokazywał mi jak dokładnie gryzie i połyka zawartość
znajdującą się w jego ustach. Czasami wprowadzało mnie to w stan agresji i
jedyne czego pragnąłem to wywalić go za drzwi, gdzie — jeżeli chodzi o jedzenie
— było jego miejsce.
— Więc? — kiwnął głową. — Powiesz mi?
— Dostałem zaproszenie od Sakury — mówiłem z
pełną powagą, czekając na jego, wyśmiewającą mnie, reakcję. — Chyba skorzystam.
— Skorzystasz? — zapytał ironicznie, unosząc w
geście zdziwienia brwi. — Sam bym skorzystał.
Typowy Itachi.
Zawsze starał się pokazać, że we
wszystkim może okazać się ode mnie lepszy. Nie dopuszczał do siebie myśli, że
moja zmiana osobowości, może brać pod uwagę czystą rozmowę i mile spędzony czas
popijając herbatkę. Sam nie dawałem temu wiary, jednak ograniczał mnie jeden,
znaczący problem.
Problem, o imieniu Naruto.
Jeżeli od początku do samego
końca, nie zostawi nas choćby na chwilę samych, nie wcielę swojego planu w
życie. Chyba, że on sam w taki sposób zapełnia swój czas w tym mieście.
Właściwe pytanie brzmi jednak, czy Sakura zmieniła się na tyle, aby traktować
podobne czynności, jako coś normalnego, a przyznaję, że nie wyobrażam sobie jej
w takim wydaniu. Co innego jeżeli chodzi o mnie, jej dawnego powiernika,
przyjaciela i co ważniejsze…
…ukochanego.
— Nie mam zamiaru siedzieć tu i czekać, aż
łaskawie się pojawisz — mówiłem to, wciąż rozmyślając o przyszłym spotkaniu z
Sakurą. Jak zareaguje na moje podchody? Jak postąpi i czy nie weźmie sobie tego
zbytnio do serca?
Nazywam się Uchiha.
Nic mnie to nie interesuje.
— Nie mam
nic przeciwko twoim nieludzkim rozrywkom. — Nie przestawał ironizować, a ja
coraz bardziej odczuwałem zdenerwowanie i wściekłość.
Kiedy on wreszcie przestanie
uważać mnie za gówniarza, który z niczym nie potrafi sobie poradzić sam? Już
dawno przestałem być dzieckiem, którym w jego mniemaniu wciąż jestem i pora mu
to uświadomić.
— Mówisz to tak, jakbyś wciąż był prawiczkiem,
braciszku. — Postanowiłem śmiało zabawić się w grę, którą wymyślił na
poczekaniu.
— Kto wie, może to właśnie ty wciąż nim
jesteś, a twoje opowieści po pijaku wynikały z wybujałej wyobraźni i jakiegoś
urazu względem kobiet? — Bez zastanowienia dołączył się, co przyjąłem z
radością.
Nie pozwolę się tak dłużej traktować.
— Moje zdobycze przynajmniej nie uciekały z
krzykiem z sypialni. — Przypomniałem sobie o jednej ze scen, których byłem
świadkiem. — Jest tak mały, że aż wzbudza poczucie strachu?
Zauważyłem, że uderzyłem tym w
jego męską dumę, którą bądź co bądź, ale po wspomnianym incydencie budował
dłuższy czas.
— Miała szczęście, że zrzygałem się na
podłogę, a nie na nią, b r a c i s z k u — zaakcentował ostatnie zdanie, celowo
zdrabniając mój status społeczny.
Wciąż wyrzucał mnie w sferę niedojrzałości,
nie tylko wiekowej, ale również i emocjonalnej, co doprowadzało mnie do złości.
Zupełnie jakbym nieustannie miał siedemnaście lat, odczuwał wstręt do alkoholu
i używek, a kobiety służyły tylko do sprzątania i prowadzenia gospodarstwa
domowego. Jak długo muszę czekać, aż on w końcu zaakceptuje moją dorosłość?
— Nie musisz się tłumaczyć.
— Wiem, że wolałbyś poznać te pikantniejsze
sceny, jednak musisz mi wybaczyć — rzucił — obowiązuje mnie przysięga
tajemnicy kochanka.
— Jesteś żałosny.
Nie wiem co chodziło mu po
głowie, ale podczas posiłku najmniej zainteresowany byłem jego sprawami
łóżkowymi i tym, w jaki sposób zaspakaja znajdującą się tam razem z nim
kobietę. Skoro zabrałem się za spożywanie tego beznadziejnego śniadania, to
chciałem dokończyć go podczas bardziej przyjemniejszego tematu.
— To tylko przyjacielskie spotkanie. — W
mgnieniu oka dałem za wygraną, byleby tylko dojeść to co mam na talerzu i wyjść
z tego pomieszczenia, tym samym znajdując się z dala od Itachiego.
— Czyżby kierowały tobą sentymenty? — odpowiedział
po dłuższej chwili, zupełnie jakby zastanawiał się czy warto wracać do
zapomnianych przez nas obojga losów i relacji z niegdyś małą i bezbronną
dziewczynką.
— I tak nie mam nic lepszego do zrobienia.
Chyba nie myślałeś, że podczas gdy ty będziesz świetnie się bawił, ja spędzę
ten czas samotnie w domu, rozwiązując krzyżówkę? — Uniosłem jedną brew, w
porozumiewawczym geście.
Itachi bez słowa, podniósł się ze
swojego miejsca i ruszył w kierunku zlewu, w którym zostawił pusty talerz po
śniadaniu. Dostrzegłem w jego ściągniętych rysach twarzy, że wewnętrznie walczy
ze zdaniem, które utknęło gdzieś na końcu jego języka. Nie miałem zamiaru
ułatwiać mu tego zadania, dlatego w spokoju wróciłem do kawy i bekonu
znajdującego się na naczyniu przed moim nosem.
Brunet po krótkim wpatrywaniu się
w okno tuż nad umywalką, westchnął i zwrócił się w kierunku wyjścia. Słyszałem
jak powoli ubiera buty i zakłada na siebie płaszcz. Przez chwilę żałowałem, że
nie zdążyłem ubrudzić jego olśniewająco białej koszulki gorącym espresso. Z
pewnością by się wściekł, a ja może przyczyniłbym się do jego spóźnienia na umówione
spotkanie.
— Gdybyś jednak żałował swojej decyzji —
usłyszałem za sobą — daj znać. Wymyślimy coś ciekawego.
— Obejdzie się.
Zdziwiły mnie jego słowa,
szczególnie mało pasujące do całej naszej konwersacji. Z zadziornego i nie
dającego sobie nic powiedzieć człowieka, nagle zmienia się w troskliwego i
przejętego obecną sytuacją starszego brata.
— Czekam na telefon. — Zdążył jeszcze
powiedzieć nim wyszedł, trzaskając przy tym drzwiami.
To nie ty Sasuke.
To on wariuje.
Najlepszym opracowanym szczegółem, w realizacji mojego
planu dzisiejszego spotkania się z Sakurą, był moment skontaktowania się z nią
i przekazania jej tych wieści. Nie miałem najmniejszego pojęcia, skąd zdobyć
jej numer, a co gorsza gdzie może mieszkać. Owszem, pokazywała mi kierunek jej lokalizacji,
ale w tamtym momencie byłem skupiony na o wiele ważniejszych rzeczach niż
miejsce jej zamieszkania.
Jednakże to była jedyna wskazówka, aby w jakiś sposób móc
ją odnaleźć i postanowiłem obrać właśnie ten kierunek. Po szybkim prysznicu i
ubraniu luźnych ubrań, w postaci dżinsów i białej koszulki, na którą nałożyłem
czarną marynarkę, ruszyłem w kierunku kawiarni. Po ciągłym pokazywaniu się w
garniturze, odzwyczaiłem się do tego typu odzieży, a wręcz czułem się w niej
niekomfortowo. Nie chciałem jednak zwracać uwagi przechodzących obok mnie
ludzi, tak jak to miało miejsce poprzedniego dnia.
Bezzwłocznie odpaliłem papierosa znajdując się już poza
domem i starałem się sobie przypomnieć, jak wyglądała kafejka, w której piłem
wczoraj kawę. Nie skłamię, jeżeli powiem, że nie zwróciłem na to większej
uwagi, szczególnie po nieprzyjemnym incydencie pomiędzy mną, a kelnerem.
Bez problemu jednak odnalazłem poszukiwany budynek i w
mgnieniu oka znalazłem się na wczorajszym miejscu, które dane było mi zajmować
podczas rozmowy z różowowłosą. Starałem
sobie przypomnieć stronę, w którą byłem zwrócony i kierunek, jaki pokazywała mi
Sakura. Ta druga część okazała się trudniejsza do rozwiązania, ponieważ w
tamtym momencie w ogóle nie patrzyłem na kobietę.
Pozostał więc wybór pomiędzy czterema stronami świat, co
w przeliczeniu dawało mi jakieś dwadzieścia pięć procent szans, wykluczając
pośrednie warianty, czy też ewentualne skrzyżowania. Zrezygnowany usiadłem na
krześle, tuż przed kawiarnią i ponownie włożyłem do ust papierosa. Jeżeli nikt
nie przyjdzie mi z pomocą, w życiu nie trafię do jej mieszkania.
— Sasuke? —
Usłyszałem nad sobą.
Świat nie jest na tyle miłościwy,
aby rzeczywiście w tak krytycznym momencie podrzucić mi jakąkolwiek pomoc.
Prawda?
Długo — a przynajmniej tak mi się
wydawało — zastanawiałem się czy podnosić głowę do góry i poznać swojego
napatoczonego towarzysza. Kultura jednak wymagała podobnego gestu, a jeżeli
chcę otrzymać od tej osoby pomoc, muszę spełniać kryteria narzucone
społeczeństwu.
— Zależy kto pyta? — Nie każdy musi być
najlepszy w sprawianiu dobrego, pierwszego wrażenia.
— Nie pamiętasz, prawda? — Zaśmiał się głośno
blondyn, a ja wiedziałem już, że w jego naturze leżą irytujące mnie cechy. —
Naruto — przedstawił się, wyciągając do mnie dłoń.
Nie rozumiałem dlaczego chce się
ze mną zapoznać, skoro rzekomo ten element już dawno mieliśmy za sobą.
Odwzajemniłem jednak gest, wstając równocześnie ze swojego miejsca. Dopiero
wtedy spostrzegłem, że prawie równa się ze mną wzrostem, ale jeżeli chodzi o
budowę, był znacznie wątlejszy i chudszy.
— Nic się nie zmieniłeś — rzekł
podekscytowany, zupełnie jakbyśmy dobre kilka lat stali na stopie co najmniej
przyjacielskiej.
— Jeszcze wczoraj słyszałem coś innego. — Zmrużyłem
oczy i wyciągnąłem z jego dłoni moją własną, natychmiastowo przemieszczając ją
do kieszeni dżinsów.
— Ja tam nie zauważyłem nic szczególnego. — Jego
entuzjazm nie malał. — Noo… — przeciągał, wyraźnie się nad czymś zastanawiając —
może trochę urosłeś.
Prychnąłem w odpowiedzi.
Chyba go kojarzę.
Przypomniałem sobie
nadpobudliwego blondyna, siedzącego zawsze obok mnie w ławce i starającego na siłę znaleźć ze mną jakiś
wspólny temat. Tym czasem ja, każdego nowego roku szkolnego chciałem się pozbyć
go z miejsca obok, aby mogła zająć je osoba, z którą owe tematy miałem, a była
nią właśnie Sakura.
— Może trochę.
— Idę właśnie do Sakury. Na pewno się ucieszy,
kiedy cię zobaczy — wydukał z siebie.
Ten świat jest zbyt łaskawy.
To nie może być zbieg okoliczności, że w momencie kiedy
próbowałem ustalić gdzie mieszka moja przyjaciółka i już prawie się poddałem,
on zjawił się zupełnie jak jakiś anioł. Nie mogłem nie wykorzystać takiej
sytuacji.
— Już
wczoraj miała okazję.
Użyłem tego zjawiska tylko w jej
kierunku, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że nie zrobiło to na mnie żadnego
wrażenia, a tym bardziej nic dla mnie nie znaczyło. Wprawdzie, nie okłamałem go,
a tylko jasno przedstawiłem sytuację, że nie tęskniłem za nią ani trochę, w
porównaniu do nich — jak mniemałem po zachowaniu.
— Czyli ty też się do niej wybierasz?
Nie mogłem znaleźć lepszego głupka.
— Dokładnie — potaknąłem. — Zrobiłem sobie
tylko małą przerwę na… — przerwałem, pokazując mu dłoń, z ułożonym między
palcami papierosem.
— Rozumiem. — Uśmiechnął się niczego nie
podejrzewając.
Bez słowa zaczekał aż dokończę
palić, a następnie machnął ręką porozumiewawczo, dając mi tym sygnał, że możemy
już ruszyć w stronę naszego celu. Jeden punkt, jakim był poznanie Naruto,
mogłem odhaczyć. Pozostało jeszcze spędzenie kilku godzin, na wysłuchiwaniu ich
niezmiernie ciekawych przygód, odpowiadaniu na kilka niewygodnych pytań i może
uda mi się z nią zostać sam na sam, a Itachi przekona się, że nie tylko on
potrafi załatwić sprawy jak trzeba.
Całą drogę, udało nam się przebyć
w całkowitej ciszy, co nie zaprzeczam — było mi na rękę. Nie miałem zamiaru
słuchać jego gadaniny, w którą wkładał nad wyraz emocji, a mnie doprowadzała do
rozdrażnienia. Brakowało jeszcze przesadnej gestykulacji, a na pewno przy
pierwszych zdaniach, pogodziłbym się z porażką i wrócił do domu, z nadzieją, że
już nigdy nie będzie dane mi go spotkać.
— Jesteśmy! — krzyknął pokazując ręką, jak podejrzewałem,
na okno mieszkania Sakury.
Wchodząc na górę po schodach,
ponieważ nie było tam windy, zastanawiałem się dlaczego postanowiła zostawić
swój piękny, rodzinny i dobrze urządzony dom — dla czegoś takiego jak to.
Wszystkie ściany pokryte szarą tapetą, aż prosiły się o renowację, a przy
każdym kroku słyszałem skrzypienie desek pod moimi stopami. W pewnym momencie
naszła mnie obawa, czy aby przebywanie w tym budynku jest w ogóle bezpieczne,
ale patrząc na rozradowanego Naruto, stwierdziłem, że nie mogę mieć aż takiego
pecha, żeby przebywając tu zaledwie jeden raz — od razu zginąć.
Przekraczając granice czwartego
piętra blondyn zatrzymał się przed małymi, brązowymi drzwiami i nacisnął
dzwonek znajdujący się po ich prawej stronie.
Numer sześćdziesiąt dwa. Warto zapamiętać.
Oczekując na odzew ze strony
mieszkanki poczułem pewną obawę, a może bardziej złe przeczucia co do decyzji
odwiedzenia jej. Jeżeli coś pójdzie nie tak i przypadkowo powiem o wiele więcej
niżbym chciał, ona nie da za wygraną i z pewnością będzie chciała wyciągnąć ode
mnie więcej.
Miałem jeszcze wybór. Mogłem
ostentacyjnie odwrócić się w kierunku schodów i wrócić do domu, dobrze już
zapamiętaną drogą. Nie musiałem przed nikim się tłumaczyć i nikt nie miał wręcz
prawa żądać ode mnie jakichkolwiek wyjaśnień. Obecna sytuacja, jest wynikiem
wyłącznie mojej dobrej woli i braku pomysłów, na lepsze wypełnienie tego czasu.
I w momencie kiedy chciałem
zmienić swoje postanowienie, pozostawiając osamotnionego Naruto, ktoś otworzył
drzwi.
Ktoś, kto nie był Sakurą.
— Aya! — krzyknął mój towarzysz, a mała
dziewczynka; na moje oko dziesięcioletnia, może jedenastoletnia, rzuciła się w
jego objęcia, wesoło się przy tym śmiejąc.
Blondyn wziął ją no swoje ręce i dał mi znak,
abym szedł za nim. Czarnowłosa istotka nie zaszczyciła mnie nawet najmniejszym
spojrzeniem, tylko bez przerwy przytulała się do mężczyzny trzymającego ją w
objęciach.
Wpatrując się w nią, pełen szoku
nie zauważyłem, kiedy zdjąłem z siebie marynarkę i powiesiłem na wieszaku, a
następnie znalazłem się w niewielkim salonie, w którym stała moja dawna
przyjaciółka.
— Mamo, przyszedł wujek Naruto. — Mała
chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę Sakury.
Mamo?
Czy ja dobrze usłyszałem?
— Sasuke? — Ona jednak zamiast odpowiedzieć
swojej córce, zwróciła swój wzrok w moją stronę i zdumiona nie przestawała mnie
lustrować od stóp i głów.
— Spotkałem go w drodze do ciebie. — Naruto
uratował mnie z opresji.
Już drugi raz.
Dziewczyna wciąż nie spuszczała
ze mnie oczu, najwidoczniej nie wiedząc jak zachować się w tej sytuacji. Ja sam
nie do końca potrafiłem się odnaleźć, a tym bardziej przyjąć do świadomości, że
różowowłosa ma dziecko.
Córkę.
I to w dodatku, tak dorosłą
córkę.
— To miłe, że skorzystałeś jednak z mojego
zaproszenia — odezwała się po krótkiej chwili, ważąc dokładnie każde słowo.
Potaknąłem, wciąż nie mogąc
wykrztusić z siebie nic sensownego.
— Mamo, kim jest ten pan? — usłyszałem pytanie
ze strony dziecka ciągnącego Sakurę za koszulkę.
Dziewczynka była wyjątkowo mała,
skoro stojąc tuż obok swojej niewysokiej mamy, sięgała jej zaledwie do pasa.
Może była o wiele młodsza, niż z początku to zasugerowałem? Sześć lat? Siedem?
Nie mogłem przypomnieć sobie, w których etapach rozwoju, dziecko chodzi, mówi i
samodzielnie je.
— To przyjaciel mamy. — Wybawił ją z tarapatów
Naruto.
Wspominałem coś o jednym
problemie zaciągnięcia tej kobiety do łóżka?
Pojawił się drugi.
Tylko, że on stanowi o wiele
większą przeszkodę niż ten pierwszy.
— Zrobię herbatę — wykrztusiła z siebie
Sakura, ledwo utrzymując równowagę kierując się w stronę pomieszczenia,
najwidoczniej będącego kuchnią.
Nie miałem ochoty na herbatę.
Jednakże nie miałem również zamiaru mówić jej tego drżącym i niepewnym głosem,
który zapewne wydobyłby się ze mnie w tej chwili. Najchętniej napiłbym się
kawy. Czarnej, pobudzającej espresso, która pomogłaby mi lepiej znieść
zaistniałą sytuację, a tym bardziej przyjąć do świadomości nowo poznane fakty.
Mała dziewczynka pobiegła za
swoją mamą, zostawiając mnie sam na sam z Naruto. Mężczyzna wpatrywał się we
mnie, pozbawiony jakichkolwiek emocji.
— Nie powiedziała ci? — zapytał dobrze znając
moją odpowiedź.
Pokręciłem głową, potwierdzając
jego przypuszczenia, na co on — pełen rezygnacji, spuścił swoją. Oboje nie
wiedzieliśmy jak się zachować.
— To JEJ córka? — zdecydowałem się na to
pytanie, akcentując środkowe słowo, tląc w sobie jeszcze nadzieję, że może to
wszystko nie ma ze sobą nic wspólnego, a Sakura była mu do końca wierna w
swoich naiwnych uczuciach.
— Pytasz czy Aya jest adoptowana? — Przytaknąłem.
— Nie, to biologiczna córka Sakury.
Wiara w niemożliwe w mgnieniu oka
zgasła w moim wnętrzu. Aż nagle mnie olśniło.
Skoro to jej dziecko, gdzie
podziewa się…
— A ojciec?
Tym razem to on ze zrezygnowaniem
poruszył głową w geście zaprzeczenia. Co to mogło oznaczać? Że ich zostawił,
odszedł? A może zmarł w młodym lub starszym wieku? I kiedy miałem o to zapytać,
różowowłosa z wagonem na swoich tyłach, w postaci szczerzącej się dziewczynki,
weszła do pomieszczenia z kubkami wypełnionymi gorącą cieczą.
~~~
Od autorki: Witam Was, po bardzo, ale to bardzo krótkiej przerwie! Przyznaję, bez bicia, że sama po sobie nie spodziewałam się tak szybko napisanego rozdziału, szczególnie przy takim nadmiarze nauki i zaległych prac. Dopadła mnie jednak choroba i to zaowocowało dzisiejszym postem.
Dziękuję za komentarze i podbudowywujące mnie słowa.
Pozdrawiam wszystkich cieplutko.
Do następnego! ;)
To co piszesz jest po prostu genialne!!
OdpowiedzUsuńAle jestem ciekawa co dalej!!<33
OMG Sakura jest matką....łaaał szok XD fajnie i ciekawie ale kto jest ojcem ? :)
OdpowiedzUsuńNa sam początek przyznam się, o ja niegodziwa, że rozdział przeczytałam tego samego dnia kilka minut po dodaniu. Nie napisałam komentarza, jak to miałam w zamiarze, bo nie mogłam wykrzesać z siebie niczego sensownego. Pisanie komentarzy nigdy nie sprawiało mi lekkości, to trudne, męczące, i nigdy nie umiem wyrazić swojego zachwytu (krytycznych opinii nie wystukuję, nie mam na to chęci). Ten rozdział bardzo mnie zdziwił. Dziecko? Tak szybko? Kogo? Itachiego? Dlaczego *szloch* *płacz* *smutek* dziecko nie z Sasuke *lament*. Mimo wszystko nadal jaram się lekkością z jaką wprowadzasz czytelnika w swój własny świat. Zabierasz mnie ze sobą, przedstawiasz. To jest takie fajne.
OdpowiedzUsuńPisz, bo piszesz obłędnie i jesteś jedną z nielicznych autorek, które piszą szybko. ;>
Pozdrawiam.
P
I ja przyznaję się, że postępuję tak niemal... zawsze. Moja chciwość i namiętność nie pozwala mi nie przeczytać, ale pozwala mi ocenić to dużo później. ;)
UsuńOkrutnie mi miło, że decydujesz się na podobny czyn, motywujący mnie do dalszego działania. Twoje słowa koją moje niepewne wnętrze. ;) Dziękuję za nie i za obecność tu, w tym miejscu. Pozdrawiam. ;))
Uff...do tego komentarza długo się zbierałam i nadal w sumie nie wiem co napisać.
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej lubię sposób myślenia Sasuke, sama postać również ma sporo uroku. Jest niejednoznaczny, ani dobry ani zły (chociaż konkretnie skręca w stronę zimnego drania). Itachi jest również bardzo interesującą osobowością, wszystko co mówi ocieka ironią. Mam wrażenie, że to brat trochę wyrodny, ale w razie problemów jednak niezastąpiony. Jak dotąd opowiadanie było w dużym stopniu przedstawieniem tych dwóch aktorów, reszta gdzieś się przewijała jako na wpół zatarte wspomnienie, dopiero pod koniec wkroczyli na scenę fizycznie. Bardzo mnie ciekawi jak te postacie się rozwiną.
Ogólnie akcja toczy się spokojnie, powoli, ale nie nuży. Przyjemny klimat. Jak już chyba wcześniej pisałam, czytając czułam się jakbym po kryjomu podglądała czyjeś prywatne życie.
Kolejną interesującą kwestią jest sprawa dziecka Sakury. Co? Jak? Gdzie? Kiedy i z kim? Mnóstwo pytań, zero odpowiedzi.
Ogólnie to czekam na next.
Powodzenia i weny życzę
Zabieg zupełnie przemyślany, przetrzymujący czytelnika w niecierpliwości. ;)
UsuńDziękuję za ten niezwykle dojrzały i prześwietlający mnie komentarz. Pozdrawiam również. ;)
cytat z chaosu. jako motto. miło :)
OdpowiedzUsuń