wtorek, 24 marca 2015

- 1 -


"Postanowiłem zostać w łóżku do południa. Może do tego czasu szlag trafi połowę świata i życie będzie o połowę lżejsze."
— Charles Bukowski


16 lat wcześniej

Dzieciństwo kojarzy mi się z najweselszym epizodem całej ludzkiej egzystencji. Doznajemy pragnień i potrzeb niepojętych dla naszych umysłów, a każde nowe doświadczenie przybiera wartość podjętego wyzwania i permanentnej chęci zwycięstwa.
Każdy kolejny dzień mija w ten sam beztroski sposób, co poprzednie. Poranki wydają się zbyt krótkie, noc postrzegana jest podobnie, a my zmuszani jesteśmy do wykonywania czynności nieskończenie czasochłonnych, a dla nas bezwartościowych. Szkolne zajęcia to tylko nudna dawka umiejętności, które niekoniecznie wydają nam się potrzebnymi informacjami. Odrabianie prac domowych, czytanie książek — szczególnie tych wielostronicowych — wybitnie problemowa tabliczka mnożenia i przerażająca ilość dat do zapamiętania. Każda z tych czynności przywdziewa miano zmor, które w rzeczywistości okazują się dla nas przepustką do przyszłości. Tyle, że my… najzwyczajniej w świecie nie chcemy tego zrozumieć.
Pamiętam dzień, kiedy w szóstej klasie zapomniałem o zadaniu na historię. Może wyda się to dziwne i zaskakujące, ale nigdy wcześniej nie przytrafiła mi się podobna sytuacja. Starałem się za wszelką cenę dawać powody do dumy moim rodzicom. Pragnąłem osiągnąć ciężką pracą tak wiele jak oni i choć w minimalnym stopniu zasłużyć sobie na to, co w przyszłości miało być mi podarowane. Mnie i mojemu bratu.
 — Sasuke, to do Ciebie niepodobne. — Usłyszałem wypowiedź pani Okimoto.
W całym tym zdenerwowaniu nie miałem sił, aby zdobyć się na jakiekolwiek wytłumaczenie. Jąkałem się zupełnie jak pierwszoklasista, który próbuje przedstawić się klasie. Jednakże, to nie była jedyna niespodzianka, która w przeciągu kilku minut pojawiła się znienacka.
 — Proszę pani. — Gdzieś zza moich pleców dobiegł piskliwy głosik.
Tak. To była ona. Mój Anioł Stróż sytuacji krytycznych i niespodziewanych. Ratunek, opoka, ocalenie. Przyznam, że w całym tym rozmyślaniu  przemknęła mi pomiędzy strzępkami koncepcji — jej twarzyczka. Jak zwykle siedziała naprzeciwko mnie, osamotniona jeżeli chodziło o towarzystwo osoby z ławki. Miejsce obok mnie nie było zajmowane przez nią, tylko dlatego, że robił to nieznośny blondyn o imieniu Naruto.
 — Tak? — Dziewczynka, zamiast kontynuować rozmowę z prowadzącą, skupiła roześmiane spojrzenie na mojej osobie. — Sakuro?
Nie przestawała. Zupełnie jakby zapomniała o otaczającej rzeczywistości, a jedyne co chciała mi przekazać swoim namolnym obserwowaniem, to fakt… że ponownie okazała się lepsze ode mnie.
 — Sasuke przez przypadek zostawił wczoraj u mnie swoje zadanie. — W końcu zainteresowała się nauczycielką. — Nie zdążyłam mu o tym powiedzieć przed lekcją.
Dokładnie w taki sposób prezentowała się różowowłosa Sakura.
Perfekcyjna, przygotowana i nieznośnie irytująca.
Gdybym miał wam — choćby w wybitnym skrócie — przedstawić historię naszego poznania i przyszłej znajomości, nie byłbym w stanie przypomnieć sobie tego w dokładny sposób. Łącząca nas przyjaźń trwała odkąd sięgaliśmy pamięcią. Nasi rodzice widujący się na codziennych obiadach, sąsiedztwo i czerwona bramka oddzielająca nasze ogródki. Każde z tych czynników przyczyniło się do znajomości, w której trwaliśmy i rywalizowaliśmy. Traktowałem ją jak młodszą siostrzyczkę, choć różnica w wieku wynosiła kilka miesięcy. Było to jednak miłą odmianą od ciągłej krytyki i poniewierania przez starszego brata, który nie obdarzył mnie żadnym z tych uczuć, jakie kierowała ku mnie młodziutka Haruno.
W moim towarzystwie zawsze chciała przedstawić się z najlepszej strony. Nigdy nie dawała za wygraną i bez przerwy zadzierała nosa. Jednakże, gdy jej publiczność wzrastała liczebnie, kurczyła się do minimalnych rozmiarów. Może to ja oddziaływałem na nią w ten sposób, chęć zaimponowania mojej osobie. Nie skłamię, jeżeli powiem teraz, że po dzisiejszy dzień ta okoliczność jest mi nieznana.


 — Sasuke? — zwróciła się do mnie, jednego z tych wieczorów, kiedy wspólnie oglądaliśmy telewizję.
Spojrzałem na nią pytająco, bez wypowiedzenia żadnego słowa. Jej ton alarmował, że albo chce ode mnie czegoś, co nie jest w stanie zdobyć sama, lub.. Wymusić na mnie obietnicę, naturalnie nie należącą do bezinteresownych.
 — Obiecasz mi coś? — wydukała z siebie po kilkuminutowym czekaniu.
Wiedziałem.
 — Co masz na mnie tym razem? — westchnąłem, odwracając głowę w stronę telewizora i całujących się psów przy jedzeniu spaghetti. Zakochanego kundla wybrała Sakura — ja nigdy nie zgodziłbym się na podobny, tkliwy film dla dzieciaków.
 — Tym razem chcę, żebyś obiecał mi coś naprawdę. — Spuściła wzrok, wyraźnie czymś strudzona lub zakłopotana.
Czułem, że cały trzęsę się ze zdenerwowania, a nie zdarzało mi się to zbyt często i w dodatku w sytuacjach tak normalnych. Jednakże tym razem, przeszło mi przez myśl tysiące rzeczy, które wynikałyby na moją niekorzyść. Mówiła to tonem przegranej, jakby za chwile miała mi do zakomunikowania czyjąś śmierć.
Co zrobiłem?
 — Mów — bez przerwy wpatrywałem się w kolorowy ekran — i przestań mi w końcu przeszkadzać.
W rzeczywistości nie interesowało mnie nic poza tym co miała mi do zakomunikowania. Niecierpliwiłem się nadzwyczaj wyraźnie, choć starałem się nie dać tego po sobie poznać.
 — Ale obiecasz? — Powtórzyła pytanie — które brzmiało bardziej jak stwierdzenie — a ja, w tamtym momencie pomyślałem, że oszaleje. Jak można, w ciągu zaledwie kilku minut wywołać u kogoś tak cholerne zdenerwowanie? Samo wspomnienie tamtej chwili wywołuje u mnie podobne uczucia, mimo iż od owego momentu minęło tak wiele lat.
 —Obiecuję. — Wbiłem w nią prawie że zawistny wzrok. — A teraz mów i daj mi spokój.
Podejrzewałem, że w ten sposób zniechęciłem ją do dalszej kontynuacji tej rozmowy. To byłoby nawet do niej podobne, gdyż zawsze korzystała z sytuacji, w której mogłaby mi w jakiś sposób dopiec. Mimo to — z zaskakującym spokojem, który nawiedził mnie w tamtych okolicznościach — oczekiwałem jej prośby. Widziałem jak walczy ze swoimi myślami i jak żałuje, że w ogóle rozpoczęła tę konwersację.
Zamknęła oczy i cicho westchnęła.
 — Obiecujesz… — zaczęła dość niepewnie — że już zawsze będzie tak jak jest teraz?
Nie zrozumiałem pytania.
 — Czyli, że już zawsze będziemy oglądać Zakochanego kundla? — Upewniłem się.
 — Nie, ty głupku! — Rzuciła we mnie poduszką, z siłą której się nie spodziewałem. Zaskoczony obdarowałem ją tym samym gestem, dając do zrozumienia, że ma wytłumaczyć mi zaistniałą sytuację, gdyż najzwyczajniej w świecie zgubiłem się pomiędzy wersami. — Obiecaj, że nigdy mnie nie opuścisz! — krzyknęła, a jej oczy delikatnie się zaszkliły.
Nie rozumiałem w ciągu dalszym niczego. Jednak głównym elementem nie pojmowania tej rozmowy, było to beznadziejne pytanie. Mieliśmy dwanaście lat, a ona jak zwykle próbowała mieć wszystko pod kontrolą. Nawet to konkretne „nigdy” w przyszłości — a w jej mniemaniu „naszej przyszłości”.
Oniemiały na jakąkolwiek reakcję ze świata zewnętrznego, przytaknąłem jej skinieniem głowy i wróciłem do poprzedniego zajęcia.
Dlaczego postąpiłem w ten sposób?
Sądzę, że wiek jakim dysponowałem i zupełnie odwrotna praca hormonów, w porównaniu do Sakury sprawiały, że nie przykładałem do wspomnianej obietnicy szczególnej wagi. Widzenie świata, miało dla mnie jak najbardziej banalny charakter, bez zbędnego zamartwiania się, czy popadania w stan powszechnego bólu istnienia. Przyjaźń z Sakurą przyjmowała stanowisko niezniszczalnej i z takim podejściem budziłem się każdego ranka.
Przyznaję, że reagowałem negatywnym nastawieniem, kiedy nasi rodzice wybiegali w daleką, wspólną przyszłość. Czułem odruch wymiotny, na sam dźwięk słowa pocałunek, ślub, dziecko. Jak można wciskać taki kit dzieciakom, które nie skończyły nawet pierwszego poziomu nauczania? Najwidoczniej sprawiało im to tak wielką radość, że z czasem ten temat stał się niezwykle popularny w częstych dyskusjach i konwersacjach.
Do tamtego wieczoru byłem pewny, że Sakura podziela mój tok myślenia. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że może spojrzeć na mnie w innych kategoriach niż te, w jakich ja sam ją określałem. Wracając do domu, z minimalnie większym przejęciem niż zwykle — na tego typu rzeczy — zacząłem rozmyślać, czy przypadkiem ona już nie wydoroślała? Czy za kilka dni przestanie się z nim bawić ulubionymi zabawkami i czy już nigdy nie będą pluć na przechodzących ludzi i uciekać przed zmokniętym kurierem? Przeraziłem się, że moje życie może radykalnie ulec zmianie, a ja prócz niej… Nie miałem nikogo.
Może to wina tego beznadziejnego filmu? Przeszło mi przez myśl i w jednej chwili poczułem spokój. Jutro rano, jak zwykle pójdę po nią do szkoły i wszystko będzie jak zawsze. Oboje zapomnimy o podobnych relacjach i zaraz po powrocie z lekcji wpadniemy na nowy pomysł jak zdenerwować Itachiego. Nic nie było w stanie poprawić mi tak wybitnie humoru, jak czerwona z wściekłości twarz mojego brata.
Zostawiając za sobą kolejne schody, zbliżałem się do drzwi mojego domu. Marzyłem o szybkiej rozgrywce z nieznajomym użytkownikiem online, dlatego już wcześniej postanowiłem przyśpieszyć. Moje podejrzenia względem Sakury zostały rozwiane i opanowała mnie błoga beztroska, którą musiałem wykorzystać za wszelką cenę. Nim jednak zdecydowałem się wejść do środka, usłyszałem krzyki, jakie wcześniej wziąłem za przewidzenia.
 —…że nic nie wiem! — Itachi.
Nawet po długich latach rozłąki z Nim, miesiącach spędzonych w głuchej ciszy… Rozpoznałbym ten głos bez najmniejszego zawahania. Szczególnie, kiedy towarzyszył mu podniesiony ton.
 — Nie powinno cię to interesować. — Tata odpowiedział mu o wiele spokojniej.
Ostatnio bardzo często trafiałem na kłótnie między nimi. Zauważyłem także, że mój brat jest bardziej rozgoryczony niż wcześniej. Jednak kiedy tylko pojawiałem się w polu widzenia, rozmowy cichły, a miny każdego z domowników stanowczo podkreślały, że mam o nic nie pytać.
I nie pytałem.
Dlaczego miałem interesować się sprawami dorosłych, których i tak z pewnością bym nie zrozumiał?
Mimo tych wspomnień, stałem przed drzwiami i wartościowałem słowo: wejść.
Wszystkie za i przeciw przemykały przez moją głowę, i zamiast skupiać się na kłótni panującej w domu, tworzyłem hierarchię wyników mojego przyszłego postępowania.  Czy i to nie jest swoistym dowodem, że gdyby Sakura stała się dorosła, nie potrafiłaby znaleźć ze mną wspólnego tematu? Byłem w stanie rozpraszać się i zamyślać w trakcie tak błahych sytuacji, podczas gdy ona świeciła przykładem skupionej i opanowanej.
 — Wszyscy patrzą na mnie z obrzydzeniem, nie zdając sobie sprawy jakimi jesteś… — Kolejne słowa Itachiego, przesiąknięte niebywałą złością doszły do moich uszu, wyrywając mnie tym samym z bezproduktywnego transu.
 — Nie waż się tak do nas mówić! — Przerwał mu stanowczo ojciec, a ja w tamtym momencie marzyłem aby być już w swoim pokoju.
Postawiłem wszystko na jedną kartę i stanowczym ruchem pchnąłem drzwi, przekraczając kilka sekund później ich próg. Z niezwykłą starannością zdjąłem buty, następnie granatową bluzę i wszedłem do salonu. Cisza jaka tam panowała, wydawała się możliwa do dotknięcia. Wszyscy od razu zauważyli moje przybycie i w związku z naturalnym postępowaniem — wyciszeni — udawali, że żadne negatywne wydarzenie, nie miało tu miejsca.
Dla mnie — nie miało.
Wydaje mi się, że w tamtym okresie mojego życia, było mi to bardziej obojętne niż szkoła.


5 lat później

Śmierć bywa zwykle wydarzeniem, które radykalnie wpływa na nasze postępowanie wobec innych, ale i wobec siebie. Doznajemy uczucia szoku i zaprzeczenia. Nie potrafimy się pogodzić z tragedią jaka nas spotkała i z rozpaczą, która rozdziera wręcz nasze serca, na części nie do naprawienia.
Tamtego dnia płakałem. Nic nie było w stanie powstrzymać mnie przed przeraźliwym krzykiem i obwinianiem całego świata za to, co mi się przydarzyło.
Zginęli.
Zabrakło na świecie jedynych osób, dla których moje życie miało jakikolwiek sens. Dwóch postaci mających największy wpływ na moje postępowanie i przyszłość, jaką — bez zaprzeczenia — wiązałem przede wszystkim z nimi.
Każdy dzień stawał się dla mnie nowym wyzwaniem w zaimponowaniu im, zapartym dążeniem do samoakceptacji. Starałem się jak mogłem… W nauce, w relacjach z bratem i Sakurą. Cały świat nie był w stanie równać się miłości, jaka bez kontroli wdzierała się w moje serce na sam ich widok.
To koniec.


Siedziałem w swoim pokoju, jak zwykle — na podłodze tuż przed łóżkiem, opierając się o nie.  To jedyne miejsce, jakie zachowałem w pamięci z tamtego okresu, a które nie kojarzy mi się z destrukcją samego siebie. Siedziałem i bezproduktywnie wpatrywałem się w obraz na mojej ścianie przedstawiający niewielki wodospad na tle zachodzącego słońca. Czy jest to istotny fakt porównując tamtą sytuację — przepełnioną nieokiełznanym bólem i smutkiem?
Może…
Kto wie, czy właśnie tamta chwila, nie zadecydowała o zachodzie uczuć w moim sercu…
Sakura od kilku dni próbowała się ze mną skontaktować.
Nie odbierałem.
Nie odpisywałem.
Nie pozwalałem jej wchodzić do mojego domu.
Nawet na pogrzebie nie raczyłem spojrzeć na nią ani przez sekundę. 
Nie zasługiwałem na litość i słowa otuchy, którymi pragnęła zapewne mnie obdarzyć. Sam jej wyraz twarzy doprowadziłby mnie do jeszcze gorszego stanu, niż ten w którym przyszło mi egzystować. Czułem… jakbym przestał istnieć, a jedynie świat wibrował wokół wprawiając moje ciało w ruch. Zupełnie jakby odebrano mi głos, przez co nie mogłem wykrztusić z siebie ani słowa. Jakby odebrali mi słuch i węch, a ja nie byłem w stanie reagować na wszystko co otaczało moje ciało. Jakby wyrwano mi serce. Po prostu. Bez zgody.
I nie czułem nic co wliczało się w moje chce i nie chce.


 — Przestań być takim egoistą — stwierdził bez mrugnięcia Itachi, kiedy siedzieliśmy wspólnie przed telewizorem, a mój telefon nieustannie wibrował. — Tym zachowaniem, doprowadzisz tylko do kolejnej tragedii.
Urządzenie w niewyjaśniony sposób znalazło się w jego rękach, które bezprawnie miały zamiar naruszyć moją ustaloną odgórnie zasadę. NIE ISTNIEJĘ.
 — Zostaw. — Przerwałem stanowczo jego czynność.
 — Albo ty — uśmiechnął się sztucznie — albo ja. Wybieraj.
 — Wybrałem.
Wyrwałem mu komórkę i rzuciłem za siebie nawet się nie odwracając. Nie zaskoczyłem go, jestem wręcz pewien, że spodziewał się podobnego zachowania.
 — Mógłbyś się chociaż pożegnać — prychnął na odchodne, znikając za drzwiami prowadzącymi do kuchni.
Chciałem nie słyszeć. Za wszelką cenę pragnąłem tamtego wieczoru nie zareagować na jego ripostę i pozostać tak samo obojętnym jak przez minione tygodnie.
Słyszałem.
A najgorsze jest to, że on miał rację. Następnego dnia wyjeżdżaliśmy z miasta — prawdopodobnie na zawsze. Itachi nie byłby w stanie dobrze się mną zaopiekować, a taką właśnie przysługę zaproponowali nam dziadkowie, mieszkający na drugim końcu kraju. W normalnych okolicznościach byłby to czyn nie do przyjęcia, ale ze względu na wydarzenia jakie miały miejsce, nie pozostawał nam żaden wybór.

Sakura.

Po raz wtóry to imię pojawiło się w moich myślach, bezwzględnie je napastując i nie pozwalając im się uwolnić. Nasza przyjaźń trwająca długie lata zasługiwała na to ostatnie spotkanie, które planowałem już w swoich myślach.

Sakura.

Telefon tysięczny raz tamtego dnia dał o sobie znać, zaszczycając drażniącą uszy muzyką.
Ostatni raz.
Tak trzeba.
 — Halo?
 — Sasuke! — usłyszałem ulgę w jej głosie. — Sasuke, nic ci nie jest! — Miałem wrażenie, że płacze.
 — Ch—chyba nie. — I mnie załamał się ton zdania jakie jej przekazałem. W jednej chwili wyobraziłem sobie jej twarzyczkę, która błaga los o inne kategorie życia. Jej łzy, gubiące się wśród długich różowych włosów. Jej smutek…
 — Zastanawiałam się, czy... — przerwała w połowie. — Czy miałbyś ochotę…
 — Potrzebuję pięciu minut. — Przerwałem jej, nie mogąc znieść wahania, które zwykle u niej nie występowało.
Rozłączyłem się nie czekając na odpowiedź. Itachi wyszedł z kuchni wyraźnie zadowolony, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że w tej rundzie to on odniósł zwycięstwo. Nie ruszyłem z odwetem. Nie miałem prawa.
Wygrał.


Zamykając za sobą drzwi domu, jakimś cudem już w tamtym miejscu poczułem jej zapach, mimo iż dobrze wiedziałem gdzie się znajduje. Tak jak zwykle ja to robiłem, tym razem to ona czekała na mnie tuż przed furtką, dokładnie przed linią oddzielającą trawnik od chodnika. Ze spuszczoną głową, uparcie próbowała wykopać nadzwyczaj płaski kamyk, który ugrzęzł między zielenią.
Wolnym tempem zbliżałem się do jej postaci, z coraz mocniej bijącym sercem, i obficiej pocącymi się dłońmi. Ileż to dni nie dane mi było ją oglądać? Ile to godzin nie słyszałem jej głosu, nie wspominając o samej obecności tej istotki.
Stanąłem zaledwie metr od niej, aby w pełni móc cieszyć się jej widokiem i zachłannie pożerać skrawki jej ciała i ubrań. Abym mógł zostawić ten widok na dni bez niej, to szczęście na lata rozłąki.
Uniosła swoje zielone tęczówki wprost na mnie, a gdybym mógł czytać w jej myślach, zapewne usłyszałbym to samo co włóczyło się po mojej głowie. Nie zauważyłem, kiedy jej ramiona zawiesiły się na mojej szyi, a głowa znalazła się tuż pod moją brodą, swobodnie spoczywając na klatce piersiowej. Przytulała mnie jakbym za chwile miał rozpłynąć się w powietrzu…
Zabawne.
 — Tęskniłam, Sasuke! — z jej ust wydobył się cichy szloch, dogłębnie zajmując miejsce w moim sercu. To była kara za każdą wyrządzoną jej krzywdę, którą musiałem dzierżyć przez resztę swoich dni. — Tak się o Ciebie martwiłam! — pojedyncze słowa wyrywały się z jej ust, pomiędzy głębokimi wdechami spowodowanymi lamentem.
 — Ja... — Drgnęła w moich ramionach na dźwięk wydobywającego się głosu, co zaowocowało reakcją ułożenia ramion na jej plecach — przepraszam.
 — Nie! — Kręciła przecząco głową, wciąż nie odrywając się od mojego ciała. — Nie, nie, nie… — nie przestawała, chaotycznie wypowiadając to jedno słowo. — To ja przepraszam, że nie jestem tą osobą, której potrzebowałeś.
Płacz, który wydobywał się z jej wnętrza wydawał się nie mieć końca, a ja pogrążony w żalu nie mogłem znieść jej cierpienia. Przygarnąłem ją mocniej do siebie, dając tym samym do zrozumienia, że nikt poza nią, nie jest w stanie już mnie uratować.
 — Przepraszam, Sasuke!
Powiedziała to — tym razem — jakby do siebie, próbując wmówić sobie samej, że nie jest w stanie zrobić już nic więcej, a jej zadanie kończy się dokładnie na tej sekundzie.
Poczułem jak uścisk, którym zostałem obdarowany słabnie, a pomiędzy naszymi ciałami powstaje przestrzeń, której za kilka godzin nie wypełnimy nawet my sami. Oddalała się z każdą chwilą coraz bardziej, a ja w tamtym momencie nie marzyłem o niczym innym, jak o tym aby świat stanął w miejscu, a my mogliśmy utonąć w swojej jedności.
W chwili, kiedy jej dłonie zatrzymały się na moich biodrach, spojrzała mi w oczy. Nie wiem co widziała w moich, ale jej przepełnione były rezygnacją, którą tylko ja mogłem rozwiać.
 — To nie Twoja wina, Sakuro. — Zdobyłem się na kilka słów.
Czy byłem zaskoczony, kiedy powtórzyła swój poprzedni gest, a jej oczy ponownie zaszły łzami?
 — To nie jest niczyja wina. — Pochyliłem się nad jej twarzyczką, stykając nasze czoła. — Nikt nie jest zdolny przewidzieć tego co stanie się jutro.
Zamknąłem oczy, ale całym sercem widziałem, że ona zrobiła to samo, łącząc tym samym nasze duszy w jedną całość.
Przestałem myśleć o latach, które dane było nam spędzić wspólnie na zabawach i wolności. Zapomniałem, że w moich ramionach znajdowała się dziewczynka, która ratowała mnie z trudnych sytuacji. Że te kilka centymetrów od mojego nosa oddycha różowowłosa Sakura — przyjaciółka na dobre i złe, w zdrowiu i w chorobie, z zadaniem domowym czy bez niego. I nim zdążyłem zrobić to co było w moim zamiarze, ona mnie uprzedziła… Dotykając swoimi ciepłymi wargami moich.
Krótki i czuły pocałunek obudził mnie w mgnieniu oka sprawiając, że odsunąłem się od niej na bezpieczną odległość.
Tylko ona daje mi szczęście.
Tylko ona jest w stanie mnie uratować.
To ona jest utraconą częścią mojej duszy.
Tylko ona może tęsknić.
 — Wyjeżdżam — zacząłem sucho — na zawsze.
W jednej chwili przyjaźń, która miała trwać wieczność, straciła na swojej ważności przez uczucie, którym Sakura darzyła mnie od dzieciństwa — a którego ja, nie chciałem zaakceptować. Całe swoje wnętrze i całą swą miłość, jaką zdążyła zgromadzić przez całe swoje życie... Ulokowała w mojej osobie. W człowieku, który za kilka godzin miał nieodwracalnie zniknąć z jej przyszłości.
 — Uważam, że zasługujesz na pożegnanie.
Wpatrywała się we mnie otępiałym wzrokiem, jakby wszystko co zaszło między nami, miało wyłącznie charakter iluzji bądź przewidzenia. Łzy wciąż nawadniały jej zaczerwienione policzki, a ja żeby nie przedłużać odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w drogę powrotną do domu. Spodziewałem się, że usłyszę za sobą nawoływania, czy nawet przekleństwa. Do moich uszu dotarło jednak tylko jedno słowo, odbijające się po dziś dzień jak echo w mojej głowie. Budzące mnie w środku nocy, zlanego potem, wprowadzające w stan zakłopotania i poczucia winy. Jeden wyraz, tkwiący w podświadomości jak pasożyt.
Obiecałeś.


 — Szybko się uwinąłeś. — Usłyszałem szept przy moim uchu, kiedy ledwo przekroczyłem próg domu. Itachi najwyraźniej od samego początku był świadkiem rozmowy, a zatem i pocałunku, który uwłaczał mojej dumie.
 — Nie powinno cię to interesować.
Zaśmiał się szybko, zabierając równocześnie swoją kurtkę z wieszaka i ubierając buty. Po szybkim przygotowaniu do wyjścia, porwał do ręki kluczyki i ruchem ręki zakomunikował, że mam pójść za nim.
 — Nie mam zamiaru nigdzie z tobą wychodzić — odpowiedziałem stanowczo, wkładając w to jedno zdanie tyle jadu na ile było mnie stać.
 — Nie pozwolę Ci w taki sposób spędzić ostatniej nocy w tym zasranym mieście — rzucił od niechcenia, chwytając mnie za rękę i prowadząc do samochodu.


Teraźniejszość

Wszystko wygląda inaczej dopóki się tego w pełni nie pozna. Póki człowiek nie przekona się o całej prawdzie. Nic nie rani i równocześnie nie sprawia takiej radości, jak szczerość. Bo tak naprawdę niczego więcej nie szukamy. Próbujemy wciąż odnaleźć pełnię wszystkiego. Sens naszego istnienia, rzeczy które nas otaczają. Za wszelką cenę dążymy do naszej osobistej prawdy, do porównania rzeczywistości z tym, w co sami od zawsze wierzyliśmy.
A kiedy nasze wewnętrzne spełnienie okazuje się inne…
Wciąż zastanawiam się nad tym czy wybrałem dobrze. Czy postąpiłem właściwie. Czy wybrałem tę odpowiednią dla siebie drogę. Mogłem podążyć zupełnie inną rzeczywistością. Nauczyć się marzyć inaczej i mieć nadzieję na zupełnie inne jutro. Nie rezygnować z radości życia, z przyjemności jakie ze sobą niesie. Być kimś innym, mieć coś zupełnie innego.
Co?
Nic.


Za moim oknem widziałem tylko ciemne chmury, które niosły ze sobą porywisty wiatr. Nawet pogoda łączyła się ze mną w uczuciu, że to co zamierzał zrobić mój brat, nie należało do słusznych decyzji. Nie mogłem jednak podważać decyzji, których rychło by się nie wyzbył. Musiałem dopilnować, aby nie zrobił czegoś głupiego i to w dodatku... Sam.
Zatrzymaliśmy się naprzeciwko białego domu, z czerwoną bramką. Wysiadając z samochodu, zdobyłem się na głęboki wdech próbując przypomnieć sobie zapachy tego miejsca. Owszem, może nie wyglądało tak jak w momencie wyjazdu, ale wciąż tkwiła w nim magia tamtych beztroskich i szczęśliwych dni.
Rozejrzałem się po okolicy badając teren, który uległ radykalnej przemianie. Żadna ze spotkanych osób nie wydała się znajoma, a on i jego brat postrzegani byli jak intruzi. Prychnąłem.
— Witaj w domu — Itachi położył dłoń na moim ramieniu — braciszku.
Uśmiechnąłem się sztucznie.
Po jedenastu latach, w końcu w domu.



Od autorki: Przede wszystkim przyznam się, że nie mam pojęcia co mogłabym napisać. Może tylko tyle, że nic w tej chwili nie sprawia mi takiej radości, jak codzienne wejścia na tego bloga i każdego innego, na których mogę poznawać historie pisane przez niesamowite kobiety z niesamowitym talentem! 
Dziękuję za każde miłe słowo i każdemu kto znajduje ten najcenniejszy w naszym życiu czas, na poświęcenie go właśnie tej stronie!
Pozdrawiam i do ponownego spotkania!


5 komentarzy:

  1. Sasuke opowiadający swoją historię? To coś nowego. Taka forma... jakby się po kryjomu zaglądało do czyjegoś pamiętnika. Bardzo osobiste i prawie intymne wspomnienia. Bardzo mi się podoba cytat na początku rozdziału :)
    Pozdrawiam i weny życzę

    OdpowiedzUsuń
  2. No no fajnie się zaczyna. Plus za to że Sasuke opowiada swoją historie. Mnie również podoba się ten cytat na początku. Jakoś zawsze miałam słabość do cytatów. Hahha. Czekam na kolejny rozdział, pozdrawiam i weny życzę ;*

    http://mangetsu-hozuki.blogspot.com/ | http://deidara-fallen-in-love.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam u mnie nowy rozdział: http://mangetsu-hozuki.blogspot.com/ ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem, aż co napisać. TO PO PROSTU JEST PIĘKNE! Czytając Twoje opowiadanie, czułam się jakbym była w tym świecie, jakbym przeżywała to co bohaterowie, jakbym czuła to co oni. Nie rozumiem, za jakie grzechy tak późno wpadłam na Twojego bloga i nie rozumiem jakim cudem jeszcze nie masz 100 osób w witrynie. Ech... czasami ludzie nie wiedzą co dobre i to jest bardzo przykre :(.

    Bardzo fabuła mnie zaciekawiła, nawet nie wiem kiedy skończyłam czytać. Masz świetny język, widać po czytaniu, że jesteś już dorosłą osobą ( nie to co u mnie, jeszcze dziecinada :| ). Sasuke musi się wyprowadzić, a Sakura zostaje sama, smutne :(. Zakochany kundel, moja ulubiona bajka z dzieciństwa <3 ogółem uwielbiam bajki Disney'a i jako prawie 16 latka się tego nie wstydzę xD. Nie ale serio, to opowiadanie trochę przypomina moje zdarzenie z dzieciństwa, tylko że ja zostałam w domu, a on musiał się "wyprowadzić" do ośrodka karnego na śląsku ;-;. No kurcze, aż przykro, że musze dać tak głupi komentarz, ale nie potrafię opisać co czuję w sobie. Jedyne czego pragnę to aby kolejny rozdział ukazał się jak najszybciej :)
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak strasznie dziękuję za wszystkie miłe słowa!
      Miło, że się odezwałaś, że przeczytałaś i oceniłaś.
      Liczę, że nie zawiodę. ;) Pozdrawiam!

      Usuń

CREATED BY
Mayako