wtorek, 14 kwietnia 2015

- 3 -


teraz to już chyba wszystko się kręci
bo i ściany i okna i nogi od krzeseł i sufit
— Kaja Kowalewska


Nie miałem najmniejszej ochoty odwrócić się i zmierzyć twarzą w twarz z prześladującą mnie zmorą przeszłości. W głębi serca liczyłem, że nie dane mi będzie ujrzeć jej osoby choćby z bezpiecznej odległości, nie wspominając o tak bliskim i bezpośrednim starciu. Miało jej tu najzwyczajniej nie być, nie teraz kiedy postanowiliśmy tu wrócić na tak krótki, a nieokreślony czas. Nie w tym miejscu, lecz w każdym, które nie pozwalałoby nam się spotkać. Od zawsze planowała podróże po dalekim świecie, studiując najróżniejsze kierunki i zainteresowania; zdobywając wiedzę na podstawie własnych doświadczeń, przeżyć. Pragnęła odwiedzić niezliczoną ilość krajów, poznając ich zwyczaje i kulturę.
Dlaczego więc stoi teraz za mną, nie spełniając swoich największych marzeń?
W jakim celu postanowiła mi o sobie przypomnieć?
Mogła udać, że nie rozpoznaje we mnie dawnego przyjaciela, zabrać rozrzucone wokoło zakupy i ruszyć w dalszą drogę, którą na moje nieszczęście musiałem jej przerwać. Nic nie stało na przeszkodzie, aby w zwyczajny sposób udać, że te lata rozłąki poróżniły ich zjednoczone niegdyś dusze i na chwilę obecną nie miały ze sobą nic wspólnego.
 — Sasuke? — Ponowiła pytanie nie uzyskując wcześniej ode mnie żadnej odpowiedzi.
Dodatkowo, wciąż nie zmieniłem swojej pozycji i jedyne co mogła oglądać to moje plecy i długie kruczoczarne włosy. Zamknąłem oczy potrząsając lekko głową, zupełnie jakbym chciał obudzić się ze straszliwego koszmaru, który mnie nawiedził. Czyż nie byłoby to na chwilę obecną jednym z najprostszych rozwiązań? Nie zwracając na nią znikomej uwagi, odnaleźć na chodniku zgubionego papierosa, dopalić go i wrócić do kawiarni, w której zapewne została przygotowana już moja kawa; na którą nagle straciłem apetyt.
 — To naprawdę ty? — Uparcie dążyła do poznania prawdy, mimo że ona również nie rwała się do identyfikacji swojego napastnika.
Może i ją także ogarnął strach przed zamierzchłymi czasami? Dlaczegóż to miałbym być osamotniony w przeżywaniu tak srogich katorg i pozbawiony jakiejkolwiek rozrywki wywołanej obserwacją cierpienia drugiej osoby?
Czułem jak jej sylwetka stojąca za mną powoli zaczyna się poruszać, zmieniając tym samym pozycję na moją niekorzyść. Z każdą sekundą stawiała sobie nowy cel, jakim była walka z kolejnymi centymetrami zbliżającymi ją do jej dawnego przyjaciela.  Nawet głośno przełykana przez nią ślina odbijała się jak echo, pomimo ruchu i gwaru ulicznego. Napiąłem się, wywołując tym samym pozór obronnego muru, który miał za zadanie chronić mnie przed jej odruchami czułości spowodowanymi tęsknotą.
Pełna kontrola.
Zero słabości.
Otworzyłem oczy i pierwsze co przykuło moją uwagę, to jej niepozbawiony dawnej barwy kolor włosów. Owszem, jeżeli chodzi o ich długość, znacznie urosły i z tego co zauważyłem zyskały na objętości. Jednak wciąż wywoływały to samo osłupiające wrażenie. Upięte w wysoki kucyk, dodawały uroku i na swój osobisty sposób zapraszały do dotknięcia. Sam przyznam, że gdzieś głęboko w mojej głowie, zakorzeniła się właśnie ta myśl. Zupełnie jakby chciała wpisać się na listę marzeń, które muszę spełnić nim zmuszony będę do opuszczenia tego świata.
Skupiłem się na tym jednym elemencie jej sylwetki, aby móc przyzwyczaić się i mentalnie przygotować przed spojrzeniem w jej ogromne, zielone tęczówki. Już w latach dzieciństwa potrafiły sprawić wiele złego, jeżeli chodziło o moją koncentrację. Ile są w stanie zdziałać teraz, kiedy jedyne o czym jestem w stanie myśleć to zaciągnięcie każdej pięknej kobiety do łóżka…
Patrzyła wprost na mnie.
Oceniłem to po układzie jej rzęs i przymrużonych powiekach, z powodu wciąż namacalnych opadów deszczu. Przeciągałem ten moment, aby jeszcze te kilka sekund pozostać wolnym od jej czarodziejskiego wdzięku. Z niecierpliwością oczekiwałem więc, że wyda z siebie jakiekolwiek sensowne zdanie — na które mnie w tej chwili nie było stać — i ratując się z opresji, skupię swoją uwagę na dalekim punkcie w przestrzeni.
Milimetr za milimetrem…
Uzupełniałem puste miejsca w mojej głowie kolejnymi liczbami, aby te pozycje nie zostały zajęte przez jej wizerunek. Celem tego zadania była jasno ustalona sytuacja, że ta kobieta nie mając ze mną na tę chwilę nic wspólnego, nie może i w późniejszym czasie zmienić tego statusu.
Dlaczego nic nie mówi?
Szaleństwo ogarniające członki mojego własnego ciała stanowczo stwierdzały, że organizmowi potrzebna jest nikotyna, w dodatku w bardzo dużej ilości.
 — Naprawdę mnie nie pamiętasz?
Ratunek.
Kiedy moje oczy miały spocząć na jej źrenicach, przyszła mi z pomocą. Odkąd pamiętam, ta czynność ze wszystkich innych zawsze wychodziła jej najlepiej. W mgnieniu oka przerzuciłem swoje spojrzenie na jej pełne, malinowe usta, co dało mi do zrozumienia, że to koło ratunkowe, które wybrałem, nie do końca okazało się prawidłowe. Ostatnio kiedy dane było mi je oglądać, świeciły w ciemności rozświetlonej pojedynczą latarnią, umieszczoną na zamieszkałej ulicy, nawilżone naszym pocałunkiem.
Wykrztuś coś z siebie.
Bo
zwariujesz.
 — Sakura — stwierdziłem na poczekaniu, nie mogąc wymyślić nic poza tym i mając cholerną ochotę uderzyć się czymś ciężkim w pusty łeb.
Uśmiechnęła się lekko unosząc swoje kąciki ust do góry. Przyznaję bez skrępowania, że wprawiło mnie to w niemałe osłupienie, gdyż spodziewałem się wesołego okrzyku, połączonego z uściskami i słynnym w jej wykonaniu tańcem radości. A ona, bez jakiegokolwiek ruchu, tylko stała i w głupkowaty sposób starała się szczerzyć. Sam nie byłem pewny co mogę myśleć o jej postawie, przyznaję jednak, że nieco ułatwiła mi sprawę i z większą pewnością postanowiłem sprostać ostatniemu elementowi jej sylwetki.
Te cudowne, niegdyś emanujące pociechą i wsparciem oczy, dziś wydawały się pozbawione tamtego blasku. Jeżeli chodziło o pierwsze wrażenie, wciąż wywoływały niemałe doznania. Jak zwykle — cudowna, nie do zapomnienia zieleń — kojarząca się z dającą życie naturą, wiosną pozwalającą na nowe nadzieje. Okalające je długie rzęsy nawiązywały do długich konarów kwitnącej o tej porze roku wiśni.
Sakura.
Moja Sakura.
Głęboko za tą powłoką, którą dostrzegali normalni ludzie, krył się smutek widoczny tylko dla mnie. Dla osoby znającej każde jej spojrzenie i wszystkie rodzaje nastrojów. Zupełnie tak jak w tej chwili, bez zająknięcia — nie widząc jej tak długie dla nas lata — mogłem stwierdzić, że próbuje wszystkich oszukać. Ukrywać swoje prawdziwe uczucia, autentyczną dziewczynę pod tą maską zwyczajnej — doskonałej Sakury.
Nawet już ona przestała być dla mnie wiarygodna. Ją również pochłonęło zatrute społeczeństwo, nie potrafiące przyznać się do swoich relacji ze światem. Szczerość odeszła wraz ze straconymi latami młodości, gdzie jeszcze nikt nie musi udawać, aby zostać zaakceptowanym.
Otworzyła usta, najwidoczniej starając się wydobyć z siebie zdanie mające na tę chwilę sens i sprostać dobremu wrażeniu, ale w mgnieniu oka przerwała tę czynność, unosząc w geście bezradności ramiona. Sam — zwykle nie mając problemu z wysławianiem się — oczekiwałem niemożliwego.
 — Zmieniłeś się. — Usłyszałem w jej głosie wyraźną niepewność co do tej konwersacji. — Wyglądasz… — zaniemówiła, starając się odnaleźć spomiędzy różnorakich określeń odpowiednie na tę okazję — dobrze.
Prychnąłem w duchu. Dawna Sakura potrafiła zaskoczyć każdego swoim perfekcjonizmem, co przyznaję było niezwykle irytujące. Jednakże obecna kobieta denerwuje właśnie tą pozorną niewinnością i delikatnością.
 — Ty również — odpowiedziałem ironicznie, dając jej jasno do zrozumienia, że pora zakończyć tę farsę i powrócić do dawnego życia, zupełnie jakby to spotkanie nigdy nie miało miejsca.
Zerknąłem na drzwi kawiarni, w której przebywał mój brat i zacząłem się zastanawiać, czy jest na tyle bezczelny i w tej chwili obserwuje nas przez któreś z okien. Nie wzbudziłoby to we mnie najmniejszego zaskoczenia. Zdziwiłoby mnie wręcz, gdyby nie podejmował się tej czynności.
 — Nie zadzwoniłeś — wyrwała mnie z rozmyślań jej krótka wypowiedź. Kiedy na nią spojrzałem, miała spuszczoną głową, zupełnie jakby celowo chciała uniknąć kontaktu wzrokowego. — Nie napisałeś — ciągnęła swoją wypowiedź, a ja powoli starałem się zrozumieć do czego zmierza. — Nie dałeś żadnego znaku życia — uniosła wzrok i wbiła go prosto we mnie. — Dlaczego?
 — To skomplikowane — rzuciłem nie czekając na jej dalsze rozważania.
 — Skomplikowane?
 — Dokładnie — potaknąłem. — Skomplikowane
Westchnęła głośno, co oznaczało tylko, że nie miała już sił dłużej drążyć tego tematu. Ucieszyła mnie wiadomość, że dała sobie spokój z dalszym śledztwem i będę mógł już wrócić do Itachiego, a tam w spokoju wypić swoją kawę.
 — Może miałbyś ochotę się spotkać? — W chwili gdy chciałem poinformować ją, że niestety pora wracać do rzeczywistości, ona nie zapomniała o swoim fachu zadawania fatalnych pytań. — Przeprowadziłam się do mniejszego domku, tutaj, niedaleko — mówiła to wskazując kierunek palcem.
Więc moje przypuszczenia co do opuszczonego sąsiedniego domu okazały się słuszne. Sakura nie zamieszkiwała już białego budynku otoczonego równie czerwoną bramką jak moja.
 — Nie wiem jak długo tu zostaniemy… — zacząłem.
 — My?
 — Itachi jest ze mną.
Zauważyłem, że oniemiała na dźwięk tego imienia i nie potrafiłem znaleźć z tego powodu żadnego sensownego wyjaśnienia. Potrząsnęła jednak głową, co odebrałem jako kolejną kapitulację. Najwyraźniej nie chciała kontynuować rozmowy na jego temat, a i dla mnie była to sprzyjająca wiadomość.
 — Jestem pewna, że uda ci się znaleźć chociaż chwilę — powiedziała to ze smutkiem.
 — Nie obiecuję.
Drgnęła po tych słowach, nie spuszczając ze mnie swojego spojrzenia.
Na wszelkie możliwe mi sposoby starałem się zniechęcić ją do dalszych poczynań w tym kierunku, a ona wciąż nie chciała pogodzić się z porażką. Nie ważne, że przegrywała wiele bitew — w tej wojnie musiała odnieść zwycięstwo za wszelką cenę. Jedyny problem stanowiła moja równie wysoka ambicja, wyróżniająca się latami doświadczeń w ignorowaniu ludzkości.
 — Zaproszę też Naruto — nie poddawała się — często cię wspomina.
Kim do cholery jest Naruto?
Chyba zrozumiała moje zaskoczenie, ponieważ w mgnieniu oka podjęła się wyjaśnień.
 — Siedziałeś z nim w ławce przez całą szkołę… — urwała. — Prawie całą.
Nie mogła obejść się bez podkreślenia, że wyjechałem, równocześnie opuszczając ją na tak długi okres. Miałem zamiar uświadomić jej, że ostatnie o czym marzyłem przez ten czas to powrót do tej dziury i spotkanie się z nią. Jednak ze względu na tyle lat przyjaźni powstrzymałem się w ostatniej chwili.
 — Nie kojarzę — oznajmiłem zgodnie z prawdą.
 — Szkoda — zakomunikowała. — On bardzo dobrze cię pamięta.
Jej ton zaczął nabierać ostrzejszej barwy, co w moim mniemaniu przypadło mi do gustu. Nie zaprzeczam, że zdecydowanie wolałbym ją w tej niegrzecznej wersji. Oschła i bezwzględna różowowłosa stanowiłaby niemałe wyzwanie w mojej rozrywce zdobywania kobiet. Szczególnie, że nie jestem w stanie zaprzeczyć, co do jej pociągającej sylwetki i widocznych, kobiecych kształtów cieszących moje oko.  
Pomyśleć, że gdybym ostatnie lata burzliwego i interesującego życia spędził w tym miejscu, u boku tej kobiety, nie byłbym teraz w stanie spojrzeć na nią w tych kategoriach. Okazałoby się to niewybaczalną stratą, której nie jestem w stanie sobie wyobrazić.
To zawsze jednak będzie Sakura, traktowana jak element nie do tknięcia. Objęty programem ochrony najwybitniejszych postaci znanych całej ludzkości. I pomimo wszystko nie pozwoliłbym sobie na podobne poczynania, prócz tych, które kreowały się w mojej wyobraźni. Czułbym się jakbym naruszał granice rodzinne i dopuszczał się niewybaczalnego dla normalnych ludzi kazirodztwa.
 — Pora na mnie — wydukałem, chcąc zakończyć to spotkanie w możliwie jak najszybszy sposób.
 — Rozumiem — przytaknęła. — Nie zapomnij o mojej propozycji.
Również pokiwałem głową, zgadzając się na wszystko byleby tylko stracić ją już z oczu. Miałem serdecznie dość jej rysów twarzy, zadziornego noska, wyraźnie uwypuklonych kości policzkowych, pięknie osadzonego łuku brwiowego nad jej cudownymi, zielonymi oczami.
Wariujesz.
Pożegnałem się uśmiechem i szybkim ruchem — nim zdążyła zareagować — otworzyłem drzwi, chwilę później znajdując się już w środku knajpy. Na zewnątrz za oszklonym wejściem, Sakura wciąż wpatrywała się w puste miejsce, które jeszcze niedawno było zajmowane przeze mnie. Zastanawiałem się czym zasłużyła sobie na moje nieprzyjemne postępowanie wobec niej, ale zrozumiałem, że w opozycji do niego nie znalazłaby się w o wiele lepszej sytuacji. Stanowię dużo większe zagrożenie będąc obok, niż w odległości jaką staram się utworzyć między nami.
Westchnąłem odnajdując w pomieszczeniu Itachiego. Przekląłem się w myślach, że nie udało mi się zapalić, a mimo to straciłem tak wiele czasu. Brat podśmiewywał się pod nosem, wpatrzony w szary arkusz jednej z miejscowych gazet. Najwidoczniej do końca chciał mi zepsuć dobry humor, a pomyśleć, że to ja wpadłem na zamiar wypicia kawy nie w domu, a właśnie w jednej ze znajdujących się tam kafejek.
Kretyn.
 — Dobrze się bawisz? — zapytałem z ironią Itachiego, kiedy znalazłem się w jego zasięgu.
Zdjąłem z siebie przemokniętą marynarkę i zawiesiłem na oparciu fotela. Z ulgą zasiadłem przed bratem i pozwoliłem odsapnąć moim zmęczonym stopom.
 — Cudownie wręcz. — Śmiał się wciąż nie racząc mnie spojrzeniem.
Postanowiłem go ignorować i w końcu napić się upragnionego trunku. Czarne espresso od zawsze wpływało na mnie w kojący sposób, co zaowocowało moją przynależnością do niego. Każdy poranek zaczynał się właśnie od tej czynności, a jej brak wpływał negatywnie na moje samopoczucie. Zupełnie jak w tej chwili.
Brak kofeiny.
Brak nikotyny.
To rzeczywiście dobry dzień.


Pierwsza noc, w tym ogromnym i pustym domu nie zapowiadała się najciekawiej. Od samego początku spodziewałem się długich i bezsennych godzin, spożytkowanych na niepotrzebnym rozmyślaniu o przeszłości. Musiałem jednak przejść ten podstawowy epizod, aby przez resztę dni spędzonych w tym budynku zaznać spokoju i wyciszenia.
Itachi już jakiś czas temu udał się do swojego pokoju na górę, oznajmiając, że zmęczenie wzięło nad nim górę i idzie się już położyć. Natomiast ja, wciąż tkwiłem przed ogromnym ekranem telewizora, nie zapoznając się z tym co było na nim wyświetlane. Próbowałem się zmęczyć, odliczając kolejne sekundy wraz z tykającym zegarem tuż nad odbiornikiem. Minuty przelatywały przed moimi oczami na zupełnie bezproduktywnej czynności. Nie interesowało mnie to jednak w tamtej chwili, gdyż jedyny cel jaki zaistniał w mojej głowie to przetrwanie. Ścierpienie każdego widoku w moim domu, napawającego mnie dziwnym i nieokiełznanym lękiem. Wyjazd z tego miasta tuż po śmierci rodziców, z obecnej perspektywy, wydał mi się najlepszym rozwiązaniem. Tu, wszystko przypominałoby mi o przeszłości. Przeszłości, która w tamtym okresie wydawała mi się najlepszą z możliwych i za którą nie zamieniłbym się na żadną z drogocennych rzeczy.
Jednak moje życie musiało potoczyć się inaczej. Obowiązkiem siły panującej na losem, była zmiana kierunku w egzystencji, abym zaznał swoistego uwolnienia się od ciężaru jaki wziąłem na swoje barki już jako mały chłopiec. Na samą myśl, o moich planach przypodobania się rodzicom, odczuwałem mdłości. W każdy możliwy sposób starałem się jak najlepiej wykonywać ich prośby, aby dać im do zrozumienia, że wcale nie jestem tak bezużyteczny na jakiego wyglądam. Możliwe, że moja przyjaźń z Sakurą narodziła się tylko ze względu na nich. Nie byłoby to kłamstwem, gdyż od zawsze narzucali mi jej osobę, jako godną i odpowiednią.
Tylko dlaczego zależało im akurat na niej? Wokoło mieszkało wiele innych rodzin, z którymi mogliby się zaprzyjaźnić, zacierając tym samym ślady ich prawdziwego życia. Ich celem było wyłącznie nie rzucanie się w oczy i nie wzbudzanie żadnych niepotrzebnych i niewygodnych dla nich podejrzeń. Nigdy nie uwierzę, że ta znajomość była zupełnie bezwarunkowa.
Muszę przestać o tym myśleć.
Chwyciłem do ręki pilot i nie zważając na liczbę kanałów i to co było na nich emitowane, przeskakiwałem z jednego na drugi byleby tylko skupić się na czymś innym. Wiedziałem, że nie ominą mnie te refleksje mając pod nosem stertę wspólnych zdjęć, których nie udało nam się z Itachim jeszcze schować i masę przedmiotów, dotykanych niegdyś przez członków rodziny. Każdy kąt kojarzył mi się z danym wydarzeniem, czy też wydarzeniami, których wszyscy byliśmy członkami.
U dziadków czułem się o niebo lepiej, nie odczuwając przynależności i żadnego powiązania z ich mieszkaniem. Wydawało mi się, że jestem obcy w nowym świecie, które daje mi poczucie beztroski i na swój sposób bezpieczeństwa.
Czułem się bezpieczny przed swoimi myślami. Przed wspomnieniami, nie dającymi o sobie tam znaku życia. Szczególnie wtedy, gdy poznałem prawdę i kiedy zdałem sobie sprawę, że fikcja mojego istnienia nie może mieć dla mnie żadnego znaczenia. Fakt, że odeszli z tego świata dwa lata później, utwierdził mnie, że w moim życiu pozostała jeszcze tylko jedna osoba, dla której postaram się być najlepszym.
Pora zapalić.
Bezsensowna zmiana kanałów nic nie dała, więc nadeszła pora na wyciągnięcie ciężkiego arsenału, który ratował mnie z każdej opresji. Zważając na absurdalne zasady czystości, wprowadzone przez brata, wyszedłem na taras. Usiadłem na jednej z ławek i trzymając już odpalonego papierosa przy ustach spojrzałem na gwieździste niebo. Jutrzejsza pogoda zapowiadała się na o wiele lepszą niż tamtego dnia, a to wprawiło mnie w zawód. Deszcz i pochmurna aura dodawała mi energii, podczas gdy słońce zniechęcało do działania.
Drgnąłem, uświadamiając sobie, że moje oczy już dawno zwrócone są na dom starej przyjaciółki. Najwyraźniej nie chciały zbyt szybko przekazywać tej informacji do mózgu, abym stopniowo przyzwyczaił się do swojego czynu. Niegdyś noce takie jak ta spędzaliśmy na wspólnym oglądaniu filmów, czy podobnym wpatrywaniu się w niebo. Naturalnie towarzyszyły temu długie i niekończące się rozmowy, ale też i cisza, nie przeszkadzająca nam nawet w najmniejszym stopniu. Czułem się przy niej na tyle swobodnie, aby nie zastanawiać się nad tym, czy ona w ogóle chce spędzać ze mną swój drogocenny czas i czy podoba jej się to, że nic nie robimy i nie mówimy. Oboje to czuliśmy. Każde z nas znało się w każdym calu, odbierając te same emocje i planując tę samą przyszłość.
W momencie przypomniałem sobie o jej zaproszeniu i nie wiedzieć czemu zdecydowałem się go przyjąć. Dlaczego mam nie wykorzystać sytuacji i spędzić ten czas samotnie. Kto wie, czy ta niegdyś spokojna dziewczynka, obecnie nie miała ochoty na ostrzejszą i bardziej pociągającą zabawę. Może ten cały Naruto okaże się godnym jego uwagi i chwile, w których Itachi będzie załatwiał swoje interesy, oni spędzą przy whisky i półnagich kobietach. Odpowiadała mi podobna wizja nie marnowania czasu w taki sposób jak robiłem to teraz. Taki bodziec nakierował mnie w stronę łóżka, a leżąc w nim planowałem sekundy jutrzejszego dnia, co zaowocowało szybkim zaśnięciem.


Nie mogę zaprzeczyć, że przez ostatnie lata mieszkania samotnie, tylko z Itachim przyzwyczaiłem się do jego kuchni, choć nie do końca przypadała mi zwykle do gustu. Co rano budził mnie zapach tostów lub jajecznicy, a obiad ograniczał się do spaghetti bolognese lub lazanii. Na sam ich widok, odczuwałem przyszłą chęć jak najszybszego zwrotu tego posiłku, dlatego kolację przygotowywaliśmy dla siebie osobno. Stanowiło to jednak rytuał ostatnich lat, którego żaden z nas nie chciał przerwać.
 — Z bekonem, czy bez? — Usłyszałem wpatrując się w blat stołu i oczekując na moją porcję wraz z kawą.
 — Zaskocz mnie.
Nie zaskoczył.
Na moim talerzu, zupełnie jak co dzień ukazały się dwa plastry przysmażonego mięsa wraz z jajecznicą. Nie narzekając, wzięliśmy do ręki sztućce i popijając jedzenie kawą jedliśmy w spokoju.
 — Jakieś plany na dziś? — Itachi zapytał z pełną buzią, co niezwykle mnie denerwowało.
 — Przeżuj i połknij, zanim postanowisz to na mnie wypluć. — otarłem znacząco twarz, dając mu do zrozumienia, że w okolicach oczu poczułem resztki jego porcji.
W odpowiedzi zaśmiał się tylko i bez pośpiechu wyraźnie pokazywał mi jak dokładnie gryzie i połyka zawartość znajdującą się w jego ustach. Czasami wprowadzało mnie to w stan agresji i jedyne czego pragnąłem to wywalić go za drzwi, gdzie — jeżeli chodzi o jedzenie — było jego miejsce.
 — Więc? — kiwnął głową. — Powiesz mi?
 — Dostałem zaproszenie od Sakury — mówiłem z pełną powagą, czekając na jego, wyśmiewającą mnie, reakcję. — Chyba skorzystam.
 — Skorzystasz? — zapytał ironicznie, unosząc w geście zdziwienia brwi. — Sam bym skorzystał.
Typowy Itachi.
Zawsze starał się pokazać, że we wszystkim może okazać się ode mnie lepszy. Nie dopuszczał do siebie myśli, że moja zmiana osobowości, może brać pod uwagę czystą rozmowę i mile spędzony czas popijając herbatkę. Sam nie dawałem temu wiary, jednak ograniczał mnie jeden, znaczący problem.
Problem, o imieniu Naruto.
Jeżeli od początku do samego końca, nie zostawi nas choćby na chwilę samych, nie wcielę swojego planu w życie. Chyba, że on sam w taki sposób zapełnia swój czas w tym mieście. Właściwe pytanie brzmi jednak, czy Sakura zmieniła się na tyle, aby traktować podobne czynności, jako coś normalnego, a przyznaję, że nie wyobrażam sobie jej w takim wydaniu. Co innego jeżeli chodzi o mnie, jej dawnego powiernika, przyjaciela i co ważniejsze…
…ukochanego.
 — Nie mam zamiaru siedzieć tu i czekać, aż łaskawie się pojawisz — mówiłem to, wciąż rozmyślając o przyszłym spotkaniu z Sakurą. Jak zareaguje na moje podchody? Jak postąpi i czy nie weźmie sobie tego zbytnio do serca?
Nazywam się Uchiha.
Nic mnie to nie interesuje.
 — Nie mam nic przeciwko twoim nieludzkim rozrywkom. — Nie przestawał ironizować, a ja coraz bardziej odczuwałem zdenerwowanie i wściekłość.
Kiedy on wreszcie przestanie uważać mnie za gówniarza, który z niczym nie potrafi sobie poradzić sam? Już dawno przestałem być dzieckiem, którym w jego mniemaniu wciąż jestem i pora mu to uświadomić.
 — Mówisz to tak, jakbyś wciąż był prawiczkiem, braciszku. — Postanowiłem śmiało zabawić się w grę, którą wymyślił na poczekaniu.
 — Kto wie, może to właśnie ty wciąż nim jesteś, a twoje opowieści po pijaku wynikały z wybujałej wyobraźni i jakiegoś urazu względem kobiet? — Bez zastanowienia dołączył się, co przyjąłem z radością.
Nie pozwolę się tak dłużej traktować.
 — Moje zdobycze przynajmniej nie uciekały z krzykiem z sypialni. — Przypomniałem sobie o jednej ze scen, których byłem świadkiem. — Jest tak mały, że aż wzbudza poczucie strachu?
Zauważyłem, że uderzyłem tym w jego męską dumę, którą bądź co bądź, ale po wspomnianym incydencie budował dłuższy czas.
 — Miała szczęście, że zrzygałem się na podłogę, a nie na nią, b r a c i s z k u — zaakcentował ostatnie zdanie, celowo zdrabniając mój status społeczny.
 Wciąż wyrzucał mnie w sferę niedojrzałości, nie tylko wiekowej, ale również i emocjonalnej, co doprowadzało mnie do złości. Zupełnie jakbym nieustannie miał siedemnaście lat, odczuwał wstręt do alkoholu i używek, a kobiety służyły tylko do sprzątania i prowadzenia gospodarstwa domowego. Jak długo muszę czekać, aż on w końcu zaakceptuje moją dorosłość?
 — Nie musisz się tłumaczyć.
 — Wiem, że wolałbyś poznać te pikantniejsze sceny, jednak musisz mi wybaczyć — rzucił ­— obowiązuje mnie przysięga tajemnicy kochanka.
 — Jesteś żałosny.
Nie wiem co chodziło mu po głowie, ale podczas posiłku najmniej zainteresowany byłem jego sprawami łóżkowymi i tym, w jaki sposób zaspakaja znajdującą się tam razem z nim kobietę. Skoro zabrałem się za spożywanie tego beznadziejnego śniadania, to chciałem dokończyć go podczas bardziej przyjemniejszego tematu.
 — To tylko przyjacielskie spotkanie. — W mgnieniu oka dałem za wygraną, byleby tylko dojeść to co mam na talerzu i wyjść z tego pomieszczenia, tym samym znajdując się z dala od Itachiego.
 — Czyżby kierowały tobą sentymenty? — odpowiedział po dłuższej chwili, zupełnie jakby zastanawiał się czy warto wracać do zapomnianych przez nas obojga losów i relacji z niegdyś małą i bezbronną dziewczynką.
 — I tak nie mam nic lepszego do zrobienia. Chyba nie myślałeś, że podczas gdy ty będziesz świetnie się bawił, ja spędzę ten czas samotnie w domu, rozwiązując krzyżówkę? — Uniosłem jedną brew, w porozumiewawczym geście.
Itachi bez słowa, podniósł się ze swojego miejsca i ruszył w kierunku zlewu, w którym zostawił pusty talerz po śniadaniu. Dostrzegłem w jego ściągniętych rysach twarzy, że wewnętrznie walczy ze zdaniem, które utknęło gdzieś na końcu jego języka. Nie miałem zamiaru ułatwiać mu tego zadania, dlatego w spokoju wróciłem do kawy i bekonu znajdującego się na naczyniu przed moim nosem.
Brunet po krótkim wpatrywaniu się w okno tuż nad umywalką, westchnął i zwrócił się w kierunku wyjścia. Słyszałem jak powoli ubiera buty i zakłada na siebie płaszcz. Przez chwilę żałowałem, że nie zdążyłem ubrudzić jego olśniewająco białej koszulki gorącym espresso. Z pewnością by się wściekł, a ja może przyczyniłbym się do jego spóźnienia na umówione spotkanie.
 — Gdybyś jednak żałował swojej decyzji — usłyszałem za sobą — daj znać. Wymyślimy coś ciekawego.
 — Obejdzie się.
Zdziwiły mnie jego słowa, szczególnie mało pasujące do całej naszej konwersacji. Z zadziornego i nie dającego sobie nic powiedzieć człowieka, nagle zmienia się w troskliwego i przejętego obecną sytuacją starszego brata.
 — Czekam na telefon. — Zdążył jeszcze powiedzieć nim wyszedł, trzaskając przy tym drzwiami.
To nie ty Sasuke.
To on wariuje.


Najlepszym opracowanym szczegółem, w realizacji mojego planu dzisiejszego spotkania się z Sakurą, był moment skontaktowania się z nią i przekazania jej tych wieści. Nie miałem najmniejszego pojęcia, skąd zdobyć jej numer, a co gorsza gdzie może mieszkać. Owszem, pokazywała mi kierunek jej lokalizacji, ale w tamtym momencie byłem skupiony na o wiele ważniejszych rzeczach niż miejsce jej zamieszkania.
Jednakże to była jedyna wskazówka, aby w jakiś sposób móc ją odnaleźć i postanowiłem obrać właśnie ten kierunek. Po szybkim prysznicu i ubraniu luźnych ubrań, w postaci dżinsów i białej koszulki, na którą nałożyłem czarną marynarkę, ruszyłem w kierunku kawiarni. Po ciągłym pokazywaniu się w garniturze, odzwyczaiłem się do tego typu odzieży, a wręcz czułem się w niej niekomfortowo. Nie chciałem jednak zwracać uwagi przechodzących obok mnie ludzi, tak jak to miało miejsce poprzedniego dnia.
Bezzwłocznie odpaliłem papierosa znajdując się już poza domem i starałem się sobie przypomnieć, jak wyglądała kafejka, w której piłem wczoraj kawę. Nie skłamię, jeżeli powiem, że nie zwróciłem na to większej uwagi, szczególnie po nieprzyjemnym incydencie pomiędzy mną, a kelnerem.
Bez problemu jednak odnalazłem poszukiwany budynek i w mgnieniu oka znalazłem się na wczorajszym miejscu, które dane było mi zajmować podczas rozmowy z różowowłosą.  Starałem sobie przypomnieć stronę, w którą byłem zwrócony i kierunek, jaki pokazywała mi Sakura. Ta druga część okazała się trudniejsza do rozwiązania, ponieważ w tamtym momencie w ogóle nie patrzyłem na kobietę.
Pozostał więc wybór pomiędzy czterema stronami świat, co w przeliczeniu dawało mi jakieś dwadzieścia pięć procent szans, wykluczając pośrednie warianty, czy też ewentualne skrzyżowania. Zrezygnowany usiadłem na krześle, tuż przed kawiarnią i ponownie włożyłem do ust papierosa. Jeżeli nikt nie przyjdzie mi z pomocą, w życiu nie trafię do jej mieszkania.
 — Sasuke? — Usłyszałem nad sobą.
Świat nie jest na tyle miłościwy, aby rzeczywiście w tak krytycznym momencie podrzucić mi jakąkolwiek pomoc.
Prawda?
Długo — a przynajmniej tak mi się wydawało — zastanawiałem się czy podnosić głowę do góry i poznać swojego napatoczonego towarzysza. Kultura jednak wymagała podobnego gestu, a jeżeli chcę otrzymać od tej osoby pomoc, muszę spełniać kryteria narzucone społeczeństwu.
 — Zależy kto pyta? — Nie każdy musi być najlepszy w sprawianiu dobrego, pierwszego wrażenia.
 — Nie pamiętasz, prawda? — Zaśmiał się głośno blondyn, a ja wiedziałem już, że w jego naturze leżą irytujące mnie cechy. — Naruto — przedstawił się, wyciągając do mnie dłoń.
Nie rozumiałem dlaczego chce się ze mną zapoznać, skoro rzekomo ten element już dawno mieliśmy za sobą. Odwzajemniłem jednak gest, wstając równocześnie ze swojego miejsca. Dopiero wtedy spostrzegłem, że prawie równa się ze mną wzrostem, ale jeżeli chodzi o budowę, był znacznie wątlejszy i chudszy.
 — Nic się nie zmieniłeś — rzekł podekscytowany, zupełnie jakbyśmy dobre kilka lat stali na stopie co najmniej przyjacielskiej.
 — Jeszcze wczoraj słyszałem coś innego. — Zmrużyłem oczy i wyciągnąłem z jego dłoni moją własną, natychmiastowo przemieszczając ją do kieszeni dżinsów.
 — Ja tam nie zauważyłem nic szczególnego. — Jego entuzjazm nie malał. — Noo… — przeciągał, wyraźnie się nad czymś zastanawiając — może trochę urosłeś.
Prychnąłem w odpowiedzi.
Chyba go kojarzę.
Przypomniałem sobie nadpobudliwego blondyna, siedzącego zawsze obok mnie w ławce i  starającego na siłę znaleźć ze mną jakiś wspólny temat. Tym czasem ja, każdego nowego roku szkolnego chciałem się pozbyć go z miejsca obok, aby mogła zająć je osoba, z którą owe tematy miałem, a była nią właśnie Sakura.
 — Może trochę.
 — Idę właśnie do Sakury. Na pewno się ucieszy, kiedy cię zobaczy — wydukał z siebie.
Ten świat jest zbyt łaskawy.
To nie może być zbieg okoliczności, że w momencie kiedy próbowałem ustalić gdzie mieszka moja przyjaciółka i już prawie się poddałem, on zjawił się zupełnie jak jakiś anioł. Nie mogłem nie wykorzystać takiej sytuacji.
 — Już wczoraj miała okazję.
Użyłem tego zjawiska tylko w jej kierunku, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia, a tym bardziej nic dla mnie nie znaczyło. Wprawdzie, nie okłamałem go, a tylko jasno przedstawiłem sytuację, że nie tęskniłem za nią ani trochę, w porównaniu do nich — jak mniemałem po zachowaniu.
 — Czyli ty też się do niej wybierasz?
Nie mogłem znaleźć lepszego głupka.
 — Dokładnie — potaknąłem. — Zrobiłem sobie tylko małą przerwę na… — przerwałem, pokazując mu dłoń, z ułożonym między palcami papierosem.
 — Rozumiem. — Uśmiechnął się niczego nie podejrzewając.
Bez słowa zaczekał aż dokończę palić, a następnie machnął ręką porozumiewawczo, dając mi tym sygnał, że możemy już ruszyć w stronę naszego celu. Jeden punkt, jakim był poznanie Naruto, mogłem odhaczyć. Pozostało jeszcze spędzenie kilku godzin, na wysłuchiwaniu ich niezmiernie ciekawych przygód, odpowiadaniu na kilka niewygodnych pytań i może uda mi się z nią zostać sam na sam, a Itachi przekona się, że nie tylko on potrafi załatwić sprawy jak trzeba.
Całą drogę, udało nam się przebyć w całkowitej ciszy, co nie zaprzeczam — było mi na rękę. Nie miałem zamiaru słuchać jego gadaniny, w którą wkładał nad wyraz emocji, a mnie doprowadzała do rozdrażnienia. Brakowało jeszcze przesadnej gestykulacji, a na pewno przy pierwszych zdaniach, pogodziłbym się z porażką i wrócił do domu, z nadzieją, że już nigdy nie będzie dane mi go spotkać.
 — Jesteśmy! — krzyknął pokazując ręką, jak podejrzewałem, na okno mieszkania Sakury.
Wchodząc na górę po schodach, ponieważ nie było tam windy, zastanawiałem się dlaczego postanowiła zostawić swój piękny, rodzinny i dobrze urządzony dom — dla czegoś takiego jak to. Wszystkie ściany pokryte szarą tapetą, aż prosiły się o renowację, a przy każdym kroku słyszałem skrzypienie desek pod moimi stopami. W pewnym momencie naszła mnie obawa, czy aby przebywanie w tym budynku jest w ogóle bezpieczne, ale patrząc na rozradowanego Naruto, stwierdziłem, że nie mogę mieć aż takiego pecha, żeby przebywając tu zaledwie jeden raz — od razu zginąć.
Przekraczając granice czwartego piętra blondyn zatrzymał się przed małymi, brązowymi drzwiami i nacisnął dzwonek znajdujący się po ich prawej stronie.
Numer sześćdziesiąt dwa. Warto zapamiętać.
Oczekując na odzew ze strony mieszkanki poczułem pewną obawę, a może bardziej złe przeczucia co do decyzji odwiedzenia jej. Jeżeli coś pójdzie nie tak i przypadkowo powiem o wiele więcej niżbym chciał, ona nie da za wygraną i z pewnością będzie chciała wyciągnąć ode mnie więcej.
Miałem jeszcze wybór. Mogłem ostentacyjnie odwrócić się w kierunku schodów i wrócić do domu, dobrze już zapamiętaną drogą. Nie musiałem przed nikim się tłumaczyć i nikt nie miał wręcz prawa żądać ode mnie jakichkolwiek wyjaśnień. Obecna sytuacja, jest wynikiem wyłącznie mojej dobrej woli i braku pomysłów, na lepsze wypełnienie tego czasu.
I w momencie kiedy chciałem zmienić swoje postanowienie, pozostawiając osamotnionego Naruto, ktoś otworzył drzwi.
Ktoś, kto nie był Sakurą.
 — Aya! — krzyknął mój towarzysz, a mała dziewczynka; na moje oko dziesięcioletnia, może jedenastoletnia, rzuciła się w jego objęcia, wesoło się przy tym śmiejąc.
 Blondyn wziął ją no swoje ręce i dał mi znak, abym szedł za nim. Czarnowłosa istotka nie zaszczyciła mnie nawet najmniejszym spojrzeniem, tylko bez przerwy przytulała się do mężczyzny trzymającego ją w objęciach.
Wpatrując się w nią, pełen szoku nie zauważyłem, kiedy zdjąłem z siebie marynarkę i powiesiłem na wieszaku, a następnie znalazłem się w niewielkim salonie, w którym stała moja dawna przyjaciółka.
 — Mamo, przyszedł wujek Naruto. — Mała chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę Sakury.
Mamo?
Czy ja dobrze usłyszałem?
 — Sasuke? — Ona jednak zamiast odpowiedzieć swojej córce, zwróciła swój wzrok w moją stronę i zdumiona nie przestawała mnie lustrować od stóp i głów.
 — Spotkałem go w drodze do ciebie. — Naruto uratował mnie z opresji.
Już drugi raz.
Dziewczyna wciąż nie spuszczała ze mnie oczu, najwidoczniej nie wiedząc jak zachować się w tej sytuacji. Ja sam nie do końca potrafiłem się odnaleźć, a tym bardziej przyjąć do świadomości, że różowowłosa ma dziecko.
Córkę.
I to w dodatku, tak dorosłą córkę.
 — To miłe, że skorzystałeś jednak z mojego zaproszenia — odezwała się po krótkiej chwili, ważąc dokładnie każde słowo.
Potaknąłem, wciąż nie mogąc wykrztusić z siebie nic sensownego.
 — Mamo, kim jest ten pan? — usłyszałem pytanie ze strony dziecka ciągnącego Sakurę za koszulkę.
Dziewczynka była wyjątkowo mała, skoro stojąc tuż obok swojej niewysokiej mamy, sięgała jej zaledwie do pasa. Może była o wiele młodsza, niż z początku to zasugerowałem? Sześć lat? Siedem? Nie mogłem przypomnieć sobie, w których etapach rozwoju, dziecko chodzi, mówi i samodzielnie je.
 — To przyjaciel mamy. — Wybawił ją z tarapatów Naruto.
Wspominałem coś o jednym problemie zaciągnięcia tej kobiety do łóżka?
Pojawił się drugi.
Tylko, że on stanowi o wiele większą przeszkodę niż ten pierwszy.
 — Zrobię herbatę — wykrztusiła z siebie Sakura, ledwo utrzymując równowagę kierując się w stronę pomieszczenia, najwidoczniej będącego kuchnią.
Nie miałem ochoty na herbatę. Jednakże nie miałem również zamiaru mówić jej tego drżącym i niepewnym głosem, który zapewne wydobyłby się ze mnie w tej chwili. Najchętniej napiłbym się kawy. Czarnej, pobudzającej espresso, która pomogłaby mi lepiej znieść zaistniałą sytuację, a tym bardziej przyjąć do świadomości nowo poznane fakty.
Mała dziewczynka pobiegła za swoją mamą, zostawiając mnie sam na sam z Naruto. Mężczyzna wpatrywał się we mnie, pozbawiony jakichkolwiek emocji.
 — Nie powiedziała ci? — zapytał dobrze znając moją odpowiedź.
Pokręciłem głową, potwierdzając jego przypuszczenia, na co on — pełen rezygnacji, spuścił swoją. Oboje nie wiedzieliśmy jak się zachować.
 — To JEJ córka? — zdecydowałem się na to pytanie, akcentując środkowe słowo, tląc w sobie jeszcze nadzieję, że może to wszystko nie ma ze sobą nic wspólnego, a Sakura była mu do końca wierna w swoich naiwnych uczuciach.
 — Pytasz czy Aya jest adoptowana? — Przytaknąłem. — Nie, to biologiczna córka Sakury.
Wiara w niemożliwe w mgnieniu oka zgasła w moim wnętrzu. Aż nagle mnie olśniło.
Skoro to jej dziecko, gdzie podziewa się…
 — A ojciec?
Tym razem to on ze zrezygnowaniem poruszył głową w geście zaprzeczenia. Co to mogło oznaczać? Że ich zostawił, odszedł? A może zmarł w młodym lub starszym wieku? I kiedy miałem o to zapytać, różowowłosa z wagonem na swoich tyłach, w postaci szczerzącej się dziewczynki, weszła do pomieszczenia z kubkami wypełnionymi gorącą cieczą.


~~~


Od autorki: Witam Was, po bardzo, ale to bardzo krótkiej przerwie! Przyznaję, bez bicia, że sama po sobie nie spodziewałam się tak szybko napisanego rozdziału, szczególnie przy takim nadmiarze nauki i zaległych prac. Dopadła mnie jednak choroba i to zaowocowało dzisiejszym postem.
Dziękuję za komentarze i podbudowywujące mnie słowa.
Pozdrawiam wszystkich cieplutko.
Do następnego! ;)

7 komentarzy:

  1. To co piszesz jest po prostu genialne!!
    Ale jestem ciekawa co dalej!!<33

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG Sakura jest matką....łaaał szok XD fajnie i ciekawie ale kto jest ojcem ? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na sam początek przyznam się, o ja niegodziwa, że rozdział przeczytałam tego samego dnia kilka minut po dodaniu. Nie napisałam komentarza, jak to miałam w zamiarze, bo nie mogłam wykrzesać z siebie niczego sensownego. Pisanie komentarzy nigdy nie sprawiało mi lekkości, to trudne, męczące, i nigdy nie umiem wyrazić swojego zachwytu (krytycznych opinii nie wystukuję, nie mam na to chęci). Ten rozdział bardzo mnie zdziwił. Dziecko? Tak szybko? Kogo? Itachiego? Dlaczego *szloch* *płacz* *smutek* dziecko nie z Sasuke *lament*. Mimo wszystko nadal jaram się lekkością z jaką wprowadzasz czytelnika w swój własny świat. Zabierasz mnie ze sobą, przedstawiasz. To jest takie fajne.

    Pisz, bo piszesz obłędnie i jesteś jedną z nielicznych autorek, które piszą szybko. ;>

    Pozdrawiam.

    P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja przyznaję się, że postępuję tak niemal... zawsze. Moja chciwość i namiętność nie pozwala mi nie przeczytać, ale pozwala mi ocenić to dużo później. ;)

      Okrutnie mi miło, że decydujesz się na podobny czyn, motywujący mnie do dalszego działania. Twoje słowa koją moje niepewne wnętrze. ;) Dziękuję za nie i za obecność tu, w tym miejscu. Pozdrawiam. ;))

      Usuń
  4. Uff...do tego komentarza długo się zbierałam i nadal w sumie nie wiem co napisać.
    Coraz bardziej lubię sposób myślenia Sasuke, sama postać również ma sporo uroku. Jest niejednoznaczny, ani dobry ani zły (chociaż konkretnie skręca w stronę zimnego drania). Itachi jest również bardzo interesującą osobowością, wszystko co mówi ocieka ironią. Mam wrażenie, że to brat trochę wyrodny, ale w razie problemów jednak niezastąpiony. Jak dotąd opowiadanie było w dużym stopniu przedstawieniem tych dwóch aktorów, reszta gdzieś się przewijała jako na wpół zatarte wspomnienie, dopiero pod koniec wkroczyli na scenę fizycznie. Bardzo mnie ciekawi jak te postacie się rozwiną.
    Ogólnie akcja toczy się spokojnie, powoli, ale nie nuży. Przyjemny klimat. Jak już chyba wcześniej pisałam, czytając czułam się jakbym po kryjomu podglądała czyjeś prywatne życie.
    Kolejną interesującą kwestią jest sprawa dziecka Sakury. Co? Jak? Gdzie? Kiedy i z kim? Mnóstwo pytań, zero odpowiedzi.
    Ogólnie to czekam na next.
    Powodzenia i weny życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabieg zupełnie przemyślany, przetrzymujący czytelnika w niecierpliwości. ;)

      Dziękuję za ten niezwykle dojrzały i prześwietlający mnie komentarz. Pozdrawiam również. ;)

      Usuń
  5. cytat z chaosu. jako motto. miło :)

    OdpowiedzUsuń

CREATED BY
Mayako